Sam Mendes jest jednym z niewielu bardzo zdolnych reżyserów, którzy nigdy nie musieli się specjalnie zastanawiać nad sprzedaniem duszy komercyjnemu diabłu. Przede wszystkim dlatego, że jego filmy zawsze cieszyły się zainteresowaniem publiczności, pomimo pesymistycznego wydźwięku. Z pewnością miała na to wpływ satysfakcja płynąca z oglądania dobrych aktorów, w ładnych wnętrzach, za pośrednictwem świetnie prowadzonej kamery. Te piękne obrazy kontrastujące z gorzką wymową dzieł takich, jak Jarhead: Żołnierz piechoty morskiej czy Droga do zatracenia, przyniosły reżyserowi nie tylko uznanie widowni, ale także przychylność kapryśnych z natury recenzentów. Dla mnie jednak Mendes jest przede wszystkim filmowym odpowiednikiem Johna Cheevera, największego krytyka przedmieść wśród amerykańskich pisarzy realistów, bezlitośnie ironizującego i okrutnie szczerego. American Beauty i Droga do szczęścia to najlepsze tego przykłady, ukazujące przedmieścia amerykańskich miast jako uporządkowane piekła, rządzone przez nieznośną poprawność (przynajmniej na zewnątrz).

Para na życie nie ma jednak nic wspólnego z poprzednimi filmami Mendesa. Jest to historia dwojga trzydziestotrzylatków, którzy spodziewają się dziecka. Gdy okazuje się, że jedyni żyjący dziadkowie nienarodzonej jeszcze dziewczynki postanawiają wyjechać na dwa lata do Belgii, Burt (John Krasinski) i Verona (Maya Rudolph) wyruszają w podróż, której celem jest znalezienie idealnego miejsca na wychowywanie potomstwa.
Po drodze spotykają starych krewnych i przyjaciół, z których każde reprezentuje inny wzorzec rodzicielskiej miłości. Ot, i cała niezbyt efektowna fabuła.

Główni bohaterowie tej romantycznej komedii z ambicjami to strugający w drewnie sprzedawca polis ubezpieczeniowych i sfrustrowana ilustratorka podręczników medycznych. Są oni tak nijacy, jak to tylko możliwe. Nie sposób jest ich lubić, bo sami mówią, że są nieudacznikami. Oceniają wszystkich dookoła, ale sami zakładają, że żeby dobrze wypełnić rodzicielski obowiązek trzeba posiadać ładny dom. Nie są antypatyczną parą, ale też trudno jest utożsamić się z ich naciąganą motywacją. Niestety, są największym mankamentem filmu. Reżyser błędnie założył, że nagromadzenie przeciętności przekona widzów do udzielenia wotum zaufania bohaterom.



Z drugiej strony, największą zaletą są postacie drugoplanowe. Właściwie każda para, którą odwiedzają niezdecydowani przyszli rodzice, jest materiałem na osobny film. Najefektowniej wypadają Allison Jenney jako Lily i Maggie Gyllenhaal jako LN. Pierwsza mówi o swojej córce lesba, a o synu, że wygląda jak puchar (z powodu odstających uszu). Druga natomiast... no cóż, to trzeba zobaczyć. Najważniejsze jednak, że ci wszyscy bohaterowie, mający być przykładami rodzicielstwa ekstremalnego, są znacznie bardziej interesujący niż para protagonistów. W swoim szaleństwie stają się bliżsi widzowi niż beznamiętni i nieco żałośni Burt i Verona.

Ponieważ Para na życie jest komedią, wspomnieć należy nieco o humorze. Nie jest on najwyższych lotów, ale też trudno byłoby Mendesowi sprostać oczekiwaniom, jakie wykreował w American Beauty. Zdecydowanie najzabawniejszą postacią w filmie jest wspomniana już LN. Maggie Gyllenhaal ujawnia talent komediowy, którego wcześniej nie miała okazji w pełni wykorzystać, bo obsadzana jest raczej w rolach kobiet po przejściach. Pomimo niezbyt imponującej jakości żartów, trzeba przyznać reżyserowi, że nie zbliżył się nawet do poziomu, poniżej którego komedia wywołuje w widzu zażenowanie. Sarkazm i ironia to oręż, którym Mendes włada niezwykle sprawnie, a obecny w Parze na życie ciepły i nieco naiwny humor sytuacyjny przysparza mu kłopotów technicznych, ewidentnie nie czuje się w nim na tyle swobodnie, by ekstensywnie go wykorzystywać.

Ostatnim elementem odróżniającym nowy film reżysera Drogi do szczęścia od wcześniejszych produkcji jest jego estetyka. Mówiąc mało profesjonalnie, nie jest on tak ładny jak pozostałe. Zdjęcia nie są zachwycającym popisem wrażliwości, wnętrza są małe brudne i ciemne, uroda aktorów jest równie przeciętna, jak ich usposobienie (z resztą bardzo dobrze zagrane). Trudno powiedzieć, że jest to wielki mankament, bo tego typu wizualne aspektu są dostosowywane do fabuły, ale czuję się nieco zawiedziony, bo rozpoznawalny styl Sama Mendesa zaniknął w Parze na życie całkowicie. Eksperyment ze zmianą stylistyki udowodnił tylko, że reżyser powinien trzymać się drogi, którą obrał na początku swej kariery albo eksplorować nowe optyki w nieco innym kierunku.

Ogólnie Parę na życie należy ocenić jako film przyzwoity, taki, który nie wzbudzi w nas mocniejszych emocji, ale nie pozostawi też niesmaku. Nie jest to żenująca komedyjka na poziomie Dorwać byłą czy wampirodramy. Można się przy nim dobrze bawić, a jeżeli nienaganna pointa pozostawi w głowach rodziców (tych przyszłych i tych już posiadających potomstwo) jakiś ślad, to najbardziej skorzystają na tym ich pociechy, a i ogół społeczeństwa będzie spał spokojniej.



Para na życie (Away we go)
reżyseria: Sam Mendes,
scenariusz: Dave Eggers, Vendela Vida,
zdjęcia: Ellen Kuras,
muzyka: Alexi Murdoch,
grają: John Krasinski, Maya Rudolph, Carmen Ejogo, Josh Hamilton, Maggie Gyllenhaal, Allison Jenney i inni
kraje: USA, Wielka Brytania,
rok: 2009,
czas trwania: 98 min,
premiera: 11 lutego 2011 (Polska), 5 czerwca 2009 (USA),
Best Film