Niezależnie jednak od tego, czy mamy do czynienia z prozą Manna, Schulza, Kundery, czy też z radosnymi przyśpiewkami z Ciechocinka, to zarówno we wszystkich tych wielkich dziełach, jak  i w zupełnie małych dziełkach, perspektywa kuracjusza pozostaje perspektywą mężczyzny. Barbara Klicka w swoim prozatorskim debiucie zmienia reguły – główną bohaterką „Zdroju” jest trzydziestotrzyletnia Kama, która przyjeżdża do ośrodka niby na podratowanie zdrowia, ale tak naprawdę od początku wiadomo, że chodzi przede wszystkim o utrzymanie renty. Trzeba w końcu z czegoś żyć, nawet za cenę nieutrzymania kruchej równowagi psychicznej.

W „Zdroju” główną rolę odgrywa kobiece ciało – poddawane spojrzeniom, ocenom, zabiegom. Ciało, które należy do lekarzy, masażystów, wścibskich spojrzeń innych kobiet. Ciało, które nie urodziło dziecka, nie radzi sobie z przyciężką walizką, dotykami, komentarzami, błyskami pożądania. Ciało nie należy do Kamy, nigdy do niej nie należało – już jej dzieciństwo miało przecież swoje sanatorium – z cieciem, który za pocałunek wpuszczał do ośrodka po ciszy nocnej, z kelnerem, który celowo rozlewał lepką, brązową colę na dziewczyńskie uda, by móc ich dotknąć, choćby przez ścierkę, z tymi wszystkimi ludźmi, do których należą ciała dziewcząt i kobiet.

Klicka pisze w istocie o władzy i przemocy, ale nie o władzy oczywistej, o czytelnych regułach i zakazach, ale o tej, którą oplątuje się po cichu już małe dziewczynki, które mogłyby się kiedyś stać wolnymi kobietami – wolnymi ludźmi, ale przecież nie można do tego dopuścić, dlatego zawsze znajdzie się jakaś siostra Dorota, która przypilnuje, byś nie zasnęła w jednym łóżku z koleżanką, żeby nie udało się zbudować tego kruchego dziewczyńskiego porozumienia.

Klicka nie pisze też o przemocy za którą idzie się do więzienia, ale o takiej, której nie sposób wykryć, której nazywanie przemocą jest zupełnie bez sensu, bo to są przecież niewinne zaczepki, drobne gesty, małe zdarzenia.
To z jaką dezaprobatą ojciec puszcza twoją rękę, gdy zauważa, że masz opinię na jakiś temat, szepty masażysty prosto do twojego ucha, niewinne, ale i uporczywe pytania o dziecko – wszystko co sprawia, że nigdy już nie powiesz niczego z pełnym przekonaniem, bez ścisku w gardle, bez tej zabezpieczającej i osłabiającej formuły „że tak powiem” – nawyku językowego, usprawiedliwienia, magicznego zaklęcia, które unieważni wszystko, co mogłoby mieć znaczenie i nie daj Boże, mogłoby zburzyć sanatoryjny porządek.

W „Zdroju” kobiece ciało jest lepkie, a kobiece przekonania fantasmagoryczne. Nie ma tu miejsca na oczywistość, twarde dowody – niepodważalną prawdę. Kamila to rozumie, więc poddaje się karnie wszystkim zabiegom. Stawka jest całkiem wysoka – zusowska renta umożliwiająca przeżycie. I tylko gdzieś pozostaje to pytanie, ile trzeba jeszcze zrobić, żeby przeżyć w patriarchalnej codzienności, w której władza i przemoc osadzają się w błocie kąpieli borowinowej, z której pozwalają ci się wynurzyć tylko na milimetr powyżej ust, tak żebyś mogła oddychać, ale nic więcej.

Poetycki język Klickiej pozwala na przeróżne ścieżki interpretacyjne, jest błyskotliwy, dobrze wyważony, nie błądzi, nie razi nadmiarem, ale trafia w sedno i zostawia czytelniczkę/czytelnika bez morału. To kobiece, bliskie ciału pisanie jest kunsztowne w swoim minimalizmie, dlatego „Zdrój” jest czytelniczo niezwykle przyjemny. Z drugiej strony, można się tą cienką, poetycką książką skaleczyć, tak jak kaleczy świadomość uczestniczenia w widowisku, którego reguł nikt nie zna, ale wiadomo, że ma być ono pozornie atrakcyjne, w rzeczywistości nie do zniesienia dla grających w nim aktorek. Nie wiadomo, jak długo to potrwa, ale pewne jest, że kiedyś w ciszy zmienią się turnusy, a sanatorium będzie jak było.

Barbara Klicka
"Zdrój"
Wydawnictwo W.A.B, 2018