Noc z piątku na sobotę wyznaczona na czas akcji opowiadań antologii wydawnictwa Filar domaga się historycznego dopowiedzenia i kontekstu, miejsca na kartach historii osobliwej, bo własnej. Teraźniejszość ma znaczenie, jeśli jest przeszłością. W opowiadaniu Krzysztofa Beśki (Zandka) o, zgodnie z sugestią autora, takim samym, jak każde inne osiedlu śląskim i takiej samej, jak znamy z ekranów telewizji, biedzie pojawiał się motyw odwrócenia biegu historii – czas w sposób spektakularny cofa się. Kradzież węgla doprowadzająca do śmierci tego z jej  nieuważnych uczestników, który akurat ma osobiste powody, żeby umrzeć, wpisana zostaje w tryby opowieści o Holokauście. Pociąg z węglem zdaje się widmem przeszłości. Dziecko wyrzucone z transportu do komory gazowej okazuje się Modrym, który kilka chwil temu zginął w wąskim tunelu. Pojedyncza śmierć powoduje zapętlenie historii, gdzie osią zaburzonej chronologii są tory i sunący po nich skład pociągu. Obraz dziecka wyrzuconego z transportu to, jak się okazuje, wspomnienie wojennej traumy jednego z trzecioplanowych bohaterów opowiadania, który funkcjonuje w nim jako depozytariusz przeszłości. Tę historyczną reprodukcję można odczytać jako pastisz polityki historycznej, w kontekście dziejów Śląska – heroizowanych w tylu punktach, ale niekoniecznie w punkcie przeciwstawienia się eksterminacji Żydów – wyglądającą na dowolne żonglowanie faktami. W ten sposób publicystyczny ton opowiadania ulega wytarciu czy też przełamaniu.

Antologia to wybór utworów jednego lub wielu autorów. Próżno szukam w słownikowych definicjach potwierdzenia intuicji, że układ tekstów ma w antologii znaczenie. Zandka, otwierająca przegląd społeczeństwa dokonany w piątkową noc, mogłaby jednak według takiego założenia określać model lektury całej książki. Byłby to też utwór zbierający w jednym worku wszelkie ambicje zbioru: lewicową wrażliwość, nieco zresztą wykpiwaną dzięki osobie dziennikarza obserwującego akcję węglokradztwa (na Śląsku musi to być rodzaj doświadczenia sakralnego), siłowe wtłaczanie współczesnych obserwacji   psychosocjologicznych w ramy tradycyjnie pojmowanego procesu historycznego, domaganie się uwagi dla cierpienia pojedynczego człowieka.
Mikrohistorie, które czują się nagie, jeśli nie znaleźć im ramy makrohistorycznej. Historia przez duże H i jej młode, jeszcze nieopierzone, historyjki.

Opowiadania pomieszczone w omawianym zbiorze projektują, by tak rzec, czytelnika „krystalicznie czystego”, wyczulonego na czystość genologicznej formy, w pełni świadomego prawideł poszczególnych gatunków tam reprodukowanych. W ten sposób ów czytelnik, mile konstatujący, że ma przed sobą przegląd obowiązującej, mainstreamowej literatury w pigułce, jednocześnie poczuje się bardzo mocno wykluczony emocjonalnie. To zarzut, w moim mniemaniu, dość poważny – czytając poszczególne opowiadania, miałem nieodparte wrażenie skrótowości formy i jej konkluzywności. Na kursach dla początkujących literatów ten zbiór mógłby służyć za elementarz: jak pisać opowiadanie kryminalne (Antonina Turnau), jak konstruować bohaterki prozy feministycznej (Marta Syrwid), jak opowiadać o kruszejącej heteronormatywności (Grażyna Plebanek), jak połączyć w jedno kilka opowieści o młodych szukających swego miejsca (Filip Inichimowski) czy też jak pisać ironiczny autopamflet na autora (Daniel Koziarski). A wszystko to okraszone czymś na kształt próżnej (dziejącej się w próżni?) rzeczywistości podnoszonej do literackiego kwadratu – Pawła Ziętka wariacją na temat barowej rozmowy, której, mimo chęci, daleko do dekonstrukcjonistycznego przewrotu (choć kogo to jeszcze dziś obchodzi).

Przegląd tematów literackich, mimo tej formalistycznej skazy, wciąż pozostaje ważny, choć być może samozwańczo aspiruje do reprezentatywności. Literatura wygnana z parnasu, wałęsająca się nocami – z początkiem weekendu, koło godziny trzeciej, ulicami polskich miast – to pewien rodzaj ekshibicjonizmu. Mamy bowiem do czynienia z odsłanianiem powodów, dla których się pisze dzisiaj. Z dokumentowaniem pędu literatów do bycia w mainstreamie społecznym, a tekstów do sytuowania się w różnych relacjach do publicystyki, ale koniecznie: sytuowania się.

