Autorka ostatniej wspomnianej publikacji podjęła się nie lada zadania. Nie bez powodu przez ponad cztery dekady w Polsce nie powstała żadna monografia twórczości Jean-Luca Godarda. Nie dość, że to klasyk nad klasykami, okrzyknięty ojcem chrzestnym wszelkich możliwych „nowych fal”, to jeszcze tworzy do dziś dzieła wciąż zaskakujące i kontrowersyjne. Ktoś powiedziałby, że właśnie z tego powodu krytycy i historycy kina za punkt honoru powinni stawiać sobie stworzenie opasłego tomiszcza na temat jego filmowego dorobku. Kulturowe bogactwo dzieł Godarda, jego wymykający się wszelkim klasyfikacjom styl sprawiają, że badacze mają z nim jednak prawdziwy kłopot. Jego erudycja onieśmiela; powoduje, że wszelkie przemądrzałe interpretacje stają się pretensjonalne i naiwne. Być może z tego względu Mazierska we wstępie pokornie zaznacza, że nie udało jej się w zadowalającym stopniu wyczerpać zagadnienia; że zdaje sobie sprawę z pominięcia wielu zagadnień; że miała za mało czasu; itp., itd. Jeśli książka rozczarowywałaby swoją zawartością, można by spojrzeć na to samobiczowanie z pewną dozą ironii. Ot, po prostu próba odparcia z góry wszelkich możliwych zarzutów potencjalnych recenzentów. Przy tak ostrej autokrytyce książka Ewy Mazierskiej zadziwia jednak poziomem konkretu i komunikatywności, a te wartości rzadko tworzą zgraną parę.

Co ważne, analiza, której dokonuje autorka na ponad trzystu stronach, rzadko kiedy traci formę. Poszczególne rozdziały kontynuują refleksję w sposób spójny i rzetelny, mimo że Mazierska dotyka różnych elementów dzieł Godarda. Jak na anglosaski typ wywodu przystało, autorka czytelnie periodyzuje twórczość reżysera. Niektóre wątki jedynie muska (np.
fascynację Godarda nowymi mediami), do innych natomiast odwołuje się stale. W wielu miejscach pojawia się więc Godard-reżyser płci pięknej. Mazierska wciąż zaznacza, że wątek kobiecy u Godarda nie jest oczywisty. Ciało bohaterek jest i estetyzowane, i dopuszczane do głosu. Niektórzy krytycy zarzucają twórcy mizoginizm. Ale chyba najważniejsze w tym sporze feministki cenią, a nawet uwielbiają Godarda. Za co? A za to, że reżyser w  swoich dziełach odkłamuje schematy, które zamykają kobiety w klatkach pojęć i definicji kobiecości. Godard czyni więc Carmen feministką; pokazuje umęczone ciążą ciało świętej dziewicy w „Zdrowaś Mario” (1983); femmes fatales są w jego dziełach – wbrew stereotypowi – samotne i nieszczęśliwe.

Ewa Mazierska, tak, jak bohater jej książki, wybiera rozwiązania nieoczywiste. Wydaje się bowiem, że w przypadku twórcy tej klasy, co Godard, niezbędne jest odwołanie się do francuskich opracowań jego dzieł. Autorka tego nie robi, co zresztą tłumaczy jako „anglosaskie skrzywienie” swojej książki. W moim przekonaniu brak cytatów z francuskojęzycznych monografii (których jest nieskończenie wiele) działa na korzyść „Pasji...”. Dlaczego? Wyobraźmy sobie, że nasz hołubiony skarb narodowy – Andrzej Wajda – też doczekałby się książki biorącej pod uwagę głównie głosy „z zewnątrz”, a nie tylko z klubu polskich wyznawców. Czy nie byłoby to ożywcze? Ewa Mazierska, opierając swój wywód głównie na anglojęzycznych lekturach, sprawia, że myśl i twórczość Godarda można zobaczyć z jakże potrzebnego dystansu. Dzięki temu „Pasja…” staje się bardziej obiektywna. Obok opinii gloryfikujących filmy reżysera pojawiają się także głosy krytyczne, choć – trzeba przyznać – nie ma ich za wiele. Skupiają się głównie na niekonsekwencji w twórczości politycznej reżysera. Autorka „Pasji...” nie dokłada się więc do tworzenia baśni o zaangażowanym, nowatorskim reżyserze, czego on sam nie lubi i przed czym ucieka. Tworzy raczej rzetelny, pozbawiony lizusostwa portret artysty, który wyobraźnią w istocie przerósł swoje czasy.

Jest też duża pozafilmowa zaleta książki Mazierskiej. Jej interpretacje filmów Godarda są.... życiowo pouczające. Niech za przykład posłuży konstatacja związana z filmem Godarda „Ratuj się kto może” (1979). Autorka, zastanawiając się nad wymową dzieła, pisze: „Na dłuższą metę odmowa dokonania wyboru prowadzi do bolesnej prowizorki, do życia pośród spraw załatwionych połowicznie i niezakończonych związków, pośród fragmentów, a nie całości”. Inny przykład: „(...) Godard pokazuje, że mężczyźni przegrywają nie dlatego, że natrafiają w życiu na jakąś ogromną przeszkodę lub są zniewoleni sytuacją społeczną czy tradycją, ale ponieważ nie potrafią się przystosować nawet do sytuacji, która im obiektywnie sprzyja”. Takie bardzo ludzkie odczytania filmów  Godarda czynią  „Pasję...” lekturą, którą pochłania się z rosnącą ciekawością. A co więcej – uwagi tego typu sprawiają, że chce się zobaczyć omawiane filmy. Mazierska spełnia więc cel, o którym często zapominają autorzy opasłych, naukowych tomów – zachęca czytelników do udziału w zjawisku, które opisuje.

Przechodząc do minusów: jednym z nich jest pojawiające się w czasie lektury znużenie czytelnika. Mazierska czasem się powtarza, a czasem z przesadnym uporem chce przekonać do swoich racji. Konsekwentnie choćby dyskredytuje twórczość Françoisa Truffauta, ojca zastępczego Nowej Fali. Wydaje się, że porównywanie tych dwóch reżyserów jest skazane na banał. Wszystko sprowadza się przecież do tego, że reprezentowali zupełnie inne typy osobowości artystycznych, politycznych, krytycznych. Bardziej realistyczna, mocno narracyjna linia Truffauta nie może być zestawiana z twórczością Godarda, który od wyżej wymienionych wartości uciekał, gdzie nawet pieprz nie rośnie. Ale Mazierska chce jasno stwierdzić: jeden poświęcił się komercji, drugi – prawdziwej sztuce. Taka klasyfikacja jest nie tylko powierzchowna, ale także niepotrzebna. Bo czy jedno musi wykluczać drugie i na odwrót?

Ale wracając na koniec do zalet – prawdziwym osiągnięciem autorki jest przedstawienie Godarda niemal wyłącznie przez pryzmat jego dzieł. W ten sposób Mazierska spełnia niejako największe marzenie reżysera, jakim było „rozpłynięcie się we własnych filmach”.


Pasja. Filmy Jean-Luca Godarda

Ewa Mazierska
Korporacja Ha!art, Era Nowe Horyzonty, Kraków-Warszawa 2010

Fragment książki do przeczytania tutaj.

Książka do nabycia w SPLOT_SKLEPIE oraz w Kinie Agrafka.