„Fotografowanie stało się dziś rozrywką niemal równie powszechną jak seks czy taniec. Oznacza to, że podobnie jak każda forma sztuki masowej, fotografia w rękach większości ludzi wcale sztuką nie jest”. – tak, i to już w latach 70., o fotografii pisała Susan Sontag. Nie dość, że dzisiaj, prawie pięćdziesiąt lat później, niewiele się zmieniło to fotografia przeradza się w czynność niemal podstawową, jeszcze bardziej ogólnodostępną. Zdawałoby się, że fotografia jest powszechniejsza niż taniec, niż seks, możliwe, że czasami nawet powszechniejsza niż dialog. Fotografować to zbierać świat, ale dzisiaj, fotografowanie stało się nowym aktem przeżywania. Poprzez fotografię świat obserwuje się świat podwójnie - przeżycia się mnożą, a rzeczywistość staje się bardziej intensywna lub bardziej wypolerowana. Jakie jest największe niebezpieczeństwo tego procesu? Poprzez totalne rozpowszechnienie fotografii (reklamy, Instagram, Tumblr, mnożące się festiwale) staje się ona po prostu kolejnym elementem rzeczywistości. Przez zalanie świata dodatkowym, zatrzymanym obrazem co prawda nawarstwiają się znaczenia rzeczywistości, ale jednocześnie obserwacja obrazu staje się mimowolna. Na każde kolejne zdjęcia patrzymy jak na kolejne stoły w kawiarniach, tramwaje, czy gołębie. To obrazy, które przepływają, spływają i nikt o nich nie pamięta. Nadmiar obrazu staje się czymś, jak mniemam, wykańczającym i nużącym – w szczególności, kiedy każdy kolejny obraz staje się powtórzeniem tego poprzedniego.

Potrzebujemy więc radykalności, czegoś gorącego, nowego, jutrzejszego, żeby zacząć o fotografii rozmawiać od nowa.

Zdaje się, że o owym nadmiarze informacji próbuje opowiadać w tym roku Miesiąc Fotografii. 16. edycja festiwalu funkcjonuje pod hasłem „Space of flows”, czyli „Przepływy”. Festiwal zwraca uwagę na „nieustanny przepływ ludzi, informacji i substancji poprzez rozrastające się granice” – granice miast, sieci, przestrzeni, w której rozpowszechnia się informacja – zdawałoby się, że królowa dzisiejszego świata.
Organizatorzy festiwalu podkreślają, iż chcą zwrócić uwagę na problemy pomijane przez ogólnie pojętych „rządzących” – na przepływający strumień uchodźców, zagrożone tereny przyrodnicze, na wszelkie peryferia, które okazują się być niewygodne dla świata głównego nurtu. Hasło festiwalu odnosi się do koncepcji „przestrzeni przepływów” hiszpańskiego socjologa Manuela Castellsa. Uważa on, iż owa przestrzeń przepływów rozpuszcza czas poprzez degradacje sekwencji i chronologii zdarzeń czyniąc wszystko jednoczesnym. W wyniku tego, takie społeczeństwo umieszczane jest w wiecznym wrażeniu ulotności i tymczasowości. Zapowiadałoby się, iż festiwal skupi się na przyjrzeniu nieustannej nadgorliwości wydarzeń, które zmuszają nas byśmy się nimi zainteresowali.

Wydaję mi się jednak, że festiwal sam zastawił na siebie pułapkę tworząc wydarzenia, o których jednak dość łatwo zapomnieć.

Taka jest na przykład wystawa Agaty Grzybowskiej pod tytułem „9 bram, z powrotem ani jednej”, którą można zobaczyć w Galerii Pauza. Artystka opowiada historię o Bieszczadach. Są one przedstawione jako miejsce, w którym można odnaleźć schronienie, ukryć, może i odciąć. Bohaterowie cyklu przyjechali w Bieszczady w okresie od lat 50. do 80. XX wieku. Agata Grzybowska prezentuje ich na czarno-białych portretach. Ich twarzy nie sposób przeoczyć – widoczne zmarszczki, spracowane dłonie, oczy, które powodują w odbiorcy pewien dyskomfort – to oczy, które nie pozują,  a mówią emocjami, których nie sposób zrozumieć, ale nie sposób też odwrócić od tych emocji wzroku. Grzybowska obserwuje również otoczenie swoich bohaterów – fotografuje krajobrazy – wysokie drzewa, bezludne przestrzenie, jakieś zamglone krzaki, bezkresne rzędy trawy. Wystawę uzupełnia materiał audio opracowany przez Bartosza Dziadosza. Powstaje coś co nazwane jest esejem dźwiękowym – słychać głosy ludzi, szczekanie psów, niekonkretną melodię. To najprawdopodobniej najsłabszy punkt tej wystawy. Choć zdjęcia hipnotyzują, dźwięk mając, jak mniemam, wprowadzając w stan autentyczności, wrażenia, że jesteśmy „tam”, czyni efekt odwrotny. Tym bardziej można odczuć, że jesteśmy właśnie tutaj; na festiwalu fotografii W dłoni trzymamy kieliszek wina i nic nie wiemy o tamtym świecie, w którym psy szczekają jak dzikie, a ludzie mają jakąś większą głębie w sobie. W tym momencie – nic nas z nimi nie łączy. To bardzo osłabia wydźwięk wystawy.

