Organizatorzy Nowej Muzyki zdążyli bowiem wychować sobie wierną i całkiem wyrobioną publikę. Taką, która jest w stanie powierzyć swoje uszy na kilka dni zespołom, o których często nie miała pojęcia wcześniej. I raczej nie są zawiedzeni.

Wzorowana na odbywającym się w poprzemysłowych przestrzeniach festiwalu Melt! w Niemczech, katowicka Nowa Muzyka kusiła w tym roku przede wszystkim "najtrudniejszym DJ-em świata" Amonem Tobinem, powracającym z niebytu duetem Lamb, czy weteranką brytyjskiej sceny elektronicznej Mary Anne Hobbs. Dla kogo kciuk w górę spośród piątkowych i sobotnich koncertów pod KWK Katowice? Co było niewypałem?



Otwierający piątek pierwszy zagraniczny wykonawca na scenie głównej, zespół Bonaparte postawił na... efekciarstwo. Skoczne piosenki kapeli z Berlina były przyjemnym tłem do wijących się po scenie prawie nagich tancerek. Ukłon dla pań, bo tańczyć z wsadzonym na głowę telewizorem (z kineskopem) to nie lada wyczyn. Ich popisy zdominowały resztę. Czego zresztą oczekiwać po zespole, który – jak sam mówi – gra "pluszowego punka"? Plusz nijak się ma do śląskiego węgla (i punka...), a Bonaparte nie musieli grać dłużej niż kwadrans.



Później było nieco lepiej, choć bez muzycznego "tąpnięcia".
Kolejni goście na scenie głównej, czyli duet Modeselektor zafundowali solidny DJ-ski set, choć nieco... nostalgiczny. Czy panowie Bronsert i Szary nie mieli ochoty przenieść się choć na chwilę do opuszczonych brytyjskich fabryk z lat osiemdziesiątych, w których "na dziko" robiono taneczne imprezy? I nie chodzi jedynie o przewijającą się na ich wizualizacjach uśmiechniętą buźkę, kojarzoną z "wyznawcami ecstasy" ze złotej, roztańczonej ery acid house. Muzycznie jednak był to jeden z lepszych występów i dobra okazja do rozruszania się przed największą gwiazdą wieczoru, czyli Amonem Tobinem.

A Tobin miał do odegrania płytę, o której mówi się różnie. "Isam" to najmniej taneczny album DJ-a, co z pewnością przyczyniło się do podzielonych opinii na temat jego koncertu. Namiot sceny głównej od początku do końca był szczelnie zapełniony ludźmi. Część widzów zjawiła się z upodobania do twórczości, a część pewnie z chęci przekonania się, co Tobin potrafi. Chyba każdy jednak był pod wrażeniem wizualizacji wyświetlanych na złożonej z kwadratowych brył ścianie, które dawały efekt trójwymiarowości. Ukryty w jednej z owych kostek Tobin był znikającym punktem w tej misternej całości. Skoncentrowane na wielowymiarowych sekwencjach oko widza przenosiło go w nierealne przestrzenie, którym towarzyszyła muzyka niezwykle ciężka, ale imponująca. Żeby jednak nikt nie poczuł się zawiedzony, Tobin na bis zagrał swoje najbardziej znane piosenki, w tym znaną z reklamy "4 Ton Mantis".

Sobota należała głównie do Little Dragon i Apparat. Ci pierwsi chwycili wszystkich za serce nie tylko urokliwą, taneczną elektroniką, ale też szalejącą na scenie Yukimi Nagano. Wokalistka o szwedzko – japońskich korzeniach okazała się być jedną z najbardziej witalnych i zarazem sympatycznych kobiet na scenie, jakie dane mi było widzieć. Brakowało jej jedynie białego piórka wetkniętego za uchem. Wtedy wyglądałaby już zupełnie jak mały tańczący Indianin. Yukimi była zresztą w tańczeniu skuteczna – rozruszała nawet swoich statycznych z początku kolegów z zespołu – na tyle, że studyjne kompozycje w odsłonie koncertowej zyskiwały po kilka dodatkowych minut, za co widzowie dziękowali tańcem i oklaskami.



Apparat to już inna bajka. Przy czym bajka jest tu dobrym słowem. Sascha Ring wraz z kolegami ze swojego live bandu zaprezentowali rockowo – elektroniczne oblicze muzyki, która z płyt kojarzy się przecież z zupełnie innym światem. To, co usłyszeliśmy, przeniosło nas do nieco bajkowej krainy, w której muzyka zgrywała się z wzmagającym się tego wieczoru wiatrem i nadchodzącym deszczem. "Arcadia" brzmiała w tej oprawie szczególnie pięknie.

Brakowało zespołu Battles, który odwołał swój występ. Zawiódł nieco Dels, czyli nadzieja brytyjskiego hip hopu. Mary Anne Hobs nie zachwyciła, a południowoafrykański skład Spoek Mathambo (znany z zupełnie zakręconej przeróbki "She's Lost Control" Joy Division) okazał się być wielkim rozczarowaniem. Z kolei Matias Aguayo, grający na odgrodzonej od tańczących Red Bull Music Academy Stage nie miał okazji nawiązać wystarczającego kontaktu z publicznością. Chyba też nie bardzo się starał.



Przemieszczając się od sceny do sceny, raz w koszmarnym upale, raz przy silnym wietrze, w deszczu i podczas awarii elektryczności chciałoby się jednak mieć swój mały sprzęt do nagrywania niektórych dźwięków ze sceny. Mogłaby z nich powstać całkiem dobra muzyczna pocztówka na koniec lata.



Festiwal Tauron Nowa Muzyka 2011
25-28 sierpnia 2011, Katowice



Zdjęcia: Mikołaj Suchan
Więcej zdjęć i filmów w serwisie naszemiasto.pl