Nawet świętujący ćwierćwiecze przygody z króliczym samurajem Stan Sakai nie pozwala sobie na jakąkolwiek przerwę w pracy i nie zwalnia oszałamiającego tempa. Na przygotowanie skryptu, napisanie scenariusza do komiksu liczącego ponad 50 stron, zrobienia storyboardów, wykonania ilustracji i nałożenia akwareli wystarczyły mu zaledwie trzy miesiące! Warsztatowa biegłość Sakaia budzi podziw wśród fanów, a wielu kolegów po fachu na pewno zazdrości mu tej niesamowitej szybkości. Niestety, efekt tej wykonanej w ekspresowym tempie roboty prezentuje się dość blado, pomimo obecności kolorów.  
 
Kolejny epizod w feudalnej epopei z okresu Edo opowiada o starciu Miyamoto Usagiego ze stworami, pochodzącymi wprost z japońskiej mitologii i folkloru. Jednej nocy w roku procesja demonów przechadza się po ludzkim padole, budząc niewyobrażalną grozę wśród wieśniaków i panów.
Ale tylko raz na sto lat ten upiorny zastęp ma szansę na opanowanie naszego świata. Aby tego dokonać potrzebna jest im ludzka dusza. I właśnie między nią a setkami duchów, potworów i strzyg staje długouchy samuraj bez pana oraz tajemniczy Sasuke, Pogromca Demonów. Kto w tej walce okaże się zwycięzcą?
 
To bardzo obszerne streszczenie wątłej i banalnej fabuły (ratowanie świata w Usagim? Błagam!), która zdaje się być tylko pretekstem do odmalowania barwnej galerii stworów wprost ze wschodniej kultury i przedstawienia graficznie rozbuchanych scen walki. Niestety, w przypadku nastawionych na maksymalną komunikatywność i utrzymanych w minimalistycznej manierze rysunkach Sakaia o jakimkolwiek rozbuchaniu nie może być mowy, a co dopiero o czytelniczym zachwycie. Kolory prezentują się bardzo przyzwoicie, ale tak naprawdę czytając poprzednie przygody Usagiego zawsze widziałem jego świat w kolorach. Ciekawa jest natomiast inna rzecz. Stan Sakai opowiadając o samurajach z feudalnej Japonii odwołuje się do amerykańskiej tradycji i estetyki. Wraz z "Yokai" do tej kulturowej mieszanki dołożył komponent europejski, wraz ze sposobem kładzenia kolorów używanym przez twórców ze Starego Kontynentu.
 
Niejako z założenia na łamach okolicznościowego wydania nie ma miejsca na przełom, na który czekam czytając serię regularną. Od kilku tomów Usagi Yojimbo drepcze w miejscu, ewentualnie kręci się w kółko. Stanowi Sakai bardzo długo udawało się unikać sztampowych rozwiązań i powielania raz zastosowanych rozwiązań, ale w końcu dorwało go zmęczenie materiału, które odbija się mocno na poziomie jego prac. Jest to wyraźnie widoczne w przypadku Yokai właśnie. Może tą recenzją trochę popsuję celebrację świętych godów Stana i Usagiego, ale taka jest niestety prawda.



Usagi Yojimbo: Yokai
Stan Sakai
Tłum.: Jarosław Grzędowicz
Egmont
10/2010