Tamara Jaworowska:
Artyści często zaczynają jako fani takiej czy innej formy sztuki, a ich pierwsze kroki polegają na naśladowaniu podziwianych wzorców. W Twoim przypadku też tak było?
Balbina Bruszewska: Myślę, że w każdym przypadku tak bywa, ale wzorce zmieniają się z biegiem czasu. Kiedy miałam pięć lat, największym autorytetem był dla mnie oczywiście mój tata, Wojciech Bruszewski, i jego koledzy z Warsztatu Formy Filmowej, czyli artyści-awangardyści o kilkadziesiąt lat starsi ode mnie. Tata zabierał mnie na wystawy sztuki nowoczesnej: reduktywnej, dekonstruktywistycznej, gdzie plątałam się artystom pod nogami, zakreślając „ósemki”. Można powiedzieć, że wyrastałam w pewnym stanie otwartości umysłu na rzeczy, które są „nieprzedstawiające”. Co prawda w mojej twórczości filmowej ona się nie zaznaczyła, ale do dzisiaj rzeczy, które lubię oglądać u siebie na ścianach albo w galeriach sztuki, rzeczy, które mnie uspokajają, nie przedstawiają zwykle nic konkretnego. Krótko mówiąc, wolę kreski i kropki od wazonu z kwiatami!

A gdy byłaś nastolatką?
Wtedy wzorcami stali się dla mnie Tim Burton i bracia Quay, czyli mroczne, niepoukładane postaci, które przemawiają do nieco starszych dzieci. Nastoletniość to taki okres w życiu, kiedy samemu jest się trochę depresyjnym i niezdecydowanym co do tego, w którym kierunku dalej podążać. W tej chwili wzorem może być dla mnie Sofia Coppola z Między słowami i podejściem tak emocjonalnym, że bardziej się nie da.

W jednym z wywiadów przyznałaś, że mistrzem jest dla Ciebie Marek Skrobecki.
Marek Skrobecki to perfekcjonista bardzo konsekwentny w swojej twórczości. To cechy, które zawsze budzą we mnie największy szacunek i podziw. Podoba mi się postawa bycia wiernym sobie i egzekwowanie dokładnie tego, co się wymyśliło. Podpatrywanie sposobu, w jaki Marek Skrobecki od początku do końca, od zalążka do premiery, wykluwa swój film, było dla mnie bardzo ciekawym doświadczeniem.

A który z jego filmów najbardziej lubisz?
Najbardziej lubię Ichthys.

Jakie techniki animacji najczęściej stosujesz?

Jeśli chodzi o filmy animowane, które realizowałam samodzielnie, do tej pory bliska mi była lalka. Moja praca magisterska była o lalkach i o wytwórni Aardman, w której robiłam staż. Se-Ma-For też specjalizuje się w lalkach, więc myślę, że wiem o nich chyba wszystko.
Planuję użyć techniki lalkowej w moim debiucie pełnometrażowym. Znam się na lalce i nie ma ona dla mnie tajemnic.





Skąd czerpiesz inspiracje?

Od jedenastu lat zapisuję wszystko „dziwne”, co zauważyłam lub usłyszałam. Mam takie zeszyty, które zbieram, a w których cały czas rośnie archiwum rzeczy i zdarzeń, które mnie poruszyły. Bazuję na rzeczywistości, jej absurdach, dialogach. Lubię też kontrastować świat plastyczny ze światem inspiracji. Gdy inspiracje są zaczerpnięte z rzeczywistości, jak w przypadku Miasto płynie, plastyka odfruwa gdzieś w kierunku twórczości nawet przedszkolnej. Przypuszczam, że gdybym miała kręcić film, który byłby bardzo realistyczny plastycznie, fabuła okazałaby się absurdalna. Gdy natomiast fabuła jest „z życia wzięta”, plastyczna strona filmu musi być zupełnie odjechana. Krótko mówiąc, tym, co lubię, jest łączenie konwencji na krzyż.

Czy realizując projekty polegasz głównie na swojej wyobraźni czy raczej organizujesz coś w rodzaju „burzy mózgów”?
Jestem zwolenniczką poglądu, że filmu nie robi się w pojedynkę, dwiema rączkami i jednym mózgiem. „Burza mózgów” jest jak najbardziej przydatna. Poza tym bardzo cenię rozmowę z autorytetami. Nie z nazwiskami, ale z kimś, z kim mogę się śmiać z tych samych rzeczy i to tak, że aż brzuch boli. Zwykle więc konsultuję się ze znajomymi, którzy podrzucają mi wspaniałe, śmieszne myśli, i dzięki temu projekt jeszcze bardziej się rozwija.

Rozumiem, że w samym procesie tworzenia filmu również nie jesteś sama?
Tak, staram się jak najlepiej podzielić pracę pomiędzy poszczególne osoby. Pracując nad Miasto płynie, wybrałam twórców, których znałam od dawna i wiedziałam, że podoba mi się ich styl w animacji albo estetyka. Reżyser nie powinien być terrorystą co do każdego detalu. Gdy tylko wie, kogo ma do dyspozycji, może skorzystać z cudzego potencjału. A łączenie potencjałów ludzkich w odpowiedni kolaż uważam za klucz do sukcesu. Najlepiej zatem, kiedy głów jest więcej niż jedna, a każda z nich jest na odpowiednim stanowisku.

