1. Obwiń Kanadę

A za co ją kochać? Za syrop klonowy, Anię z Zielonego Wzgórza, Neila Younga? Mimo że geograficznie ten kraj jest niczym dom spokojnej starości nad całodobową imprezą, jak ujął to Robin Williams, stanowi również biegun ekstremalności. Stąd do powyższej listy należy dopisać Bryana Lee O’Malley’a, którego seria komiksów o Scotcie Pilgrimie właśnie doczekała się adaptacji filmowej. Pilgrim to stuprocentowy slacker, żywcem przeniesiony z filmu Richarda Linklatera. Trudno określić czym się zajmuje. Lubi się włóczyć po ulubionych miejscach, podrywać licealistki. Zalega z czynszem, śpi do południa i gra w kapeli – od czasu do czasu. Niepoukładany i pozbawiony potrzeby tworzenia planów na przyszłość, doprowadza swoich przyjaciół do szewskiej pasji. Nawet najlepsza przyjaciółka kieruje do niego ostre słowa: „Gdyby twoje życie miało twarz, dałabym mu w zęby”. Jednakże Scott to tak naprawdę wrażliwiec. Potrafi płakać godzinami nad utraconymi stanami gry, po tym jak współlokator usunie je przez pomyłkę. To szczęśliwy człowiek, który nie zdaje sobie sprawy, że jego losem kieruje siła wyższa – pomysłowość (S)twórcy. By uczynić życie Pilgrima burzliwszym od typowego dnia, O’Malley „wpuszcza” w nie prawdziwe trzęsienia ziemi. Między innymi Ramonę.

Jeżeli chcesz dalej czytać o komiksowym życiorysie Scotta Pilgrima, przesuń wzrok trzy linijki niżej. Jeżeli wolisz przejść do następnego etapu dotyczącego samej tylko adaptacji filmowej – przejdź do punktu 3.

2. Jaką twarz ma twoje życie?

Tajemnicza dziewczyna na wrotkach, którą Scott widuje we śnie, w rzeczywistości pracuje jako kurier sklepu Amazon. Pilgrim przekracza wszelkie granice rozsądku, wybuchając płaczem na wieść, że piątkowe zamówienia realizowane są dopiero w poniedziałek.
Co zrobi nasz bohater, jakich mocy użyje? Dość niepraktycznie – przeczeka weekend, świdrując wzrokiem drzwi wejściowe. Choć Scottowi niełatwo przyzwyczaić się do tempa, w jakim funkcjonuje Ramona, jedno jest pewne – dziewczyna jest prawdziwym objawieniem. Chwała rysownikowi. Także za serię przygód o Pilgrimie, obejmującą sześć niemal 200-stronnicowych zeszytów. Pierwszy z nich („Scott Pilgrim’s Precious Little Life”) ukazał się już w 2004 roku i zarówno pod względem kreski, jak i pomysłów, polepszał się z wydania na wydanie. Ponoć wcześniejsze dzieło („Lost At Sea”) stanowiłoby materiał jeszcze bardziej nadający się do adaptacji, opowiadając historię dziewczyny, której kot ukradł duszę. Jednak to „Pilgrim” został dostrzeżony. Narodził się na styku kultur – mang, japońskich gier wideo oraz zachodniej sceny muzycznej związanej z „Pokoleniem X”, aczkolwiek pokolenie Pilgrima ironicznie odnosi się do reprezentowanych przez nią postaw. „Arcade’owy realizm” z jednej strony, z drugiej środowisko rodem z wczesnych filmów Kevina Smitha. Nudna praca w wypożyczalni kaset bądź posada w Starbucksie, spotkania w klubach muzycznych i snack-barach, gdzie przy stoliku można obgadać wszystko, wokół czego świat się kręci – od planów na przyszłość po wyższość Ewoków nad Jawami. Oczywiście tylko w gronie przyjaciół – sekundantów życia miłosnego Scotta Pilgrima, do których zalicza się nie tylko młodsza siostra i współlokator homoseksualista, ale i licealna sympatia, Kim. Komiks ma tę przewagę, że dodaje Życiu™ surrealistycznego lukru, opierając je na enginie platformówki. Pomieszanie rzeczywistości z fikcją to jednostka chorobowa. Nie dla Scotta Pilgrima, który uzupełnia pasek energii i czeka na 8-bitową fanfarę po wykonaniu zadania. Zadania takiego jak nużąca praca na zmywaku, przemienionego w odmianę Mario Bros, z czystymi talerzami w miejsce grzybków. Niestety, działa to też w drugą stronę, a przykre doświadczenia mogą go przygnieść kamiennymi literami „K.O.” (Knock out) – dosłownie. Wierzcie lub nie, ale mimo wszystko Scott dorośleje. Także pod wpływem Ramony. Osobowość Scotta, którą z początku określilibyśmy jako dziwaczną, okazuje się wieloaspektowa: niefrasobliwa, ale i stanowcza, zdolna do poświęceń. Oglądając filmowego Scotta Pilgrima (Michael Cera) trochę trudno uwierzyć, że to ten sam co w komiksie ex-slacker stara się o względy Ramony.

