W międzyczasie Dukaj eksplorował w różnych kierunkach pogranicza gatunku science fiction, do którego przynależy bez reszty Extensa; Innymi pieśniami i Lodem bez wątpienia udowodnił kreacyjną i narracyjną sprawność w dziedzinie powieści skali makro (jeśli nie jeszcze większej). Świat Extensy, zbudowany przy wykorzystaniu paradoksów teorii kwantowej (co fachowo opisał już na przykład Grzegorz Rogaczewski), przewidujący transformację większej części ludzkości w wyższy sposób istnienia, w postać logiczno-informacyjną, jest dziś dla mnie interesujący przede wszystkim przez to, w jaki sposób zostaje czytelnikowi ukazany. Rzecz nie tylko w tym, że jego prezentacja posługuje się bardzo skromnymi, jak na Dukaja, środkami, wyłącznie pierwszoosobową narracją bohatera. Poznajemy równolegle świat i tego, kto o nim mówi; najciekawsze okazało się dla mnie pytanie – kto to taki?

Zetknęłam się kiedyś z opinią, że w utworach Dukaja występuje nieujęta (jeszcze) w akademickich klasyfikacjach instancja – „narrator irytujący”. Wrzuca on czytelnika bez żadnych wyjaśnień w sam środek skomplikowanego świata, którego prawa ten musi dopiero odkrywać, dedukować w miarę rozwoju fabuły i opisów; nie uwzględnia stanu wiedzy i sytuacji komunikacyjnej odbiorcy, nie stara się stworzyć specjalnej płaszczyzny porozumienia. Najwyraźniej widać to chyba w Innych pieśniach i Perfekcyjnej niedoskonałości – tam lektura pierwszych kilkudziesięciu co najmniej stron to mozolne przyswajanie słownika najważniejszych pojęć, jakie rządzą światem przedstawionym, niezbędnych terminów, których sens nie jest wyłożony, lecz trzeba go dociekać z mniej lub bardziej skąpego kontekstu. Początek Extensy nie bombarduje nas niezrozumiałością, ale delikatnie zaznacza zagadki, których rozwiązanie nie będzie proste, będzie wymagało skojarzenia informacji rozrzuconych w różnych partiach tekstu. Czujność wzmaga fakt, że normalność opisywanego świata splata się z jego niesamowitością – ten, kto opowiada, jest w nim zadomowiony, traktuje go naturalnie i codziennie, nie dziwi się pojawiającym się duchom i widmom, które jednak stanowią zagrożenie, budzą niepokój i lęk jego mieszkańców.
Konkretne sytuacje przywoływane przez narratora-bohatera, sięgającego do swego dzieciństwa, ukazują czytelnikowi coraz szerszy obraz, ale stale zamknięty w horyzont jego doświadczeń.

Ostatecznie można złożyć z nich obraz świata, w którym nieliczni ludzie żyjący jeszcze według Tradycji są całkowicie uzależnieni od neoludzkości. Szczycą się wiernością wobec dawnych form istnienia, odmawiają przejścia do nowych, a nawet mają poczucie wyższości wobec tych, którzy wybrali niematerialną, wielowymiarową egzystencję. Tymczasem w istocie tylko z ich łaski mogą wegetować na niewielkim skrawku Zielonego Kraju, któremu neoludzie oszczędzili destrukcji, choć już nie – stale wynikających z ich aktywności surrealistycznych aberracji klimatu, przestrzeni czy ożywionej przyrody. W tym świecie bohater-narrator, którego imienia nie poznajemy, wyróżnia się upodobaniem do książek i nauki sprzed Inwolwerencji, radykalnej przemiany, która oznaczała zarówno otwarcie niezwykłych możliwości przed przybierającymi nowy sposób istnienia ludźmi, jak i dramatyczne obniżenie się pułapu wiedzy i technik dostępnych ludzkości tradycyjnej. Dlatego ulubiona astronomia jest dostępna bohaterowi raczej jako kultywowanie pewnego sposobu życia, niż dokonywanie odkryć. Do tych ostatnich jedyną drogą jest aplikacja niezrozumiałej już, pozostałej z dawnych czasów technologii – zaszczepienie we własnym ciele i umyśle kwantowego połączenia z odległym rejonem kosmosu. Bohater dokonuje go, gdy jest już młodym mężem i ojcem, zdobywającym uznanie w miejscowej społeczności, od której jednak ten akt musi go bezwzględnie oddzielić, odróżnić.