Inna tematyka zostaje podjęta na wystawie, którą zobaczyć można w Galerii Szarej. To właściwie cztery projekty, które łączy tematyka, powiedzmy, fotograficznego aktywizmu. W Szarej zobaczyć można prace Axela Brauna („Szkodliwe ingerencje”), Eline Benjaminsen („Tam gdzie robi się pieniądze. Powierzchnie kapitału algorytmicznego”), Marka Currana („Rynek”) oraz Susan Schuppli („Atmosferyczne pętle sprzężenia zwrotnego”). Zdawałoby się, że każdy z tych projektów jest pewnym esejem naukowym, artykułem – czy opowiada on o przemianach Puszczy Białowieskiej, czy jest historią na temat prędkości giełdy inwestycyjnej. Brakuje mi jednak w tych esejach autorstwa, innowacyjności. To owszem, zwrócenie uwagi na istotne problemy, jednak nie powinno nas interesować -co?, ale silniej -jak? Nie wystarczy znaleźć tematu, wypluwać z siebie słowa i obrazy dotyczące kolejnych nagłówków gazet. Interesować nas powinno w jaki sposób o tych nagłówkach mówić, w jaki sposób formą zreinterpretować jednocześnie myślenie o rzeczywistości, jak i o samej fotografii.

Z pewnością najciekawszym i najbardziej obiecującym wydarzeniem jest wystawa sekcji SHOW OFF, czyli sekcja, w której prezentowane są premierowe projekty młodych twórców. Nie dość, że, w przemysłowej przestrzeni Tytano prace ogląda się fantastyczne, to jeszcze ósemce twórców udało się stworzyć dość spójny, wspólny obraz. Na szczególne wyróżnienie z pewnością zasługuje Valeria Cherchi z projektem „Ktoś z was zabił Luisę”. Projekt opowiada o zabójstwie Luisy Manfredi, której sprawa śmierci została nie rozwiązana. Nikt nie został oskarżony, nikogo nie skazano. Projekt przypomina fotograficzne śledztwo, próbę odkrycia pewnej tajemnicy. Równie interesujące są GIFy Laury Ociepy („Eskapada”). Projekt przedstawia „przedstawicieli podziemia duchowego”. Podczas szybkiego ruchu GIF-u bohaterowie wykonują gesty, które przypominają zapętlony ruch nieskończenie obracającej się energii. Dodatkowo, wyprowadzenie GIF-ów z konwersacji na messengerze w przestrzeń galeryjną wydaje się być dość przełomowym krokiem. Ciekawym podejściem do fotografii wyróżnia się również Kuba Stępień – jego „Mana” jest energetycznym, abstrakcyjnym projektem, który opowiada o sile natury – sile, która budzi się w każdym elemencie istnienia. Zamrożone kadry zdają się ruszać, kręcić, przemieszczać. Pod względem wizualnym robi to naprawdę ogromne wrażenie.

Wniosek wydaje się być jeden i jest dość pokrzepiający – to w młodych jest siła. SHOW OFF pokazał, że potrafią oni eksperymentować formą i dekonstruować podstawy myślenia o fotografii. Żeby stworzyć nowe trzeba podjąć kroki radykalne – zapomnieć o starym, zburzyć fundamenty i dopiero wtedy zacząć tworzyć. Nie sądzę, by niektóre zakurzone galerie były na to dzisiaj gotowe. Nie sądzę również, żeby przepite wernisażowym winem hermetyczne środowiska artystyczne czekały na nowe nazwiska.

Trzeba więc przecierać te szlaki samemu, choćby siłą. Pozwolić przepłynąć staremu i poszukać przestrzeni gdzie tworzy się nowe. Wtedy, w co wierzę, zrobi się naprawdę ciekawie.

Krakow Photomonth
16. edycja Miesiąca Fotografii w Krakowie
25.05-24.06
http://photomonth.com/pl/