Rzeczywistość Polaków zaobserwowana tej jednej nocy to rzeczywistość tu i ówdzie rozciągnięta, ale zasadniczo przewidywalna. Rewolucji w opisie mentalności nikt tej antologii nie zarzuci, ale też nie w tym rzecz. O czym toczą się nocne Polaków rozmowy anno domini 2010? I z kim? Na przykład o poligamii – to akurat nieśmiała próba pokazania w pigułce kultury obyczajowej w opowiadaniu Grażyny Plebanek (W stronę Zośki). Rozmowa o seksie staje się rozmową o kulturowej tożsamości, konieczności konfrontacji z innymi modelami kultury, z którymi po latach bezpiecznej izolacji trzeba się zmierzyć. Pod wyznanie bohaterki W stronę Zośki, która deklaruje: jestem poligamiczna, można podłożyć każde inne coming outowe tworzywo i sprawdzić, jak by to zadziałało.

Filip Onichimowski (To nie jest kraj dla białych ludzi) proponuje rozmowy przy brydżu o konfrontacji z innością, która jest agresywna. Bohaterowie opowiadania relacjonują żołnierski pobyt w Iraku, mrożącą krew w żyłach nie tylko z powodu niskiej temperatury wspinaczkę na peruwiański szczyt, a także rasowe konflikty w południowej Afryce, z której jeden ze spotykających się corocznie kolegów ze studiów nie wyszedł żywy. Wewnątrz, tu, w Polsce, jedynym kłopotem jest fiskus, któremu odmówić trzeba racjonalności, oraz spotykany w środkach komunikacji szemrany element. Trudno oprzeć się wrażeniu, że podział na swojskie i cudze, na świat nasz i wasz staje się dystynkcją sztywną, mimo swobody przekraczania granic. Jest to wizja zbudowana z samych stereotypów; w opowieściach poszczególnych postaci brydżowego spotkania da się łatwo dostrzec cytaty wyjęte żywcem z przewodników czy fascynację dokumentalną prozą Jagielskiego o Afryce (motyw walczących dzieci).

Przegląd rodzajów polskiej bezsenności kończy się niespodziewanie… w Stambule. Deklarowany w całym zbiorze ponadnarodowy charakter nowoczesnego Polaka zostaje poważnie spostponowany w udanym opowiadaniu Dawida Kornagi. Tu „Stambuł” to powiew oswojonej egzotyki, zetlałej inności – bar z kebabami (przy czym Stambuł to też tytuł opowiadania). Autor wprawnie wykpiwa obecność Polaków w wielkim świecie – Tadka, który w Niemczech szukał lepszego życia, a znalazł tylko piękną Turczynkę za żonę; żołnierza, któremu zapadłe na stałe w pamięć sceny z Afganistanu pozwalają sformułować Odyseuszowy plan zabicia wszystkich gachów swojej Penelopy. Właścicielem baru jest uciekający przed wspomnieniami do Polski – czyli do kraju celowo nieneutralnego wobec uchodźców ze wschodu – Besir, Turek. Interes prowadzi wraz z córką, którą pewnego dnia wyda za porządnego Polaka, z porządnego, laickiego i tolerancyjnego domu, w którym teściowa nie będzie strzelała fochów, że panna młoda nie odmawia modlitwy do Trójcy Przenajświętszej. W jakimś stopniu ten schemat ślubu ponadnarodowego, ponadwyznaniowego jest uproszczoną, dodajmy: celowo, metaforą związków Polaków z innością. Czytam opowiadanie Kornagi właśnie jako uwspółcześnioną, karykaturalną dysputę dotyczącą problemu obcości, jako odpowiedź na formułowany w lewicowych, feministycznych, genderowych środowiskach kierunek radzenia sobie z Innym. Stambuł to pamflet na dyskurs inności obecny we współczesnym popświecie – niech mi autor wybaczy tę nadinterpretację.

I tak koło dążności i zapędów światopoglądowych i obyczajowych domyka się. Jeśli trzymać się ważności układu opowiadań w tomie, to bar „Stambuł” łatwo będzie można uznać za miejsce narracyjne, w którym schodzą się wszystkie opowieści, w którym tłoczą się – na niewielkiej powierzchni kilku metrów kwadratowych bez dostępu do wychodka – wszyscy bohaterowie. Tym bardziej, że opowiadanie Kornagi jest właśnie tkanką kilku historii, których nie łączy nic – poza sosem z kebaba, który na nie chlapie.

Nocne Polaków rozmowy toczą się więc przy kebabie, przy stoliku eleganckiej restauracji, przy kuchennym stole z fragmentami dziecięcej wyprawki, przy brydżowym stoliku. Toczą się niemrawo, nie do końca, pozostawiają uczucie niespełnienia i niedosytu. O trzeciej nad ranem rzeczywistość jest mocno niedookreślona, niedopisana, narracje niespójne. Gustaw mający łbów jak hydra nie zamieni się w Konrada. Przynajmniej nie dziś jeszcze.  



Piątek, 2:45
Krzysztof Beśka, Dawiad Kornaga, Daniel Koziarski, Filip Onichimowski, Grażyna Plebanek, Marta Syrwid, Antonina Turnau, Paweł Ziętek
Wydawnictwo Filar, 2010