Co robisz po przebudzeniu?
Wstajesz rano, robisz kilka kroków w kierunku stołu i otwierasz laptopa. Następnie sprawdzasz skrzynki pocztowe i nieuchronnie uruchamiasz zakładkę Facebooka. Logujesz się do serwisu, określanego mianem "jednego z największych państw świata”. Państwo to nie ma rządu ani prezydenta – posiada twórcę i zapewne liczne grono administratorów. Codzienne korzystanie z serwisu można oceniać różnie – jako nawyk, nałóg, potrzebę, czynność użyteczną, neutralną, pozytywną lub szkodliwą. Fakty jednak są proste: imperium Zuckerberga, choć wirtualne, jest ogromne, wrośliśmy w nie, a ono w nas. Połączenie jest szerokopasmowe.

Film Finchera siłą rzeczy ma więc zagwarantowaną publiczność. Czy staje się przez to elementem promocji serwisu? Zdecydowanie nie – Facebook promocji nie potrzebuje. Połknął także Social Network i bynajmniej się nie zakrztusił. Reżyser Fight Clubu nie odkrywa przed nami żadnych rewelacji dotyczących procesów komunikowania. Odbicie rzeczywistości w Social Network zostaje ujęte w karby filmowej konstrukcji. Mamy do czynienia z przyczynkiem do portretu bohatera naszych czasów, geeka Marka Zuckerberga, o którego niekoniecznie nieskazitelnej osobowości świadczy już samo to, że narracja filmu opiera się na scenach przesłuchań bohatera w dwóch sprawach, w których oskarżany jest o poważne nadużycia. Opowieść o najmłodszym miliarderze w historii i o tym, jak odnalazł on ścieżkę dostępu do pierwszego miliona użytkowników, Fincher rozpoczyna od rozmowy z dziewczyną w knajpie.

A zatem kobiety
W opowieści o powstaniu fb kobiety mają znaczenie raczej drugorzędne – w jednej ze scen pada wprost, że ich rola jest „żadna” i sprowadza się na przykład do wypełniania zaszczytnej funkcji upalonej marihuaną maskotki zapracowanych programistów, tudzież groupie gotowej na szybkie fellatio w toalecie. Film Finchera, niestety, jest drażniąco seksistowski. Jeden z wątków jako pozorny wyjątek potwierdza tylko, że Social Network opowiada o „zabawach tylko dla chłopców”. Chodzi o postać Erici Albright (Rooney Mara), która pojawia się w trzech kluczowych momentach historii. Najpierw w otwierającej film scenie rozmowy z Markiem (Jesse Eisenberg), która nakreśla wyraźnie jedną z cech charakteru głównego bohatera – brak umiejętności prowadzenia towarzyskiej konwersacji, przede wszystkim z kobietami.
Jak się nam sugeruje, brak towarzyskiego obycia może być „pra-przyczyną” stworzenia największego serwisu społecznościowego na świecie. Kolejne spotkanie Erici z Zuckerbergiem „świętującym” pierwsze sukcesy The Facebooka – to krótkie, acz znaczące przypomnienie o nieusuwalnych szkodach, jakie może przynieść publikacja szkalujących treści w Internecie. To jedyny fragment filmu, w którym ta ważka kwestia została poruszona – na tle całości wybrzmiewa wątle, co pozwala uznać scenę za skromny ukłon w kierunku środowisk zgłaszających poważne obiekcje co do sposobów funkcjonowania między innymi Facebooka. W sieci wszystko zostaje „na zawsze” – przypomina bez przekonania Fincher. W końcu finał, w którym obraz Erici, trochę na podobieństwo Wellesowskiej „różyczki”, stanowi symbol bezpowrotnie utraconego. Nie jest to jednak obraz klęski bohatera, wystarczy uważnie przyjrzeć się ekranowi jego laptopa…

Bohater, twórca
Główny bohater Social Network niepokoi nie przez to, że nie radzi sobie z dziewczynami, ale przez motywację działań, które zainicjowały powstanie Facebooka. W ujęciu Finchera jest to zemsta. Marka rzuca dziewczyna, napędzony negatywnymi emocjami tworzy on program do oceniania urody studentek Harvardu (hakując dane oraz określając mało wybrednie bazę fotografii jako „stan inwentarza”). Zlekceważony przez nadętych (i usportowionych) członków elitarnego uniwersyteckiego klubu, postanawia ich przechytrzyć. Twórczo rozwija ich pomysł i uruchamia The Facebook – pierwszą wersję serwisu, z którym mamy dziś do czynienia.

Zuckerberg u Finchera wydaje się kimś, kto ma problem z posługiwaniem się kodami codziennej, międzyludzkiej komunikacji. Paradoksalnie – choć bezbłędnie rozpoznaje potrzeby „użytkowników”, sam wykazuje bardzo niski (bliski zeru?) poziom empatii. Niezwykle istotny w kreacji tej postaci jest pragmatyzm, umiejętności „wyzyskiwania” osób, z którymi ma styczność. Zuckerberg to w filmie aspołeczny geniusz. Powściągliwie osobny, kreator własnego świata – przestrzeni, w której potrafi się doskonale poruszać. Facebook jawi się jako imitacja życia, stworzona przede wszystkim dla samego jego twórcy.

