W tym roku znacznie uboższa była sekcja highlights – czyli filmów najciekawszych. Okrojone zostały retrospektywy, nie ma już filmów sezonu (dla tych, co lubią nadrabiać zaległości w kinie), zrezygnowano (już w drugiej z kolei edycji) z przeglądu klasyki. Z dziewięciu sal kinowych zostało pięć, wybór - jednym słowem - został ograniczony. Wielka szkoda, że widzowie mogli zobaczyć filmy otwarcia i zamknięcia, czyli odpowiednio Moonrise Kingdom (Wes Anderson) i Argo (Ben Affleck), tylko raz.


JAKOŚCIĄ AFF STOI
Ano właśnie, nie wszystko stracone. Tym bowiem, co jest siłą napędową i wyróżnia AFF, jest jego jakość i kameralność. Osobiście, programowo wolę American Film Festival niż jego starszą, bardziej doświadczoną, jednak często zbyt hermetyczną siostrę. Nowym Horyzontom festiwal zawdzięcza niezwykle sprawną organizację. Kino – w wydaniu Nowych Horyzontów - to perełka na filmowej mapie całego kraju (a pewnie nawet wykracza poza nią) i przykład na to, jak z powodzeniem obiekt kojarzony z popcornem i wysoko budżetowymi rąbankami można przerobić na niezwykle przyjazne miejsce, gdzie celebruje się sztukę filmową. Pora zatem omówić, co wydarzyło się w tym roku. 

RETROSPEKTYWY
Na pierwszy rzut Jerry Schatzberg, fotograf, reżyser, legenda amerykańskiego kina niezależnego lat siedemdziesiątych. W czasie festiwalu mogliśmy zobaczyć cztery filmy reżysera. Debiut – Zagadka dziecka klęski (1970), dosyć przygnębiający, lecz niezwykle ciekawy, z wybitną rolą pięknej i młodej Faye Dunnaway. Ponadto Narkomani (1971) - jedna z pierwszych ról Ala Pacino, Strach na wróble (1973) – wybitny film drogi, z jednym z najlepszych ekranowych duetów wszechczasów – Gene Hackman i Al Pacino, oraz Cwaniak (1987), nieco zapomniany, ale niezwykle ciekawy film o konsekwencjach niewinnego kłamstwa, z ciekawą rolą Morgana Freemana, który wbrew swemu zwyczajowemu emploi, gra tutaj negatywną postać nowojorskiego alfonsa, niezwykle brutalnego i nieobliczalnego.
To rola, za którą Freeman był nominowany do Oscara.

Ponadto, mogliśmy oglądać filmy Wesa Andersona, którego filmy określa się mianem „hipsterskich”, często zapominając o bogactwie stylistycznym i tematycznym. Na festiwalu można było zobaczyć prawie wszystkie filmy reżysera, od Rushmore (1998), który przywrócił blask talentowi Billa Murraya i wypromował Jasona Schwartzmana, po otwierający festiwal Kochanków z księżyca (szaleństwo tłumacza), film wybitny,  stanowiący kwintesencję stylu wypracowanego przez Andersona. Zabrakło Bottle Rocket (Trzech facetów z Teksasu, 1996), niezwykle ciekawego i stanowiącego wizytówkę młodego, niezależnego kina amerykańskiego lat dziewięćdziesiątych, często pomijanego ze względu na brak charakterystycznych, autorskich cech pozostałych filmów Wesa Andersona. 

Ostatnim bohaterem retrospektywy był Nicholas Ray, człowiek, który wypromował Jamesa Deana. Na festiwalu można było zobaczyć – Pustkę (1954) z najlepszą moim zdaniem rolą Humphreya Bogarta ever, Johnny Guitar (1954), Buntownika  bez powodu (1955), oraz Życie na szali (1956). 

HIGHLIGHTS
Ta sekcja przyciąga tradycyjnie najwięcej widzów. Nie inaczej było w tym roku, gdzie na Mistrza ciężko było o wejściówki. O ile nie ma sensu pisać o Gangsterze czy Mistrzu, ponieważ każdy może (czy nawet powinien) się przejść do kina, to chciałem zwrócić uwagę na najnowszy film Richarda Linklatera – Bernie. To niezwykle zabawna, oparta na faktach historia zbrodni w małym miasteczku w Teksasie. Genialne role Jacka Blacka i Matthew McConaughey’a, który wraz z rolą w Killer Joe (William Fredkin) zrywa poniekąd z wizerunkiem lalusiowatych bohaterów komedii romantycznych. Co ciekawe, Linklater w filmie używa wywiadów z naturszczykami, autentycznymi mieszkańcami Carthage w Teksasie, opowiadających o przedstawionych wydarzeniach. Ponadto Gondry ze swoim – To my, a to ja mocno rozczarowuje.  



SPECTRUM
Zgodnie z hasłem „wszystkie stany kina”, nadszedł czas na jeden ze sztandarowych elementów festiwalu, sekcję, która zrywa z powszechnymi opiniami o kinie amerykańskim. To przegląd najciekawszych filmów niezależnych ostatniego sezonu. W panoramie ukazane zostało szesnaście filmów. Wygrał obraz Colina Treworrowa – Na własne ryzyko, film na pograniczu sci-fi, opowiadający o dziennikarskim śledztwie na temat pewnego śmiałka, który twierdzi, że potrafi podróżować w czasie. Niby wszystko sprawnie, aktorsko nieźle (zwłaszcza Aubrey Plaza i Mark Duplass), ale nic z tego za bardzo nie wynika. Moimi faworytami były Arkadia – Olivii Silver, za klimatyczne, nostalgiczne kino, które bardzo subtelnie potrafi opowiedzieć o chorobie psychicznej oraz Tam, gdzie rosną grzyby – Jasona Cortlunda i Julii Halperin, za niezwykle wizualnie fuzję filmową. To film o miłości, jedzeniu, filozofii życia i oczywiście o grzybach. Bardzo smaczne. Ponadto na uwagę zasługuje komedia braci Duplass – Jeff wraca do domu, za poczucie humoru i Susan Sarandon. 



Z filmów dokumentalnych wyróżnić należy bardzo dobry dokument Jonathana Demme – Podróże Neila Younga, bedący dopełnieniem dwóch poprzednich jego filmów o artyście – Neil Young, serce ze złota (2006) i Neil Young Trunk Show (2009). Wygrał dokument Jak przetrwać epidemię Davida France'a, opowiadający o walce o dostęp do leczenia w czasie epidemii AIDS w latach osiemdziesiątych.

Podsumowując - AFF, pomimo kryzysu, nadal jest jedną z najciekawszych pozycji na filmowej mapie kraju. Trzyma bardzo dobry, równy poziom, a jego urok małego, kameralnego festiwalu wciąż działa, tak jak to było przy okazji kilku pierwszych Nowych Horyzontów. Zatem w ciemno zapowiadam się na przyszłoroczną edycję, a Wrocław w listopadzie jest tak samo niezwykle  piękny jak w lipcu.