Album zatytułowany po prostu długością jego trwania – 42’00” - to druga płyta w dyskografii grupy (zadebiutowali niespełna dwa lata temu wydawnictwem 36’28). Dla porządku warto dodać, że oprócz wspomnianych muzyków w nagraniach wziął udział również grający na syntezatorach Michał Skrzypczyński. Patrząc na instrumentarium, na pierwszy rzut ucha zespół można by zaliczyć do grupy kolejnych jazzowych składów.
I tutaj nic bardziej mylnego! Ślina prezentuje muzykę, która wybiega daleko poza utarte i zgrane do granic możliwości schematy. Improwizacyjny charakter ich muzyki nie jest tylko reklamowym sloganem ale definiuje trzon ich twórczości, która wymyka się ostatecznie jakimkolwiek łatwym ocenom. Tak, improwizacja jest tu wszechobecna ale na jej kanwie zespołowi udaje się stworzyć kompletnie brzmiące kompozycje, w których jest miejsce tak i na wstęp jak i rozwinięcie i zakończenie. Każdy z trzech utworów na krążku rozwija się nieśpiesznie w stronę  muzycznych pejzaży zmalowanych za pomocą transowych melodii, przytłumionych rytmów i płynących dźwięków basu i gitary. Jest w tej muzyce coś zarówno kojącego jak i bardzo intrygującego. Każdy z utworów wzbudza ciekawość tego co za chwilę się w nich wydarzy i ta tajemnica jest chyba największym atutem tej płyty. Co ciekawe ta muzyka równie mocno (a nawet mocniej) wciąga, kiedy słucha się jej na żywo, o czym można było się przekonać choćby podczas tegorocznej edycji festiwalu Inne Brzmienia w Lublinie. Ślina zagrała jeden z najlepszych koncertów tej edycji. 

Ślina – 42’00”

Gusstaff Records
Don't Sit On My Vinyl 2021