Zuckerberg Finchera to figura niejednoznaczna, nie da się go oceniać w prostych kategoriach. Wspomniane akty rewanżu ukazane są jako „wykonane przy okazji”. Bohaterowi trudno w sposób jasny przypisać złe intencje, operujemy na niepewnym gruncie nieokreśloności – brak tutaj podstaw do klarownej oceny. Działania Marka pozostają ambiwalentne, choć każde z nich krok po kroku prowadzi do sukcesu „dzieła”. Kiedy „odświeżymy” sobie kluczowe momenty opowieści, możemy nabrać poważnych wątpliwości, czy jednak z premedytacją nie odsuwał na boczny tor osób ze swojego otoczenia, które przestawały być mu potrzebne. W Social Network nie feruje się jednak wyroków, bohater pozostaje sam ze swoją tajemnicą, szczególnym podejściem do rzeczywistości , którą można zastąpić wejściem w świat fb.

Liczby, dolary
Uniwersum Facebooka pokazane jest w filmie u progu inwazji na światową sieć, jednak jego ekspansja zostaje wyraźnie zaznaczona (w Bośni nie mają dróg, ale mają Facebooka). W toku akcji serwis osiąga ponad milion użytkowników. Po właściwym seansie otrzymujemy informację o milionach dolarów przyznanych w ramach ugody braciom Winklevoss oraz Eduardo Saverinowi, którzy oskarżyli twórcę fb odpowiednio: o kradzież pomysłu oraz podstępne wyrugowanie z interesu. Serwis koniec końców osiąga podobno ponad 500 milionową rzeszę użytkowników – o czym oczywiście nie zapominają dystrybutorzy filmu Finchera w kampaniach promocyjnych. Epatują widzów tymi liczbami i to one mają przekonać o wielkości bohatera. Przy okazji to właśnie miliony dolarów wypłacone oskarżającym Zuckerberga zamykają skutecznie spory i ucinają wszelkie dywagacje o moralnej stronie jego działań. W opowieści o twórcy fb decydującą rolę odgrywają kody (efekt „szamańskich” i genialnych naciśnięć na klawisze) oraz oddziaływujące na wyobraźnię liczby, spełniające funkcję niemal magiczną. A propos liczb warto dodać, że w momencie pisania tego tekstu liczba użytkowników serwisu Zuckerberga „lubiących” stronę Social Network wynosi ok. 167694 i ciągle rośnie.

Idea się nie kończy
Prawdziwy Zuckerberg odcina się od swojego filmowego alter ego – twierdzi, że zgodnie z rzeczywistością przedstawiono w filmie zaledwie „strzępki”. Trudno się dziwić, że dystansuje się od przedstawienia genezy fb jako chęci rewanżu. Przekonuje, że stworzył serwis z „frajdy” i dla „frajdy”. Elementy tego sposobu myślenia wykazuje też bohater Finchera. Mimo swojej osobności, dąży do tego, żeby raczkujący The Facebook jak najdłużej pozostał „cool”. Sprzeciwia się wprowadzeniu reklam do serwisu w początkowej fazie. Wizjonersko przewiduje, że sposób interakcji między ludźmi oraz oczywiście platforma, którą stworzył, będą ewoluowały i dokonają ekspansji. Geniusz tej postaci przejawia się nade wszystko w dalekowzroczności, tkwi także w przyswajaniu umiejętności i cech przydatnych na przykład w kreowaniu wizerunku (w tym przypadku „nauczycielem” Zuckerberga był Sean Parker, twórca Napstera, którego nieco autoironicznie podał Justin Timberlake). Idea Facebooka jest nadal żywa, pączkuje lub jak kto woli – wysuwa swoje macki na coraz to nowsze obszary. Przedstawiany na ekranie geek jest w realu zawodnikiem walczącym na długim dystansie.

Po projekcji filmu Finchera w pierwszym odruchu chciałoby się dosiąść do klawiatury i wyklikać sobie miliardy w sieciowym biznesie. Czyli opowieść na krótką metę działa. Problem w tym, że szybko opadamy z entuzjazmu i wracamy do „normalności” – a tu możliwości są zazwyczaj ograniczone. Zostajemy z niejasnym wrażeniem, że ten Fincherowski Zuckerberg może być wielce uzdolnionym, ale jednak dupkiem. Osobnikiem dość nijakim, pragmatycznym, kiedy trzeba wykazującym się tupetem, ale bez charyzmy, przede wszystkim jednak – skutecznym. Jaki bohater, taki film – zrealizowany w granicach poprawności, wyczyszczony z kontrowersji, z zamierzenia wyrachowany. Niepokojąco chłodny.


Social Network
reżyseria: David Fincher
scenariusz: Aaron Sorkin
zdjęcia: Jeff Cronenweth
muzyka: Trent Reznor, Atticus Ross  
grają: Jesse Eisenberg, Justin Timberlake, Andrew Garfield, Armie Hammer, Rooney Mara
kraj: USA
rok: 2010
czas trwania: 120 min
premiera, 15 października 2010 (Polska), 1 października 2010 (USA)
UIP