Czytelnika, którego zainteresowanie kulturą nie ogranicza się do fotografii, a może nawet tego, który swe szczególne zainteresowanie lokalną fotografią deklaruje, kontakt z Historiami… może szczerze zadziwić. Zdziwienie, które nazwałbym dwufazowym, wyglądać może tak: fotografia związana z Polską jest obszarem ogromnym; dalej konstatując: ten rozległy obszar dotychczas nie prowokował do rzetelnego odkrywania (odczarowywania).  

Wprawdzie fotografia nie narodziła się w naszej najbliższej okolicy, ale jak bodaj żadna inna dziedzina natychmiast przywędrowała do nas z zachodu Europy i od tego momentu jest stale obecna. Fakt ten sprawia, że także w czasie środkowoeuropejskim trudno o bardziej jaskrawą cezurę: epoki przed i po jej wynalezieniu są zupełnie oczywiste. Do tego obserwować możemy nakreślającą się coraz pełniej lokalną świadomość historii regulującej życie nacji egzystujących w ciągu ostatnich 170 lat w dorzeczach Odry i Wisły. Nacji wzrastających w różnych kulturach i, co zawsze warte podkreślenia, posługujących się kilkoma różnymi językami. Nie dziwi zatem, że owe geopolityczno społeczne uwarunkowania przekładają się wprost na stopień komplikacji foto-topografii tego niemałego w końcu fragmentu kontynentu.

Do niedawna jednak ta topografia przypominała topografię, z którą mierzyć się  musieli członkowie mitycznych wypraw do terra incognita. Zainteresowani tematem potwierdzają – dotychczas nie zaistniała żadna propozycja, której zrealizowanym z sukcesem zamierzeniem byłoby opisanie historii polskiej fotografii i która jednocześnie mogłaby – przytaczając sformułowanie autora – negocjować swą kanoniczność. Na szczęście na arenie w końcu pojawił się długo wyczekiwany śmiałek, który pojedynek ten zakończył sukcesem – książka może swą  kanoniczność negocjować i tu podkreślam: nie dlatego tylko, że po konkurencji ani śladu...


Historie… można w pierwszym odruchu potraktować jako szczególnego znaczenia utensylia, zbiór map czy może przyrządów nawigacyjnych – tutaj możemy użyć dowolnej analogii z narzędziami umożliwiającymi orientację w słabo znanym, opisanym zaledwie pobieżnie terenie. Jeśli się zgodzić  na taki opis, dodać trzeba: od przedmiotów użytecznych nie wypada wymagać doskonałego wyglądu. Zamiast tego należy raczej skupić uwagę na jego poręczności bądź też w każdej możliwej sytuacji przypominać malkontentom, że jego (narzędzia – propozycji autora) pojawienie się to przede wszystkim szczególnie cenne uzupełnienie wakatu w teoretycznym warsztacie. Ten ostatni – do tego raczej panuje powszechna zgoda – w podstawowe instrumenty wyposażony jest wybiórczo. We wstępie autor przytacza słowa Maryli Hopfinger: by świadomie uczestniczyć w kulturze audiowizualnej, potrzebna jest zarówno wiedza o poszczególnych mediach i powstałych dzięki nim i wokół nich praktykach komunikacyjnych, jak i świadomość ogromnych konsekwencji wywołanych na scenie komunikacyjnej oraz w całej kulturze pojawieniem się nowych mediów. O tyle to istotne, o ile rozleglejszy jest obszar nierozpoznany rodzimej fotografii. A jak doskonale wiemy zawiera on szereg białych plam.

