Czytelnik przyzwyczajony do eseistyki Sontag bezproblemowo zanurzy się w zaproponowanym wywodzie – styl jest nader wdzięczny, a lektura przypominać może niezobowiązujące spotkanie przy kawie. Jedno pozostaje niezmiennie pewne: odświeżający efekt spotkania z myśleniem Sontag o rzeczywistości natychmiast okaże się silniejszy od najmocniejszego espresso. Chociaż autorka pisze tak, jakby słowa wypływały z niej od niechcenia, a wobec podjętego tematu wyczuć możemy dyskretnie przyjęty dystans, w jaki uzbrojeni bywają jedynie „zawodowcy” jej pokroju, spotkanie z książką nie pozostawi odbiorcy obojętnym. Także tego, który jakimś cudem do tej pory nie trafił na jej teksty.
O fotografii bez niej samej
Zaznaczmy od razu: pozycja nie zawiera najskromniejszego nawet przedruku fotografii. Tyle to interesujące, co przewrotne, jako że publikacja, niczym wieczorne wiadomości, skupiając się na (brutalnych najczęściej) faktach co rusz odsyła do rejestrowanych przez „zawodowych, wyspecjalizowanych turystów, zwanych dziennikarzami news, uparcie rezygnując z najprostszej możliwości owych sensacyjnych widoków przywołania. W efekcie zamiast obrazów, którym powierzono rolę pierwszoplanową, otrzymujemy libretto, a ów zbiorowy aktor, pozostając za kulisami, do końca nie odsłoni twarzy…
Oczywiście pokusa, by Widok… już na wstępie potraktować jako pendant do O fotografii jest przemożna i nie popełnimy błędu ulegając jej. Najnowsza propozycja Karakteru nakreśla wycinek tej samej, rozpoczętej trzy dekady wcześniej, intelektualnej przygody. Wiele wyjaśnia spolszczony dosłownie tytuł.
Hipokryzja też fotografuje
Bliżej prawdy będziemy jednak mówiąc, iż rzeczywistym tematem „Widoku…” są oczekiwane, pożądane, projektowane bądź zgoła nieuchwytne albo też działające „złośliwie” skutki oddziaływania fotografii na społeczności rozumiane lokalnie bądź globalnie (lejtmotyw doskonale znany z O fotografii). Przy tym nader istotny (i dalece niepokojący) wydaje się wątek wybiórczego lub zgoła manipulującego „potraktowania fotografią” ludzkiego cierpienia. Otóż ukazanie czyjejś tragedii może, ale jak z przekąsem zauważa Sontag, nie musi, poruszać sumienia odbiorcy, pod którego bezpieczny adres kierowane są tego typu obrazy. Wcale nierzadko, pisze autorka, partykularne obrazy czyjegoś cierpienia z wielu powodów do „widza” albo po prostu nie docierają, albo też nie są w ogóle generowane, co miałoby, uwzględniając skalę makro, katalizować proces unicestwiania arbitralnie dobieranych przez agencje fotograficzne i opiniotwórcze dzienniki faktów, w skali mikro natomiast powodować, iż dana ofiara w sytuacji cierpienia nie może – kierowana bezwarunkowym odruchem każdej ofiary – liczyć na należytą uwagę, choćby potencjalną, mającą szansę pojawić się w bliżej nieokreślonej przyszłości.
Co więcej, Sontag przywołuje także przykłady infekowania opinii publicznej rzekomo-prawdziwymi obrazami (omawiany w książce wątek podpisywania, komentowania i manipulowania podpisem fotografii), co – jak niezmiennie poucza historia – skutkowało „poza fotograficznymi” następstwami W tym miejscu fotografia właśnie, jako swego rodzaju niegroźny ersatz polowania, strzelania czy też chwytania i ujarzmiania celu faktycznie zbliżyła się do rzeczywistych narzędzi niosących cierpienie i śmierć. Tym samym nasz ogląd świata, w wyniku erozji utartych opinii, na przykład przeświadczenia co do prawdziwości fotografii, ulega zasadniczym zmianom. Jednak rzeczywisty spektakl, o którym traktuje książka, w najlepsze rozgrywa się dalej, a ewentualne chwilowe przerwy mogą zostać wykorzystane na wymianę zdezelowanego trudami pracy foto ekwipunku i przygotowanie się do następnego aktu.
Sontag „fotografuje” uważniej
Do pewnych konstatacji skłoniły intelektualistkę wydarzenia nowojorskie z września 2001. Znamienne, do tej pory autorka rozpatrywała rozmaite zdjęcia, poświęcając wiele energii skonstruowaniu optyki przekraczającej lokalny (amerykański) punkt widzenia. Po atakach terrorystycznych na swe rodzinne miasto ten wypracowany modus mógł ulec ze zrozumiałych przecież powodów pewnym przewartościowaniom. Skoro na całym świecie wszyscy, dzięki fotografii przecież, mieliśmy sposobność przez chwilę „poczuć się Amerykanami”, nie wypadałoby autorce odmówić prawa do pewnej dawki patriotycznie nacechowanego radykalizmu (jak widać na całym świecie uczucie cierpienia udziela się ludziom demokratycznie… natomiast losy jego przedstawień podążają, delikatnie mówiąc, torami od demokratycznych odległymi). Jednak krytyczne oko Susan Sontag znów okazało się dalekie od ideologicznych aberracji. Pisarka w Widoku…, przyglądając się także cierpieniu swych najbliższych sąsiadów, nie pozwoliła sobie na ów „fałszywy luksus” wyłączenia swej powszechnie cenionej zdolności holistycznego oglądu. Doskonale wiemy, że nie każdy cierpiący pozwolić sobie może na tak „szerokokątny” obraz świata.
Wzorem O fotografii także w przypadku Widoku… Karakter postarał się o doskonałą jakość wydania (tłumaczeniem i w tym razem zajął się Sławomir Magala). Czytelnik śledzący internetowe zapowiedzi prezentujące okładkę książki zapewne spodziewał się identycznego z „poprzedniczką” formatu. Wprawdzie sposób wydania pozwala ściśle łączyć obydwie pozycje, tym razem publikacja zaskakuje swymi niewielkimi rozmiarami, co może sugerować: ostatnia książka Susan Sontag (nie będąc w końcu obszerną pozycją) miałyby podkreślać swą hierarchiczną podległość „najsłynniejszej książce o fotografii”. Nic bardziej mylnego, rzecz nie mniej ciekawa.
Widok cudzego cierpienia
Susan Sontag
Wydawnictwo Karakter, 2010