Zdajemy sobie jednak sprawę, że narastająca komplikacja obrazu nie jest po prostu pochodną dojrzewania bohatera-narratora. Pierwsze sceny powieści nie powielały wbrew pozorom perspektywy małego chłopca. Ten nie powtarzałby z niepokojącą częstotliwością pamiętam bardzo dużo, pamiętam wszystko, nie zauważał, że niełatwo skupić na dłużej uwagę sześciolatka, a nade wszystko nie używał oszczędnie, lecz efektownie zwrotów splatających język poezji i techniki (to są kroki śmierci, tak się skrada, tak odmierza, zegar atomowy wszechświata, metronom rozpadu połowicznego, klepsydra entropii). Perspektywę ex post wyraźnie zaznaczają jego słowa odnoszące się do powracającego zza grobu „ducha” dziadka: Teraz wiem, bawiły go szeroko otwarte oczy dziecka.

To zrozumienie powstało nie tylko na bazie doświadczeń całego ludzkiego życia. Subtelne na początku oznaki, sugerujące, z jakiej pozycji przemawia do nas narrator, tak na pozór zagłębiony w dotykalnej, wręcz zmysłowej codzienności, przybierają na sile w miarę lektury kolejnych stron. Jest on zdolny poddawać siebie samego – swój umysł, swoje zachowania i ich skutki – nieustannej analizie, tak samo, jak obserwuje odległy układ Meduzy, do którego podłączyła go wspomniana technologia. Może zarówno opisać prawa, jakie rządzą ludzką społecznością (i to często z sentencjonalną celnością, jak w tych słowach opisujących istotę dojrzewania: dorośli przestają być istotami z innej krainy, których motywów i myśli tak czy owak nie docieczesz; stają się natomiast takimi samymi zagubionymi głupcami jak ty, tylko że starszymi, i jesteś w stanie z ich rozterkami sympatyzować, a czasami nawet – zrozumieć ich), jak i zdać sprawę z tego, co w tej książce Dukaja zajmuje miejsce niepojętego, niewyrażalnego, nieludzkiego – ze zjawisk w obszarze kosmicznej extensy i ze swojego z nią zespolenia, cielesnego, energetycznego, intelektualnego.

W ten sposób możemy zacząć podejrzewać, że mówiący do nas bohater przekształcił się na drodze ewolucyjnych transformacji i rewolucyjnych decyzji w postać ponadludzką, że integralność jego spojrzenia, ujawniającego na różnych etapach naszej lektury rozmaite elementy precyzyjnej układanki, jest właśnie efektem przekroczenia ludzkiej – takiej, jak nasza lub takiej, jak żyjących w enklawie Kraju – kondycji. Przypomniało mi to zupełnie inną książkę, której fabuła doprowadza do wytworzenia się nowego, postludzkiego gatunku – Cząstki elementarne Michela Houellebecqa. Ważkość tej powieści jako socjologiczno-antropologicznej diagnozy współczesności jest niepodważalna i oczywiście wielokrotnie przerasta dziełko Dukaja. Słabością Cząstek jest jednak właśnie ta sfera, która okazuje się największą zaletą Extensy: sposób ukształtowania narratora. U Houellebecqa w finale widzimy, że cała opowieść była dziełem postludzi, którzy wyzwolili się bez reszty (na drodze manipulacji biologicznych) z nędzy homo sapiens, do „przodków” odnosić się mogą – jak interpretujemy – tylko z litością lub lekceważeniem i utrwalają ich rzeczywistość w ramach swoistego etyczno-artystycznego przedsięwzięcia. Skoro mówią z zewnątrz, pytamy: dlaczego mamy mieć zaufanie do ich diagnoz? I, co jeszcze ważniejsze: jak to możliwe, że cały tekst nie nosi żadnych znamion tej ponadludzkiej pozycji, odmiennego od naszego, niesamowitego sposobu widzenia świata? U Dukaja znamy na te pytania odpowiedź. Narrator sam przebył przemianę, egzystuje w infosferze, wszechwiedzący i wszechmogący – dlatego pamięta bardzo dużo, pamięta wszystko. Jednocześnie sygnały jego szczególnej perspektywy kształtują nie tylko zawartość, ale i literacką postać całego tekstu. Mówi on do nas neoludzkim głosem, w którym odnajdujemy jednak – my, w Tradycji – ton głęboko humanistyczny. Jak w tym zamykającym książkę opisie spotkania z córką, które może odbyć w postaci swoistego cielesnego awatara: Stoję tuż za nią, na wyciągnięcie ręki, ale jeszcze mnie nie widzi, nie czuje – póki właśnie ręki nie wyciągnę i nie dotknę jasnych włosów, ciepłej skóry. Co jej powiem?


Extensa
Jacek Dukaj
WL, Kraków 2010