Powiedzieć, że Andreas Martens to twórca specyficzny, to jak nie powiedzieć nic. Czytając komiksy od ładnych kilkunastu lat nigdy nie udało mi się spotkać innego autora, z którym mógłbym porównać dokonania pochodzącego z Niemiec komiksiarza. Niektóre z metod konstruowania opowieści czy sposób narracji mogą przywoływać na myśl Moebiusa lub komiksy Lewisa Trondheima, ale to tylko luźne spostrzeżenie, niedające pełnego obrazu tego, co Andreas w swoich pracach wyczynia.

W ARQ poraża niesamowita wyobraźnia w kreacji świata przedstawionego, a oprawa wizualna dosłownie zapiera dech w piersiach, co w przypadku Andreasa jest już normą. Autor znany z takich tytułów, jak Rork czy Cromwell Stone w swojej najnowszej produkcji odszedł nieco od obłędnie dopracowanych rysunków na rzecz uproszczonej kreski, dzięki czemu grafika stała się bardziej dynamiczna i zyskała na rozmachu. Konwencję cyklu wypada określić jako fantastyczną, ale nie należy spodziewać się klasycznego tolkienowskiego sztafażu ze smokami, elfami, krasnoludkami i innymi tego typu rekwizytami.

Niewielu znam twórców, którzy z równym powodzeniem budują pełną niuansów, wciągającą fabułę i tak śmiało poczynają sobie z materią komiksową.
Andreasa trudno jednak lokować w jakiejś komiksowej awangardzie, a jego prace nazywać eksperymentalnymi. Strona formalna interesuje go o tyle, o ile można ją wykorzystać w opowiadaniu historii i estetycznej kompozycji całości. Zadziwia nie tylko jego rysowniczy kunszt, ale również struktura dzieła, zaplanowana z jakąś szaloną precyzją, od kadrów począwszy, a na ostatecznej kompozycji całości skończywszy. Niemiecki twórca kombinuje z ramkami i układem strony, ciągle szuka nieszablonowych rozwiązań wizualnych i narracyjnych, kolejne epizody i części zestawia ze sobą w sposób kompletnie nietuzinkowy. Oprócz tego zaprasza swojego czytelnika do gry z narracją, mnoży nieoczekiwane zwroty akcji, ciągle odkrywa kolejne warstwy rzeczywistości, czasu, przestrzeni (i samej opowieści), zaskakuje fabularnymi twistami i niekonwencjonalnymi cliffhangerami. Myślę, że ciekawym będzie zestawienie ARQ 2 z Lapinotem. To, co w swoim komiksie wspomniany powyżej Trondheim podlewa gęsto ironicznym dystansem, Andreas robi zupełnie serio. I ta niesamowita faktura jego opowieści wydaje się znacznie bardziej pociągająca niż sama fabuła, choć i jej trudno coś zarzucić.

Historia o tajemniczym eksperymencie profesora Gilpatrica, niezwykłym świecie równoległym "żyjącym" w ciele humanoida znalezionego na dnie oceanu, rządowych rozgrywkach, których stawek jeszcze nie ujawniono (żeby wymienić zaledwie kilka wątków!) przypomina wielką układankę, której elementy łączą się w skomplikowanej strukturze niezwykłej opowieści szkatułkowej. Kompletnie nieprzewidywalnej, ciągle trzymającej w napięciu i niezmiennie intrygującej. Nie ukrywam, że Andresowi udało się mnie oczarować, po raz pierwszy chyba od czasów Rorka. Jakkolwiek bardzo sobie cenię jego dwie pozostałe prace to właśnie cykl ARQ zapowiada się na jego prawdziwe opus magnum. No właśnie zapowiada się, bo wciąż nie wiem, w jaką całość ułożą się poszczególne fragmenty i czy na wszystkie zagadki zostaną udzielone satysfakcjonujące odpowiedzi.

Wypada mieć nadzieję, że w finale Andreasa nie pogrążą szczegóły i nie ulegnie swojej manierze ciągłego zaskakiwania odbiorcy, kosztem logicznej spójności fabuły. Trzeci i ostatni cykl ma ukazać się podobno w amerykańskim formacie zeszytowym, w czerni i bieli. Oby tylko w ARQ Andreas nie powielił błędów popełnionych przy zakończeniu Rorka, które może rozczarowujące nie było, ale we mnie pozostawiło spory niedosyt czytelniczy.


ARQ 2
Andreas
Tłum.: Elżbieta Żbik
Egmont
08/2010