Nolan to bez wątpienia reżyser bardzo utalentowany. Dowodem na to jest jego pełnometrażowy debiut Śledząc (Following, 1998), pełen efektownych, a nie efekciarskich, zwrotów akcji. Kolejne dwa filmy (Memento i Bezsenność) również nie przyniosły rozczarowania, udowodniły, że reżyser podąża jasno wytyczoną ścieżką, tworząc filmy oparte na zaskakiwaniu widza i wciąganiu go w rozwiązywanie zagadek, doskonaląc jednocześnie swój warsztat. Niestety, wszystkie jego następne dzieła okazują się już tylko niezłą rozrywką, co nie byłoby zarzutem, gdyby nie fakt, że są dowodem marnowania talentu.
Incepcja to historia grupy przestępców wykradających cudze sny. Ich gangsterska rutyna zostaje nieco zachwiana, gdy dostają nietypowe zlecenie zaszczepienia myśli (tytułowa incepcja) w głowie pewnego biznesmena. Dalsza część filmu to standardowe kompletowanie zespołu specjalistów, zdobywanie odpowiednich narzędzi i przystąpienie do misji tyle trudnej, co niebezpiecznej, czego nie wszyscy uczestnicy są świadomi. W międzyczasie pojawiają się wątki alterglobalistyczne (misja musi być przecież usprawiedliwiona moralnie), familijne (odzyskanie dzieci staje się największą motywacją głównego bohatera) oraz mesjanistyczne (poprzez zaszczepienie myśli bandyci uwolnią swą ofiarę od koszmaru przeszłości i uratują świat).
Biorąc pod uwagę wcześniejszy dorobek reżysera, z filmem tym wiązałem wielkie nadzieje. Niestety Incepcja, najsłabszy jak dotychczas film twórcy Mrocznego rycerza, posiada nieliczne zalety. Przede wszystkim niezwykle udane efekty specjalne, które chwilami sprawiają, że czujemy się jak na filmie Rolanda Emmericha, ale potrafią też olśnić, jak w scenie walki w korytarzu hotelowym.
Niezaprzeczalną wartością filmu są jego walory rozrywkowe (i nie mówię tu tylko o komentarzu dotyczącym ekstradycji z Francji do USA – czyżby jakieś odwołanie do Romana P.?).
I tu należałoby zakończyć pochwały, ponieważ widowiska takie, jakim miała być Incepcja – by zamaskować całkowity absurd i intelektualną pustkę fabuły – powinny być perfekcyjnie dopracowane. Niestety Nolan nie tylko nie zadbał o szczegóły, ale maksymalnie uprościł całą konstrukcję filmu, którego wyjątkowość miała tkwić w skomplikowaniu i niejednoznaczności. Jak już wspominałem, trudno uwierzyć, że scenariusz powstawał wiele lat, ponieważ zawiera on podstawowe błędy popełniane przez nowicjuszy. Najbardziej rażącym jest wprowadzenie postaci Ariadne (Ellen Page), która pełni w filmie funkcję, jaką ma Grażyna Torbicka w programach telewizyjnych poświęconych filmom (podaje daty, nazwiska i nazwy wytwórni, podczas gdy krytycy rozmawiają o filmie). Czy obsadzenie niezwykle zdolnej aktorki w roli, która ogranicza się do zadawania pytań mających wyjaśnić widzowi to, co za chwilę się wydarzy, nie jest obraźliwe dla widza? I czy nie świadczy przede wszystkim o tym, że scenariusz powstawał w pośpiechu i wymagał łatwych, niezwykle irytujących rozwiązań?
W filmie roi się też od niekonsekwencji. Dlaczego „zryw” (mający w filmie pełnić funkcję wybudzacza ze snu) czasami działa, a czasami nie? Dlaczego śmierć we śnie raz wybudza bohatera, a innym razem nie? Czy też bardziej "metafizyczne" pytanie: jak bardzo człowiek jest kuloodporny? Te i inne nieścisłości scenariuszowe bardzo utrudniają oglądanie filmu, ponieważ im dłużej z nim obcujemy, tym bardziej przekonujemy się, że spokojnie możemy się „wyłączyć”, bo to, co się dzieje na ekranie, nie musi mieć jakiegokolwiek związku z tym, co stanie się za 5 minut. Najwyraźniej widać to w zakończeniu, które nie znaczy zupełnie nic, nie każe zastanawiać się widzowi, jak było naprawdę i nie pozostawia tego wyczekiwanego „wow” w głowie. Nolan ewidentnie kpi z widzów, każąc im czekać na coś, co wiedzieli od samego początku.