Nad czym teraz pracujesz?
Pracuję nad pierwszym w polskiej kinematografii lalkowej animowanym pełnym metrażem, Serce w murze. Jest to polsko-szwajcarski projekt o tematyce chopinowskiej, który został już nagrodzony w Zagrzebiu na Animafest jako najlepiej rokujący projekt pełnometrażowy roku 2009. Sama produkcja zajmie jednak bardzo dużo czasu. Ma to być jeden z najdroższych filmów w polskiej animacji, z budżetem przewidywanym na około dwadzieścia milionów złotych. Nie da się tego oczywiście porównać z budżetami projektów Tima Burtona, ale uważam, że polskie rączki są równie zdolne i potrafią wykonać sporo pracy mniejszym kosztem.
Jest jeszcze jeden projekt, który chciałabym zrealizować – film pełnometrażowy (nieanimowany!). Właśnie opracowuję drugą powieść mojego taty, którą napisał tuż przed śmiercią. Jej tytuł brzmi dość kontrowersyjnie – Big Dick. Co ciekawe, podczas mojej ostatniej wizyty w Los Angeles dowiedziałam się, że zrealizowanie filmu o takim tytule byłoby w USA absolutnie niemożliwe!

Na jakim etapie są prace nad Sercem w murze?
Polski development się zakończył. Napisałam pełnometrażowy scenariusz, powstały projekty plastyczne postaci, fragmenty storyboardów, rys psychologiczny wszystkich bohaterów. Istnieją wstępne prototypy dwóch lalek. Mamy też projekty scenografii. Development szwajcarski natomiast dopiero się zaczyna.

Masz już pomysły na kolejne produkcje?
Nie lubię mieć więcej niż dwa projekty naraz, bo można wtedy zwariować. Każdy projekt jest dla mnie jak alternatywna rzeczywistość. Ja tym żyję i potrafię siedzieć całymi godzinami w scenach, które sobie wyobrażam, a potem spisuję. Myślę, że dwa projekty pełnometrażowe, które chodzą mi po głowie i atakują mnie z każdej strony, to maksimum.

A czy poza filmem interesują Cię jakieś inne formy działalności artystycznej?
Ludzie związani z animacją bardzo często odreagowują w innych dziedzinach sztuki. W moim przypadku są to formy literackie, bo więcej piszę niż czytam. Jestem całkowicie uzależniona od pisania. Jak już mówiłam, spisuję wszystko, co śmieszne, dziwne, mocne. Archiwa tych działań rosną i myślę, że jeszcze kiedyś wybuchną wielką książką. Poza tym zawsze byłam mocno związana z muzyką, zmieniały się tylko nurty. Trochę brzdąkałam na gitarze, grałam na pianinie, teraz didżejuję. Muzyka przenosi mnie w świat emocji.

Opowiedz o pomyśle stworzenia wraz z Kasią Bartczak duetu didżejskiego i o Waszych pierwszych wspólnych występach.
Można powiedzieć, że moim debiutem didżejsko-muzycznym było Summer Bitch Party w łódzkim klubie Bagdad Cafe w lipcu. Mamy w Łodzi bardzo fajny underground związany z muzyką electro i z didżejowaniem. Natomiast jeśli chodzi o nasz koncert, była to jedna z odskoczni, jakie się robi, żeby czynnie spędzać wolny czas. Ale jak już coś robić, to porządnie. Dlatego z Kasią, która również śpiewała, starałyśmy się do tego przygotować. Wyszło tak, że miałyśmy cztery piosenki, a wykonałyśmy kilkanaście, bo reszta była improwizowana. To jest po prostu hobby. Dla mnie to niesamowite przeżycie, kiedy cały parkiet podskakuje do tego, co puszczę.

Rozwijasz swą działalność artystyczną związaną z muzyką?
Grałyśmy z Kasią podczas Festiwalu Animacji organizowanego we wrześniu przez Se-Ma-For. Myślę, że to fajny smaczek na festiwalach filmowych, gdy ktoś, kto jest filmowcem, a nie muzykiem, nagle robi imprezę muzyczną i wszyscy się dobrze bawią. Dla mnie to jest przyjemność, że mogę się pokazać z innej strony. Choć oczywiście jak najbardziej czuję się filmowcem: jestem reżyserem i scenarzystką, a muzyka to moje hobby.



Balbina Bruszewska – czołowa postać polskiej współczesnej animacji. Reżyserka i scenarzystka, absolwentka PWSFTiT w Łodzi, na co dzień związana ze Studiem Se-Ma-For. Jest laureatką licznych nagród, głównie za film Miasto płynie oraz za wideoklip do piosenki O.S.T.R. Jak nie ty, to kto? Obecnie realizuje projekt Serce w murze, który jest największym przedsięwzięciem w historii polskiej animacji filmowej.


Wywiad ukaże się w 18. numerze pisma krakowskich filmoznawców 16mm