Egoyan jest jednym z najbardziej znanych kanadyjskich reżyserów, zaraz obok Davida Cronenberga i Denysa Arcanda. Jest też filmowcem niezwykle interesującym, ponieważ tworzy w swoich filmach spójną wizję problemu, jakim jest poszukiwanie tożsamości. Jest to wątek charakterystyczny dla całej sztuki kanadyjskiej, mający swe korzenie w historii tego fascynującego kraju. Sam Atom Egoyan wielokrotnie udowodnił, że artystyczna wartość jego filmów jest odwrotnie proporcjonalna do wysokości budżetu, jakim dysponuje. I tak na przykład sprawnie zrealizowany i niezwykle przemyślany Next of Kin powstał za 37 000 dolarów kanadyjskich, podczas gdy kilka ostatnich dzieł reżysera kosztowało już po kilkanaście lub kilkadziesiąt milionów dolarów amerykańskich. Nie ma oczywiście nic złego w robieniu filmów za większe pieniądze, ale wydaje się, że u tego twórcy ograniczone środki finansowe stymulują kreatywność.

Chloe jest remake’iem francuskiego filmu Anne Fontaine (reżyserki Coco avant Chanel) Nathalie... Catherine Stewart (Julianne Moore) wynajmuje ekskluzywną prostytutkę Chloe (Amanda Seyfried), by ta uwiodła pana Stewarta (Liam Neeson). Tak też się dzieje, ale niespodziewanie okazuje się, że pani ginekolog tropiąca niewierność swego męża zaczyna odczuwać, nie do końca dla niej zrozumiały, pociąg do młodej dziewczyny. Cała sytuacja rozwija się powoli, ale dosadnie, skupiając uwagę widza raczej na erotyzmie gęstniejącym między dwiema bohaterkami, niż na intrydze związanej ze zdradą.
Postacią kontrastową dla dojrzałej seksualności jest syn Stewartów, Michael, karygodnie traktujący matkę i niestroniący od przygód seksualnych.

Pierwszą rzeczą, jaka rzuca się w oczy w filmie Egoyana, jest sterylność, geometryczność i elegancka nowoczesność otaczająca bohaterów. Ich życia są tak uporządkowane i higieniczne (przynajmniej na zewnątrz), że aż się proszą o odrobinę brudu i emocjonującego kiczu. Rozpoczynając od domu Stewartów, poprzez ich nienaganną garderobę, a na futurystycznych budynkach filharmonii kończąc, wszystko wokoło zdaje się krzyczeć „Potrzebuję odrobiny uczuć”. Nie należało zaczynać recenzji od chwalenia dekoracji i kostiumów, ponieważ czytelnik mógłby pomyśleć, że to jedyne plusy filmu, ale w tym przypadku trzeba zwrócić szczególną uwagę na otoczenie bohaterów, ponieważ jest ono z premedytacją skomponowane tak, byśmy je kontemplowali. To ono informuje o stosunkach między małżonkami i o chaosie, jaki wprowadza Chloe.

Chloe to przede wszystkim film o kobiecej seksualności. Catherine reprezentuje uśpiony, zaniedbany, ale wciąż obecny głód seksualny, który wbrew temu, co sama mówi, ma z „magią” wiele wspólnego. Zwłaszcza, że brak cielesnego spełnienia z partnerem to ten najbardziej widoczny symptom głębszego kryzysu pomiędzy dwojgiem ludzi, którzy się kochają, ale zapomnieli, jak ze sobą żyć. Chloe, luksusowa prostytutka, pragnie bliskości z drugą osobą. Nie chce być ucieleśnieniem marzeń swych klientów. Pragnie, by ktoś stał się spełnieniem jej fantazji, nie tylko erotycznych. W przeciwieństwie do pani Stewart wie, jak uwodzić, ale nie ma pojęcia, jak dać się uwieść. Spotkanie tych dwóch kobiet owocuje obudzeniem się w emocjach, których obie pragnęły, ale nie potrafiły uzewnętrznić. Co ciekawe, bohaterowie płci męskiej są w filmie wyłącznie kontrastem dla partnerek. David jest tak prostolinijny, że aż niewiarygodny (być może za sprawą zmian scenariuszowych, jakich dokonano po tragicznej śmierci Natashy Richarsdon, żony Neesona, a które miały umożliwić szybkie ukończenie filmu), a jego syn to nie kompletna postać, tylko szkic motywu młodzieńczego wigoru seksualnego.

Egoyan doskonale kieruje aktorkami, które mają na twarzach wypisane cierpienie, pożądanie i desperację. Widz już od samego początku zdaje sobie sprawę, że całe to kumulowanie się uczuć musi w końcu doprowadzić do czegoś niespodziewanego... I tu zaczyna się problem.

Nagle film, który wydawał się dopracowanym dramatem, skomplikowanym portretem psychologicznym, czy wreszcie huśtawką emocjonalno-erotyczną, staje się średniej jakości eksploatacją suspensu. Co podkusiło reżysera, żeby nagle przerwać wywód w najbardziej emocjonującym punkcie i cytować Fatalne zauroczenie? Trudno powiedzieć, ponieważ nie ma to żadnego logicznego uzasadnienia, nawet komercyjnego. Egoyan rozwiązuje wszystkie niuanse fabuły wielkim „bum”. Idzie na łatwiznę i trudno nawet powiedzieć, czy z braku pomysłu, czy ze złośliwości wobec widzów, którzy po pierwszych 30 minutach filmu zaczynali się w nim zakochiwać? Rozważny i romantyczny dotąd reżyser staje się nagle za szybki i za wściekły, a przez to niestrawny i niezrozumiały.

Zawsze uważałem, że każdy, nawet najbardziej odstraszający film należy obejrzeć w spokoju do końca. Ta filozofia przeprowadziła mnie przez Inland Empire i The Limits of Control. Pomimo tego, że żałowałem każdej minuty poświęconej tym filmom, to byłem z siebie dumny, że dałem im szansę. W przypadku Chloe uczynię jednak wyjątek i będę rekomendował obejrzenie tylko pierwszych 60 minut, a później dopowiedzenie sobie reszty. Pierwsza godzina jest po prostu zbyt dobra, by marnować ją przez śledzenie kolejnych 30 minut...


Chloe
reżyseria: Atom Egoyan,
scenariusz: Erin Cressida Wilson,    
zdjęcia: Paul Sarossy,
grają: Liam Neeson, Amanda Seyfried, Julianne Moore i inni
kraje: Kanada, Francja, USA,
rok: 2009
czas trwania: 96 min
premiera: 26 marca 2010 (USA), 12 listopada 2010 (Polska)
Syrena Films