Prawdopodobnie reżyserowi nie chciało się kierować aktorami (a może został przez nich zdominowany?). Postać grana przez Leonardo DiCaprio (Cobb) nie może zdecydować się, czy chce być niegrzecznym chłopcem (jak Billy Costigan z filmu Scorsese Infiltracja), czy łzawym dzieciakiem (jak Jack Dawson z filmu Titanic Camerona). Niestety DiCaprio próbuje być obydwoma na raz poprzez naśladowanie na zmianę swoich poprzednich ról. Być może nie byłoby to tak rażące, gdyby nie świetna rola Marion Cotillard, która gra równie martwą, co obłąkaną Mal, tworząc spójną i przekonującą wizję postaci. Dodatkowo film Nolana zaczyna się od sceny, w której Cobb, leżąc nieprzytomny, obmywany jest falami. W pierwszej chwili pomyślałem, że tylko ja mam pewne skojarzenie na ten temat, ale śmiech na sali kinowej przekonał mnie, że może dla większej liczby osób Incepcja zaczyna się jak potencjalny sequel Titanica.
Muzyki w dziele Nolana postanowiłem nie komentować, nie mogę bowiem znaleźć słów, które pozwoliłyby mi wyrazić, jak bardzo przypomina ona w pewnych momentach odgłos wydawany przez Godzillę. Trzeba jednak docenić inne szczegóły techniczne Incepcji. Zmienny rytm montażu doskonale współgra ze zmieniającymi się sytuacjami (zwłaszcza pod koniec filmu). Kostiumy i charakteryzacja są bez zarzutu, choć oczywiście w filmie dziejącym się współcześnie trudno zwrócić na nie szczególną uwagę. Wielka szkoda, że nieporadność scenariusza i brak kontroli nad całością przesądziły o ostatecznej ułomności filmu.
Nie jestem dla nowego filmu Christophera Nolana zbyt surowy. Nie szukam dziury w całym. Reżyser zawiódł moje nadzieje i nie pozwolił rozkoszować się obrazem, każąc wytykać mu błędy, których nawet nie próbował ukrywać. Najpierw odebrał nam gumowe sutki w kostiumie Batmana (Batman Begins, 2005), później uświadomił nam, że David Bowie nie nosi już lycry (Prestiż, 2006), jeszcze później zrobił coś dziwnego z głosem Christiana Bale’a (Mroczny rycerz, 2008). Incepcja miała nam to wszytko wynagrodzić, ale sprawiła tylko, że po seansie liczyliśmy na „zryw”, który nas obudzi.
Incepcja (Inception)
scenariusz i reżyseria: Christopher Nolan
zdjęcia: Wally Pfister
muzyka: Hans Zimmer
grają: Leonardo DiCaprio, Ken Watanabe, Joseph Gordon-Levitt, Marion Cotillard
czas: 142 min
kraj: USA, Wielka Brytania
premiera: 30 lipca 2010 (Polska), 8 lipca 2010 (Świat)
15.09.2010 16:54 | Maciek Badura:
Piotrze: W kinie hollywoodzkim tak to już jest, że bohater musi być osobą "do lubienia" nawet jeżeli jest zwykłym kryminalistą i w żadnym przypadku nie uważam za uczciwe "wybielania" czarnych charakterów, bo czyni to postać płytką i jednowymiarową (pomimo jej "szarości"). Wyjątkiem może być film, w którym wybielanie czarnego charakteru jest tematem samym w sobie. Zło i zbrodnia są fascynujące nie dlatego, że służą odzyskaniu rodziny, ale dlatego, że są złe i zbrodnicze i wolałbym żeby Nolan eksplorował te cechy swoich postaci, a nie rozmiękczał je łzawymi bajkami o dzieciach i walce z korporacjami. Polecam "Swoon" albo "Savage Grace" Toma Kalina lub jakikolwiek film Todda Solondza, bo taki właśnie rodzaj kina uważam za uczciwy (w odniesieniu do tematu, który poruszamy), a przez to dobry. Co do zakończenia posłużę się najniższym możliwym porównaniem, ale też najładniejszym: "Mein Kampf" też skłoniło wielu ludzi do myślenia i rozważania, co nie znaczy, że były to rozważania interesujące, wartościowe lub uzasadnione, a sama książka nie była bełkotem. Podaj mi proszę argument inny niż "zakończenie dało uciechę masom", a wtedy postaram się odpowiedzieć poważnie. Zakończenie w ostrym ( :P ) tonie: masz prawo uważać, że moja recenzja jest słaba, ale z drugiej strony napisałeś, że Grażyna Torbicka mówi czasami mądre rzeczy, więc Twoją opinię traktuję raczej jako komplement.