Wjechałem do Transylwanii tak, jak powinno się wjeżdżać do Transylwanii. Grzmiało, wiało i lało. Niebo raz po raz rozbłyskiwało i wtedy okazywało się, że Transylwania wcale nie wygląda jak Transylwania. Nie jest najeżona zadzierzystymi, sinymi skałami, nie stoją na tych skałach demoniczne zamki. Transylwania wygląda jak Góry Świętokrzyskie, jak jakieś przedbieszczadzie, jak Jura Krakowsko-Częstochowska. Łagodne pagórki i pozatapiane między nimi wioseczki. Ale te sielskie obrazki - pamiętam - pojawiały się w migotaniu błyskawic. Wiało jak wszyscy diabli, i wydawało się, że wieże kościołów przygną się do dachów okalających je domów.