Essential Killing stwarza okazję, by ponownie zainteresować się reżyserem. Prowokuje kina do organizowania retrospektyw, a prasę do nękania siedemdziesięciodwuletniego twórcy w jego mazurskim zaciszu. Outsider kina i życia towarzyskiego najchętniej pewnie poszedłby w ślady Mohammeda i poratował się ucieczką przed medialną zawieruchą. Dokąd? Do kręcenia kolejnego filmu, oczywiście.

Klucz do trzydzieściorga drzwi (Ferdydurke, pisane jako „30 Door Key”), siedemnastoletnia przerwa, Cztery noce z Anną, dwie nagrody w Wenecji… numerologia zdaje się nie kłamać. Nadmiar odbija się na jakości. W Essential... mamy jednego bohatera i jeden cel – walkę o przetrwanie. Dziewiętnaście lat temu, po zrealizowaniu Ferdydurke – pierwszego filmu w koprodukcji z Polską po przymusowej emigracji z powodu Rąk do góry – Skolimowski uznał, że czas zarzucić kręcenie filmów, do czasu kiedy z „rzemieślnika” próbującego przetrwać w biznesie nie stanie się ponownie artystą. Powrócił w 2008 roku. Cztery noce z Anną wywołały dreszcz emocji wśród rodzimej krytyki. Zarówno temat, jak i sposób opowiedzenia historii o „niestosownej miłości” były czymś świeżym. Reżyser – teraz już odrodzony artysta – po lewym sierpowym uderza podbródkowym. Essential Killing otrzymuje nagrodę specjalną na festiwalu w Wenecji. Druga młodość nie wymazuje jednak bardzo nierównej filmografii Jerzego Skolimowskiego, obejmującej dzieła wybitne, solidne, ale i przeciętne. To kontry i gardy, liczne nokauty i tylko jeden walkower.

Wieści o sukcesie filmu w Wenecji zgrały się z wydaniem w ramach serii „Przewodników Krytyki Politycznej” małej różowej książeczki  zatytułowanej – zwyczajnie – Skolimowski. Znajdziemy tam artykuły poświęcone niemal każdej pozycji z filmografii reżysera.

Atutem jest zróżnicowanie tekstów pod kątem formy i podejścia badawczego. Ten sam argument przemawia jednak i na niekorzyść publikacji – dobór tekstów wydaje się przypadkowy, pozbawiony mianownika (podział na sekcje to bardziej eko-segregacja niż taksonomia).

Natknąć można się tam na analizy („W stronę niepokojącej kobiecości i męskości”, „Crossley, nasz brat”, „Mała stabilizacja w bydlęcych wagonach”) i eseje („Skolimowski – inspiracje”, „Buntownicy poprawiają krawat”), choć znajdą się i raptem kilkustronicowe „kontemplacje”. Większość oferuje interesujące odczytania zagranicznych filmów, Wrzasku, Latarniowca, Najlepszą zemstą jest sukces, w kontekście polskiej filmografii czy etosu emigranta. Wątpliwością napawa tekst Jasia Kapeli, który przygląda się poezji Skolimowskiego niczym kwitom z pralni i kartkom z terminarza wygrzebanym z dna kieszeni. Nie znajduję też uzasadnienia dla „Nie czekaj na mnie, Eurydyko”. Tytuł odnosi się wprawdzie do wiersza Andrzeja Jareckiego, pojawiającego się w finale Rysopisu, który tu staje się pretekstem dla kontrabandy sentymentalnej prozy długich szalików i kawiarnianego dymu. Nijak nie pasuje to do rozbijającego się samochodem po Łodzi lat 60. boksera. Przykro mi, „Eurydyko”.

