W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Cookies".
Peter J. Birch, jeden z najbardziej zapracowanych rodzimych muzyków, wraca z nowym, trzecim już krążkiem, na którym w dość odważny i bezkompromisowy sposób mierzy się ze swoimi muzycznymi fascynacjami.
Piotr Brzeziński (bo tak naprawdę nazywa się artysta) od początku swojej muzycznej działalności zaskakiwał świeżością i szczerością. Na debiutanckim krążku w zgrabny sposób interpretował klasyczną Americanę, na drugiej płycie eksperymentował z brzmieniem, podążając chwilami w stronę elektroniki. Na nowym wydawnictwie wraca do korzeni, oczywiście robiąc to znów na swój sposób.
Na „The Shore….” znalazło się jedenaście autorskich piosenek, które Peter zdecydował się nagrać z zespołem w 100 % na żywo, tak samo jak czynili to w przeszłości jego muzyczni idole. Efekt jest znakomity. Takiej dawki energii próżno szukać na większości wydawanych obecnie w naszym kraju płyt.
Surowe brzmienie gitar, sekcji rytmicznej i pozostałych instrumentów nadaje całości bardzo mocnego charakteru. Duże brawa należą się za to, że w czasach, gdy większość zespołów stara się dopieszczać w studiu brzmienie na tysiąc różnych sposobów, on stawia na totalną naturalność. To jeden z największych atutów tego krążka, choć oczywiście nie jedyny, bo przy tej całej chropowatości pełno tu świetnie napisanych i zagranych piosenek, jak choćby pierwsza na płycie „Wake Up Luisiana!” czy singlowa „Everyday Chances”.
Momentami pojawiają się mocniejsze, psychodeliczne klimaty („Self-Identity State Of Memory”), by po chwili przenieść nas w stronę głębokiej amerykańskiej prowincji („Memphis Blues”, „I,ve Got This Train”). Nie brak tu też pewnej dozy zabawy i autoironii (np. „Black Tombstone”) . Do moich faworytów należą jednak dwie kończące płytę piosenki – kojąca gitarowa „Ownbackyard” oraz piękna tytułowa wyciszająca ballada. Żeby jednak nie było tak słodko, po jej „niby” zakończeniu następuje kilkuminutowa cisza a potem gitarowy zgiełk znów atakuje uszy. Cały Peter…
Peter J. Birch - The Shore Up In The Sky Borówka/Gusstaff 2015