Prolog ten wprawił mnie w osłupienie; jest katastrofalnie zły. Obrazy bulgoczącej lawy, pulsujących meduz, zlewających się mgławic, wreszcie animowanych komputerowo dinozaurów są zarazem afabularne i łopatologiczne. O ile Malick wciąż jest zdolny do tworzenia obrazów z pogranicza konkretu i abstrakcji (chmary ptaków schodzą się i rozchodzą jak plamki na celuloidzie w Decasii [2002] Morrisona), o tyle w rozbudowanym prologu Drzewa… widz ma do czynienia z kinem bez mała edukacyjnym, czerpiącym garściami z dorobku wielkiego Jeana Painlevé, ale nie osiągającym podobnego stopnia wizualnej bezinteresowności. Nikt nie domyśliłby się podmiany, gdyby sekwencję tę wyświetlić w IMAXie i opatrzyć logo „National Geographic”.
Oczywistym wzorem dla prologu jest przedostatnia sekwencja 2001: Odysei kosmicznej (1968) Kubricka, równie afabularna i bezczelna, ale ożywiona dynamicznym ruchem postępującym (kamera pędzi na oślep w przód).
Część środkowa jest najlepsza. Opowieść o chłopcu imieniem Jack (świetny Hunter McCracken, obdarzony ostrymi brwiami przywołującymi na myśl pana Spocka), ma w sobie autentyczne napięcie wywołane zderzeniem nostalgii i przemocy. Sceny ojcowsko-synowskie są znakomite: Malick świetnie wygrywa cienką granicę między dotykiem a ciosem. Kiedy ojciec, grany przez Brada Pitta, kładzie synowi rękę na karku, nigdy nie jesteśmy pewni, czy jest to gest czuły, czy sprawiający ból. Pozornie znajdujemy się w krainie Terence’a Daviesa (Dalekie głosy, martwe natury mogłyby posłużyć za tytuł także Drzewu życia). Malick jest jednak o wiele bardziej łapczywym filmowcem – nie jest zainteresowany stateczną symetrią, ale dynamicznymi zestawieniami montażowymi, co daje w Drzewie… rezultaty nieraz zachwycające.
Trajektoria filmu jest zgodna z juedochrześcijańskim konceptem raju utraconego. Bezgrzeszne dzieciństwo zostaje splamione – wpierw despotyzmem ojca, a następnie rodzącymi się w dziecku instynktami zniszczenia i erotycznej przyjemności. (Malick, nieskory do weryzmu seksualnego, daje nam jedną z najsubtelniejszych sugestii pierwszej masturbacji; tak jak w Cienkiej… pięknie zasugerował impotencję postaci Bena Chaplina.) Ostatecznym intruzem jest śmierć, zabierająca bohaterowi młodszego brata (co zostaje obwieszczone na samym początku filmu).
Stosunek Malicka do zła jest prawie katolicki: jest ono skazą wszelkiego stworzenia (jedno z pierwszych zdań filmu brzmi: „Świat schodzi na psy”). W Cienkiej czerwonej linii dostawaliśmy scenę, w której amerykańscy żołnierze krępowali sznurami wielkiego aligatora, po czym przyglądali mu się w niemym, zalęknionym podziwie. W Drzewie życia sceną analogiczną jest moment, kiedy główny bohater widzi zwalistego, rzucającego się dziko wariata, jak zostaje wywieziony z miasteczka samochodem. Zło jest dla Malicka immanentne, nieodzowne i tajemnicze zarazem.
Film stanowi misterną budowlę i jest nakręcony bardzo odważnie: dostajemy mnóstwo ostrych skoków montażowych i jeszcze więcej ekspresjonistycznych ustawień kamery. Mimo to podstawowa struktura czasowa jest dość prosta: lata pięćdziesiąte są wspominane przez dorosłego Jacka – czyli udręczonego Seana Penna, krążącego po szklano-stalowych kanionach wielkiej metropolii. Całość kończy się sekwencją międzyświatowego pojednania, która niweczy sukces części środkowej i odsyła widza wprost do New Age’owej ikonografii Miasta aniołów (1998) Brada Silberlinga.
Jest to film niezmiernie frustrujący. Zawiera więcej zapierających dech w piersiach scen, niż dziesięć innych filmów obecnych na naszych ekranach w dowolnym momencie historii. Malick już w Niebiańskich dniach (1978) pokazał, jak wspaniale potrafi wygrywać kontrastowe oświetlenie wnętrza i zewnętrza (np: pogrążone w ciemności pokoje plus jasne okna). Nigdy nie zapomnę sceny z Drzewa życia, kiedy spacerujący po (granatowym od zapadającego zmierzchu) trawniku Jack przygląda się kłótni prowadzonej przez rodziców wewnątrz oświetlonego na złoto pokoju. Ale momenty takie, jak ten (a imię ich Legion) zostają koniec końców zadeptane przez kicz klamry spinającej całość.
Drzewo życia (The Tree of Life)
scenariusz i reżyseria:Terrence Malick
zdjęcia: Emmanuel Lubezki
muzyka: Alexandre Desplat
grają: Brad Pitt, Sean Penn, Jessica Chastain, Brayden Whisenhunt i inni
kraj: USA
rok: 2011
czas trwania: 138 min
premiera: 10 czerwca 2011 (Polska), 16 maja 2011 (Świat)
Monolith
Michał Oleszczyk – krytyk filmowy, absolwent filmoznawstwa UJ. Publikuje w „Kinie” i na blogu Ostatni fotel po prawej stronie. Autor książki Gorycz wygnania: Kino Terence’a Daviesa i współautor (z Kubą Mikurdą) wywiadu-rzeki Kino wykolejone: Rozmowy z Guyem Maddinem. W 2010 roku, nakładem Korporacji Ha!art, ukazała się książka Trzynasty miesiąc. Kino braci Quay, w której można się zapoznać się z obszerną rozmową Michała Oleszczyka i Kuby Mikurdy z braćmi Quay. Fragment wywiadu – do przeczytania tutaj.
Tekst pochodzi z blogu Autora
IWO SULKA O DRZEWIE ŻYCIA