Łódź to pierwszy z wielu etapów kariery, na przestrzeni której zmieniał się styl reżysera i kraj produkcji. Każdy chyba zna legendę debiutanckiego Rysopisu, skompilowanego z etiud kręconych w czasie studiów, rozpoczynającego tetralogię Andrzeja Leszczyca. W 1967 roku, przegrawszy walkę o Ręce do góry, Skolimowski wyrusza za granicę i realizuje w Belgii film Start. Marca (Jean-Pierre Léaud) od bohatera poprzednich filmów różni wszystko (bezideowy, doskonale rozeznany w mechanizmach rzeczywistości), a atmosfera pierwszych filmów, przypominająca Antonioniego z ADHD, nabiera tu prędkości filmów Godarda. Kolejny etap to przeprowadzka do Wielkiej Brytanii. Okres ten związany jest z entuzjastycznie przyjętymi Przygodami Gerarda, kiedy to – jak żartuje jego twórca – dopiero zorientował się, do czego służy „mastershot”. „Przewodnik Krytyki…” każdemu z nich poświęca trochę miejsca, włącznie z nieudanym „Król, dama, walet”. Najważniejsze z nich to z pewnością „Deep End” (świetnie scharakteryzowany w tekście Jastrząbca-Mosakowskiego), stanowiący rendez-vous surowości Kobayashiego z niedopałkami: Swinging Sixties oraz Wrzask. Ten drugi to fabularny i narracyjny majstersztyk o Stimmungu nie tak odległym od tego, co trzy lata wcześniej Peter Weir uzyskał w Pikniku pod Wisząca Skałą.

Nadchodzi rok ’81 i pojawia się okazja wskrzeszenia „zakazanej legendy” – Rąk do góry. Wkrótce po premierze wybucha stan wojenny. W styczniu gotowy jest już scenariusz Fuchy z Jeremym Ironsem (rozbitej w tomiku na ideologiczne cząstki elementarne przez Jarosława Pietrzaka) w roli nadzorcy najętych „na czarno” polskich robotników. Równie wciągający jest zniechęcony brytyjską „bankokracją” Najlepszą zemstą jest sukces. Opowiedziany z perspektywy nastolatka, przedstawia dręczoną thatcheryzmem wersję Leszczyca, pragnącego uciec z obczyzny do kraju ojca. Zresztą również w wyżej wymienionych filmach bohater pozostaje outsiderem pod względem języka, kultury czy wieku. Porzucając PRL-owski egzystencjalizm rzuca się do wyścigu o materialną stabilizację (Start), odbywa kurs pływania (Na samym dnie) lub uosabia grozę „przybysza stamtąd” (Krzyk). Jak i niektóre pozycje w filmografii Skolimowskiego, „Przewodnik krytyki…” nie jest pozycją obowiązkową, ale przystawką przed głównym daniem. Czymś takim jak na przykład wywiad-rzeka z twórcą; miejmy nadzieję.

Po stojących owacjach dla Czterech nocy z Anną zaczęło się pisać o „nowym Skolimowskim” z dojrzalszym, zarówno pięknym, jak i żałosnym typem bohatera – przeciwieństwem nadpobudliwego intelektualisty. W odróżnieniu od niepokornego Leszczyca, głównego bohatera Czterech nocy…, świat kształtuje on jak mokrą glinę. Czyżby walka młodości została przegrana? Nic podobnego. Mur, który zatrzymuje Leona Okrasę w finale filmu, jest tym, czym las, otępiający mróz, wycieńczenie i strach Muhammada w Essential Killing. Schwytany w sidła, tropiony przez psy, ucieka przemierzając nieprzyjazny krajobraz. Podobnie jak bohatera Czterech nocy z Anną, w miarę jak film się rozwija, tak i Mohammeda widzimy coraz mniej przez pryzmat tła, z którego się wywodzi (narodu, religii, medialnych skojarzeń), a zaczynamy oceniać przez sytuację, w której się znalazł. W obu przypadkach głód wolności jest większy niż cierpienie i nie podlega on kompromisom. Czy w filmie, czy w życiu, kto może o tym wiedzieć więcej niż reżyser nazywanych na wiele sposobów ucieczek?

Tekst ukaże się w 17. numerze pisma krakowskich filmoznawców 16mm