Nieporozumieniem jest zatem zrównanie estetycznych (snobistycznych?) oczekiwań wobec  ekskluzywnych publikacji albumowych z książką Mazura, gdzie cena Historii…, w przeciwieństwie do tych pierwszych, mimo wszystko nie przyprawia o palpitacje serca. Zapewne dlatego, że tak autor, jak wydawca zgadzają się na pewne kompromisy edytorskie nie rezygnując z rzeczowości przedsięwzięcia. Zresztą design książki Mazura nie powinien budzić zastrzeżeń. Aspekt ten wart jest szczególnego podkreślenia, ponieważ w czasie premiery publikacji  pojawiły się – chybione według mnie – zarzuty mówiące, iż niektóre barwne prace zreprodukowane są w Historiach… w czerni i bieli (spotkanie z autorem w ramach tegorocznego krakowskiego Miesiąca Fotografii), że czegoś lub kogoś brakuje albo czemuś, komuś autor poświęca zbyt wiele uwagi. Skąd my to znamy? Zauważmy wreszcie: polska fotografia nie potrzebuje edytorskich Rolls-Royce’ów, a książka szefa Obiegu nie powstała, by zaspokajać czyjeś bibliofilskie ciągoty. Po prostu na pewną wizualną surowość Historii… należy przymknąć oko.

Za kompromis uchodzić może także sam tytuł. Niesłusznie, nie jest kompromisem, raczej wyrazem pewnej pokory i rzetelności, będąc – mówiąc inaczej – wyjściem naprzeciw paradygmatowi intelektualnej otwartości. Autor nie poprzestał na redukującym złożoność problemu określeniu Historia, zastępując je słowem Historie. Owe historie, choć skupione na sobie, nie zawężają horyzontu i nie starają się o postawę wykluczającą inne, toczące się równolegle wątki polskiego photoworld. Dzięki temu trudno jest pomyśleć, jakoby Mazur sugerował, że „w jego publikacji zawarte jest wszystko o…” i że swą pracą zagadnienie ostatecznie rozwiązał. To kwestia o niebagatelnym znaczeniu, ponieważ historia (historie) fotografii związanej z Polską uwikłana jest w szereg komplikacji – zasygnalizujmy tutaj kwestię zainteresowania naukowców drugą wojną światową: historycy podczas badań nad polską wojskowością zmuszani są do korzystania z fotografii wykonywanych przez Wehrmacht nie mogąc oprzeć się na nieistniejących analogicznych materiałach polskich. 

Przykładem wymazywania białych plam natomiast niech będą przywołane przez Mazura prace Julii Pirotte wykonane dzień po Pogromie Kieleckim, które w historii fotografii polskiej zaistniały dopiero w 2008 roku w ramach wystawy Dokumentalistki (warszawska Zachęta). Łatwo policzyć: zdjęcia ujrzały światło dzienne po 62 latach! Podobnie rzecz miała się z rewelacyjnym odkryciem fotografii Stefanii Gurdowej, czego efekty z zapartym tchem podziwiali goście krakowskiego Miesiąca Fotografii dwa lata temu. Te dwa wybrane fakty pozwalają przypuszczać, że tego rodzaju elektryzujące wydarzenia będą się w przyszłości powtarzać.

Jestem przekonany, że instrument, którego dostarczył autor Kocham fotografię ułatwi orientację w dotąd pobieżnie rozpoznanym historycznym materiale, który potencjalnie odkrywany będzie w najbliższej przyszłości, a także pozwoli wygodnie mierzyć się z  nieprzerwanie rejestrowanymi aktualiami. Zwycięski punkt dla autora jest niekwestionowany – Historie… to konstrukcja pozwalająca dużo zobaczyć. Jakby na dowód tego na okładce znalazła się współczesna doskonała praca z serii Portrety Anety Grzeszykowskiej, w efekcie czego wykreowanym przez artystkę okiem, niczym własnym, spogląda na właściciela świetna książka, zachęcając swą twardą oprawą do częstego po nią sięgania. Ponieważ innego aparatu nie znajdziemy, a ten, który właśnie się pojawił nie budzi wątpliwości, instrukcja obsługi w tym przypadku jest bardzo krótka i prosta: Historie fotografii w Polsce 1839-2009 należy posiadać, znać, a przede wszystkim bez obaw używać.


Historie fotografii w Polsce 1839–2009
Adam Mazur
Wydawca: Fundacja Sztuk Wizualnych i CSW Zamek Ujazdowski w Warszawie, 2010
Projekt graficzny: Grzegorz Laszuk