Spotkanie było gustowną, nienachalną promocją książki Żyj i pozwól żyć, która powstała – jak powiedziano – z braku dobrej współczesnej polskiej literatury realistycznej. Forma wywiadu-rzeki stawia filozofkę na pozycji głównej bohaterki, której godnym rozmówcą jest Sutowski. Trafnie dobrany duet oraz dobrze zbudowana historia tworzą w książce napięcie między tym, co literackie, a tym, co intelektualne. Tyle można z łatwością ustalić na drodze lektury w zaciszu domowym. Aby jednak sięgnąć głębiej, warto było wybrać się 26 października do Pałacu pod Baranami.

Na wstępie spotkania Agata Bielik-Robson przyznała, że jednym z motywów pracy nad Żyj i pozwól żyć była jej osobista ambicja, by stać się literatem. Powstrzymywać ją miał brak odwagi, by własnoręcznie napisać książkę, stąd forma pośrednia – długa rozmowa, mająca pokazać, w jaki sposób poszczególne myśli i idee wypływają bezpośrednio z doświadczeń. Autorce bardzo zależało, aby w najbardziej wiarygodny sposób opowiedzieć, co znaczyło dla niej urodzić się w latach sześćdziesiątych, dorastać w siedemdziesiątych, doznać „karnawału Solidarności”, stanu wojennego i przyjrzeć się z różnej odległości kolejnym ideologiom. Bielik-Robson nie siliła się na eufemizmy, gdy określała czasy, w których przyszło dojrzewać jej i jej rówieśnikom. Usłyszeliśmy, że lata osiemdziesiąte to były bardzo głupie lata, a ówczesny PRL okazał się tworem gnijącym i rozpełzającym się.


Dla „pokolenia ’86” (w którym swoje miejsce odnajduje filozofka) ożywczą bryzą okazał się na przykład bruLion w swoim ówczesnym kształcie. Jak usłyszeliśmy, przy stoliku, na którym karty już dawno zostały rozdane („albo jesteś z komuną, albo z Kościołem”), pojawia się wtedy punkowy bruLion, kopie w ten stolik i wali na oślep we wszystkie możliwe strony. Ożywcza siła zawierała się w gestach przedstawicieli pokolenia, ale też w prowokacyjnych słowach, które odnaleźć można było na kartach czasopisma – jako odpowiedź na społeczeństwo, które cofa się do fazy plemiennej, na atmosferę poświęcenia, na opozycję rodem z zakrystii, na martyrologiczny układ odniesienia, który kształtował świadomość Polaków. Publiczność wyraźnie się ożywiła, a jednocześnie swój „spontaniczny sceptycyzm” wobec tezy o roli bruLionu wyraził obecny na spotkaniu (i widoczny w pierwszych rzędach) Piotr Sommer – najpierw mimicznie, potem w intrygującej dyskusji z Bielik-Robson, pierwszej z kilku, w których nie sposób było wskazać przewagi którejś ze stron.

Bardzo istotny okazał się wątek inteligencji jako warstwy społecznej. Zdaniem Sutowskiego co najmniej ćwierć omawianej książki jest wielką apologią mieszczaństwa, do której zaprzęgnięty został nawet Marks. Filozofka tłumaczyła, że sama znajduje się w dość specyficznym położeniu: nie utożsamia się z ogólnie pojętą inteligencją jako klasą, chociaż doskonale wie, że jest jej częścią. Nie będąc wrogiem inteligencji, próbuje pokazać istnienie silnego związku między nią i mieszczaństwem – dwiema warstwami, którym nie służy oddalanie się od siebie. Zdaniem Agaty Bielik-Robson związek ten jest naturalny, ale nie funkcjonuje w polskich realiach. Stąd specyficzne bariery, które miało dotkliwie odczuć pokolenie’86.  

Odważnie, celnie, a jednocześnie nie bez specyficznego ironicznego humoru mówiła Bielik-Robson o tym, co współcześnie najmocniej doskwiera jej w polskiej rzeczywistości. Opowiedziała, jak dokładnie 10 kwietnia 2010 roku, kilka godzin po katastrofie pod Smoleńskiem, mimo wcześniejszych odmów przyjęła w końcu propozycję pracy za granicą. I był to impuls. Impuls zrodzony z wizji tanatycznego modelu polskiej przyszłości politycznej. Bielik-Robson wyjaśnia: natychmiast wtedy zrozumiała, że ten ciemny nurt polskości, który przez ostatnie dwadzieścia lat udało się nieco zminimalizować, teraz znajdzie sobie pretekst, by znów się odrodzić, tym razem w formie religii wokoło zmitologizowanego wydarzenia. „Boję się, że oni nie spoczną, póki Jarosław Polski nie zbawi” – kwituje wątek polityczny i dodaje jeszcze, że Smoleńsk uważa za cezurę także w codziennym życiu towarzyskim Polaków.

A co z tym osobistym stosunkiem do polskości u samej Agaty Bielik-Robson? – zdaje się ostatecznie pytać Sutowski. W tym ważnym momencie zaczynamy myśleć o autorce jako o osobie, nie tylko osobistości. Odpowiedź, jaka padła na spotkaniu w tej pełnej napięcia chwili: ja nie wchodzę (parafrazując) we wszystkie polskie konteksty jak w masło, zachowuję dystans, ale jestem bardzo związana z krajem, głównie z Warszawą, „nie, nie uwolniłam się od polskości”. Niestety nie potrafię ocenić, czy przetaczający się po sali pomruk był wyrazem ulgi, zadowolenia, konsternacji, niedowierzania czy jeszcze czegoś innego. Gdy głos zyskała publiczność, trudno było zakończyć serię pytań, rodzących kolejne watki dyskusji. Może więc było to przede wszystkim zaciekawienie? Książka Żyj i pozwól żyć może okazać się cennym głosem w niejednej dyskusji, więc Pałac pod Baranami opuszczałam, mając nadzieję, że ciekawość ta okaże się szczera tak z lewej, jak i z prawej strony.