3. Old School game
Pilgrim musi pokonać siedmiu jej byłych chłopaków. Przysparza to okazji do pojedynków przeszczepionych żywcem ze SNES’owych mordobić. Ekran nieco się zaciemnia, a pomiędzy adwersarzami zawisa jaskrawy neon „VS”. Smaczków w filmie Edgara Wrighta jest więcej. Pokonani przeciwnicy przemieniają się w monety, a postacie mają swoje identyfikatory wraz z paskami energii. W przeciwieństwie do innej adaptacji z cyklu „Zwyczajni-nadzwyczajni”, czyli „Kick-Ass”, „Scott Pilgrim kontra Świat” pozostaje opowieścią o grupie młodych ludzi wchodzących w dorosłość i ich „potyczkach” z rzeczywistością. Film, nie mogąc sobie pozwolić – jak komiks – na odmierzanie czasu numerami stron, przekazuje treść serii w skondensowanej, przepakowanej akcją formie. Utracony zostaje rytm pierwowzoru, bliższego Linklaterowi czy nawet Smithowi. Gorzej, że po drodze „walec” przejeżdża też głównego bohatera, pozostawiając za sobą naleśnik w kształcie Bleekera z „Juno” naszprycowanego szpinakiem. Nie przeszkadza to wcale w śledzeniu tych zwariowanych perypetii, a wizualnie film jest jak wycieczka do salonu gier. Na uwagę zasługuje ścieżka dźwiękowa. Nigel Goldrich („szósty członek” Radiohead) skomponował muzykę, której komiks się wręcz domagał: alternatywną, niezależną i wyrażającą „obojętne zaangażowanie”. Z kolei za długimi depresyjnymi tytułami piosenek, skrywającymi szybkie, kakofoniczne zamachy na bębenki słuchowe, kryje się Beck. Jego kompozycje wykonywane są w scenie pojedynku kapel (jako Sex Bob-omb), w której pojawia się też Crash And The Boys (Broken Social Scene). To więcej niż nazwa; to także siła przekazu wybrzmiewająca w utworach pokroju „Nienawidzimy cię, umrzyj, proszę”.

Nawet jeśli w ostatecznym rozrachunku „Scott Pilgrim” Świata nie zawojuje, warto dać się ponieść wizualnej inwencji i poczuciu humoru. W następnej kolejności obowiązkowo trzeba sięgnąć po komiks i prześledzić wątki, które film jedynie zasygnalizował. W chwili kiedy piszę te słowa, historia Scotta Pilgrima jest już pełnoprawną franczyzą obejmującą grę na Playstation, plany animowanego serialu, o serii sygnowanych gitar Rickenbackera nie wspominając. Będzie na czym zagrać „bulgoczący” riff legendarnych Pixies, podśpiewując „come on Pilgrim, you know she loves you…”.


Scott Pilgrim kontra świat (Scott Pilgrim vs. the World)
reżyseria: Edgar Wright
scenariusz: Bryan Lee O'Malley, Edgar Wright, Michael Bacall,
zdjęcia: Bill Pope
muzyka: Nigel Godrich
obsada: Michael Cera, Mary Elizabeth Winstead, Kieran Culkin,
USA 2010



Artykuł ukazał się w 17. numerze pisma krakowskich filmoznawców 16mm