Właśnie stamtąd przybywa do Snowtown tytułowy bohater, detektyw Fell. "Stąd jest wszędzie daleko. Zimniej tu niż w psiarni i cuchnie tu jak cholera" – tak wita go porucznik Beard. Fell nie jest żadnym rycerzem na śnieżnobiałym koniu. Nie wiemy, dlaczego przybył na takie zadupie. Tłumaczy się, że na tle tak mizernych gliniarzy będzie mu łatwiej o awans, że podpadł swoim przełożonym zza mostu. Jakoś mu nie wierzę.



Choć Detektyw Fell w swojej konstrukcji może przypominać seriale traktujące o pracy gliniarzy i detektywów, to Fellowi bliżej do nieokrzesanych szeryfów z (nota bene!) westernowych rubieży, niż do eleganckich śledczych z C.S.I.. Kiedy wyczerpią się legalne sposoby i zawiodą procedury, Fell wie, jak użyć pięści. Inaczej ciężko byłoby mu przetrwać w Snowtown, bo to nie jest zwyczajne miasto, tylko uniwersum surrealistycznej grozy, pełne budzącego niepokój zła, czającego się w ulicznych zakamarkach. Miasto zamieszkują spedalone monstra prosto z sennych koszmarów, ale nie są to jakieś zombiaki czy wampiry, tylko "zwykli" ludzie, zdolni do niewyobrażalnych skurwysyństw. Tam, poza "normalnym" światem, gdzie ludzkie prawa, racjonalizm czy jakiekolwiek wartości nie obowiązują, czują się jak u siebie.
A Fell, niczym Dante w Boskiej Komedii, zapuszcza się coraz głębiej i głębiej w piekielne trzewia miasta.



Komiks utrzymany jest w bardzo przygnębiającym nastroju, choć nie brakuje w nim dziwacznego poczucia humoru. Warrenowi Ellisowi udało się wyczarować niesamowitą atmosferę grozy – niby opowieść utrzymana jest w realistycznej konwencji, ale w komiksie pojawiają się przedziwne elementy, których nijak (w owej konwencji) wytłumaczyć się nie da. Realne spotyka się z irracjonalnym. Świat przedstawiony tylko pozornie przypomina ten nasz i czytelnik stale trzymany jest w niepewności, co może wydarzyć się dalej. Czym są tajemnicze znaki, mające chronić miasto przed złem? Kim jest groteskowa zakonnica w masce Richarda Nixona, przemykająca na niektórych kadrach? W jakiś sposób taka konstrukcja Fella przypomina mi sensacyjne wydanie Miasteczka Twin Peaks, w wersji bardziej wielkomiejskiej.



Ellis, biorąc na warsztat schemat popularnych proceduralnych tasiemców, kształtuje go na własną modłę. Wbrew panującym w mainstreamie tendencjom do dekompresowania fabuły, rozciągania wątków na trejdy, a trejdów na ciągnące się jeszcze dłużej runy, scenarzysta maksymalnie ściska fabułę. Każdy epizod, każda sprawa zmieszczona została na 16 stronach, a scenarzysta narzuca dyscyplinę około 9 kadrów na stronę. To spora sztuka, aby upchnąć całą historię na takiej przestrzeni, ale w Fellu udało się to świetnie. Na początku nie mogłem się do takiej kompozycji przyzwyczaić (albo to Ellis się dopiero rozkręcał) i dopiero po dwóch, trzech takich epizodach złapałem odpowiedni rytm. Bardzo lakoniczny, ale niepozbawiony pewnego kunsztu. Bo trzeba mieć jednak sporo talentu, aby za pomocą kilku kadrów opowiedzieć to, co innym autorom zajęłoby kilka stron, nie popadając przy tym w nadmierną skrótowość i nie tracąc nic z atmosfery.



Trudno wyobrazić mi sobie kogoś innego, kto mógłby zilustrować taką historię, niż Bena Templesmitha. Jego bardzo oszczędny, ocierający się wręcz o abstrakcje styl doskonale nadaje się do zobrazowania całej grozy Snowtown i jego mieszkańców. Podczas lektury komiksu czułem, że Templesmith i Ellis świetnie się rozumieli, co widocznie przełożyło się na efekt ich wspólnej pracy.

Kiedy, podobnie jak ja, zaczniecie tracić wiarę, że na amerykańskim, masowym rynku coraz trudniej trafić na jakąś perełkę, sięgnijcie po Detektywa Fella. Do doskonały przykład, jak z ogranego do bólu schematu opowieści o tym, jak ten dobry łapie tych złych da się jeszcze wiele wycisnąć. Pomimo przeestetyzowania, pomimo podkreślenia komiksowej groteski bijącej z każdej strony Fella i mieleniu klisz, komiksowi udało się zachować autentyczną świeżość. Najlepszy komiks od Muchy w tym roku i być może najlepsza rzecz, jaka wyszła spod prasy duńsko-polskiego edytora, a także kolejna produkcja Ellisa, która mnie nie zawiodła. To jeden z niewielu lubianych przeze mnie scenarzystów z USA, któremu (jeszcze?) udało się uniknąć skuchy.



Detektyw Fell: Zdziczałe miasto
Warren Ellis, Ben Templsmith
Mucha Comics
11/2011