Jak Amelia była historią miłosną zanurzoną w baśniowości, tak Bazyl... jest już zupełnie bajkową opowieścią o zemście, co niekoniecznie trzeba uznać za atut. Mroczny klimat niczym z baśni braci Grimm, który był znakiem rozpoznawczym czarnych komedii Jeuneta z początków kariery – wspomnianego Delicatessen oraz Miasta zaginionych dzieci (1995) – zamienił się w Bazylu...
Film nie ma wewnętrznej siły, tego czegoś, co przesądziło o sukcesie Amelii. Twórcom niestety wyraźnie brakuje też konsekwencji. W szczęśliwym zakończeniu jakby zapominają o tym, że kula nadal tkwi w głowie Bazyla i w każdej chwili może się on pożegnać z życiem. To ciemna strona całego filmu, który mógłby się stać kolejną mroczną komedią Jeuneta. Bohater mówi przecież, że nie ma nic do stracenia i żyje pełnią życia, bo każdy dzień może być jego ostatnim. Jednak po Amelii kino francuskiego reżysera nie będzie już chyba takie samo – hollywoodzki optymizm zatriumfował. A nawet jeśli filmowi nie można odmówić pewnego uroku, to jest to urok bardzo ulotny, działający wyłącznie w czasie seansu. Bazyl... nie zostaje w głowie na długo.
Bazyl. Człowiek z kulą w głowie (Micmacs a tire - larigot)
reżyseria: Jean-Pierre Jeunet
scenariusz: Jean-Pierre Jeunet, Guillaume Laurant
zdjęcia: Tetsuo Nagata
muzyka: Raphael Beau
grają: Dany Boon, Andre Dussollier, Nicolas Marie, Dominique Pinon, Albert Dupontel, Jean-Pierre Marielle, Yolande Moreau i inni
kraj: Francja
czas trwania: 105 min
premiera: 10 września 2010 (Polska)
Syrena Films
Iwo Sulka – filmoznawca, rocznik ’85. Interesuje się kinem amerykańskim i europejskim. Filmowe gusta lekko konserwatywne, acz otwarte na nowe propozycje. Opublikował artykuł na temat Darrena Aronofsky’ego w trzecim tomie Mistrzów kina amerykańskiego, a także recenzje i inne teksty na łamach e-splotu oraz na blogu „Salaam Cinema!”