Fabularną podstawę stanowiły wówczas klisze znane z dziesiątek kolorowych zeszytów traktujących o posiadaczach nadludzkich mocy. A więc bardzo sympatyczny, jednoznacznie pozytywny bohater, który wskutek tragicznego wypadku przeobraża się w supersilną istotę (jak to ujął Alan Moore, „na współ humanoidalną, na wpół roślinną postać pokrytą mchem i wodorostami”), której prędko przyjdzie zmierzyć się z kolejnymi upiornymi złoczyńcami. Aby, oczywiście, ratować ludzkość przed nie lada niebezpieczeństwami.

Potwór z Bagien
nie sprzedawał się zbyt dobrze i po 4 latach został zawieszony. W 1982 roku ekranizacji komiksu podjął Wes Craven, jeszcze początkujący, ale już powszechnie znany reżyser filmów grozy. Jego przepełnione kiczem i tandetą dzieło nie odniosło jakiegokolwiek sukcesu, ale wydawnictwo DC Comics uznało, iż premiera filmu to idealny moment na wznowienie serii. Czym prędzej wynajęli nowego scenarzystę oraz rysownika i tak oto Potwór z Bagien powrócił do świata żywych. Tyle, że już po kilkunastu zeszytach seria znowu zaczęła upadać. Wydawcy byli przekonani, iż będą musieli ponownie ją zawiesić, nie bali się więc ryzyka, jakim było oddane jej w ręce bardzo młodego scenarzysty. Zwłaszcza, że Alan Moore, bo o nim mowa, był świeżo po sukcesie autorskiego komiksu V jak vendetta, wydawał się więc twórcą bardzo obiecującym.



Brytyjczyk przyjrzał się dokładnie wydanym dotychczas zeszytom serii i na ich podstawie zrobił dwie długie listy.
W pierwszej wyliczał elementy, które się mu w „Potworze z Bagien” nie podobały, a które jego zdaniem należało koniecznie usunąć. W drugiej wyliczał własne pomysły, którymi chciał komiks zreformować. Wydawnictwo propozycje Moore’a zaakceptowało, autor wziął się do roboty i tak oto powstał ten Potwór z Bagien, który doczekał się miana pozycji kultowej, będąc też jednym z pierwszych wyraźnych zwiastunów zbliżającej się w świecie komiksu rewolucji.
 
Moore całkowicie rzecz przedefiniował. Zmarginalizował elementy superhero, pogłębił psychologię, dodał wymowę egzystencjalną, wreszcie znacznie zagęścił atmosferę, czyniąc ją wyjątkowo niepokojącą. Zrobił z komiksu najprawdziwszy horror, posługujący się surrealizmem czy nawet poezją, a czasem wkraczający też na rejony zarezerwowane dla fantasy. Podstawową zmianą fabularną było uśmiercenie tytułowego bohatera. W poprzedzających scenariusze Moore’a historiach celem Potwora było – oprócz np. zaniechania zagłady świata – odzyskanie swojej pierwotnej, ludzkiej postaci. A więc kolejna klisza. W wersji Brytyjczyka nie było to już możliwe. Pierwszy napisany przez niego scenariusz, otwierająca pierwszy tom Sagi o Potworze z Bagien Lekcja anatomii, dotyczyła sekcji zwłok przeprowadzanej na martwym bohaterze. Oczywiście w końcu powraca on do życia, ale właśnie dlatego, iż umarła w nim resztka biologicznego człowieka. Nie jest to już żadna hybryda, lecz najprawdziwsze monstrum, które ludzkiej postaci nigdy nie odzyska, choć ciągle bardzo by chciało. Podstawą opowieści o nim jest wynikający z tego dramat – apatia i poszukiwanie sensu egzystencji.


Bardzo chciałbym przenieść się na chwilę do 1984 roku, aby zobaczyć reakcje pierwszych czytelników zrestartowanego Potwora z Bagien. Wierzę, że to musiał być nie lada szok. Za pomocą eksperymentalnej narracji zanurzamy się z bohaterem w wypełniony symbolami świat snów, halucynacji, wspomnień i prawdopodobnie wszystkiego, co tylko wykreowane może zostać w ludzkim mózgu. Wbrew pozorom o jakimkolwiek mętliku czy bełkocie mowy nie ma, wszystko pozostaje jak najbardziej czytelne. Prawdziwym motorem napędowym bagiennych opowieści są jednak życiowe filozofie ich autora. Czytając Sagę o Potworze z Bagien, ciężko nie poczuć się jak dziesięciolatek, któremu przy kominku swoje wspomnienia i fantazje opowiada stary mędrzec. Właśnie dzięki temu, że tak bardzo czuć autora opowieści, lektura komiksu jest tak niezwykła. Błyskotliwy sposób opowiadania jest być może nawet ważniejszy od samego opowiadania.

Okazuje się jednak, że Moore nie jest komiksowym bogiem, a przynajmniej nie był nim jeszcze w połowie lat 80., gdyż nie obyło się bez kilku potknięć. Pierwszym jest nachalne proekologiczne przesłanie, które w pewnym momencie wchodzi na plan pierwszy. Na szczęście nie na długo, ale później pojawiają się postaci w kolorowych trykotach, które do tak specyficznej opowieści pasują jak pięść do nosa. Sagę o Potworze z Bagien nazwałbym pozycją inteligentnie odchodzącą od swoich korzeni, czyli od komiksu superbohaterskiego, niestety, pojawienie się na jej kartach Supermana i jego towarzyszy trochę ją psuje. Moore we wstępie do albumu tłumaczył się, iż było to czysto marketingowe rozwiązanie mające zwrócić na komiks uwagę czytelników innych serii. Cóż, stało się. Ważne, że później jego dzieło powraca do imponującej jakości horroru. Czasem wprawdzie zmierza w nieco innym kierunku, w stronę niemalże baśniowej przygody, ale to tylko dodaje mu uroku. Szkoda jednak, że po ledwie dwóch tomach – z czego ten drugi uchodzi za dojrzalszy artystycznie – wydawnictwo Egmont zrezygnowało z wydawania tejże serii w naszym kraju.

Saga o Potworze z Bagien #1

Alan Moore, Stephen Bissette, John Totleben
Egmont, 7/2007

Marcin Zembrzuski - domorosły krytyk filmowy i komiksowy. Jeden z redaktorów internetowego magazynu Kolorowe Zeszyty, stały współpracownik portalu Stopklatka. Na sumieniu ma też kilka innych grzechów. Prowadzi bloga w głównej mierze poświęconego kinu szerzej w Polsce nieznanemu, niedocenianemu lub zwyczajnie zapomnianemu, a czasem także sztuce komiksu.