Kiedyś było inaczej, kiedyś było lepiej.
I nie ma odwrotu. (…)
Wszystko jest w mózgu. Nigdzie więcej.
Marcin Świetlicki, Przeproś


Jest 22 września, 7.45 rano. Radio obwieszcza początek jesieni, początek zmierzchu wszystkiego. Caden Cotard z trudem się budzi, rzeczywistość jednak nie zamierza na niego czekać. Zanim weźmie do ręki gazetę, będzie już początek listopada. Powitają go apokaliptyczne wieści z Kaszmiru i Turcji oraz informacje o śmierci pierwszych czarnoskórych studentów. Nie potwierdzą się jedynie pogłoski o zgonie Harolda Pintera, ale czyjś pogrzeb czy wręczenie nagrody Nobla to przecież i tak tylko codzienne newsy do zapomnienia przy kolejnej filiżance kawy. Cadenowi umknęły jednak w tej krótkiej chwili dwa tygodnie życia, za moment ukradkiem upłyną kolejne trzy. Gdy podczas golenia ulegnie wypadkowi, pierwszej pomocy udzieli mu lekarz już w trakcie bożonarodzeniowego dyżuru. Do domu wróci dopiero w Nowy Rok, a na kontrolę do okulisty przyjdzie w marcu, chociaż zdąży podziękować lekarzowi, że ten przyjął go od razu.

Bohater odkrywa u siebie coraz to nowsze zmiany chorobowe, których niecodzienna natura może wskazywać zarówno na objawy choroby fizycznej (prawdopodobnie wenerycznej), jak i psychicznej – w medycynie zespołem Cotarda nazywa się grupę specyficznych urojeń, których wyrazem jest przekonanie o własnej śmierci bądź rozpadzie ciała, silny lęk, a często skłonności samobójcze. Jest jednak i trzecie wytłumaczenie jego położenia – on rzeczywiście obumiera albo wręcz ulega powolnemu rozkładowi.
Dla najbliższych Cotard jest już trupem. Żonie nie będzie nawet zależało na obejrzeniu jego przedstawienia. W końcu Adele wraz z córką wyjedzie do Berlina, jak się okaże – na zawsze.Caden w międzyczasie otrzyma stypendium MacArthura i nareszcie będzie mógł zrealizować swój osobisty, autorski projekt. Problem w tym, że sam nie ma pojęcia, co miałby on przedstawiać; wie tylko, że musi być to dzieło wielkie, wręcz monumentalne. Wynajmuje ogromną halę, zatrudnia tłumy statystów, każe postawić gigantyczne dekoracje. Powoli zaczyna tracić kontakt ze światem zewnętrznym, który w planowanym przedstawieniu usiłuje kopiować w skali jeden do jeden.

Pomiędzy postrzeganiem upływu czasu przez Cadena a jego rzeczywistym biegiem zaczyna powstawać coraz większa szczelina: dni przepływają obok, ludzie wciąż odchodzą. Minie siedemnaście lat, zanim ktoś zwróci jego uwagę na to, że wokół wszystko się już zmieniło.
Rekonstrukcja życia w formie spektaklu nie może się udać, czasu nie sposób zamknąć w pudełku sceny. Teatr jest przestrzenią bez czasu, czyśćcem, przechowalnią martwych dusz. Nic nie żyje na scenie. Przede wszystkim dlatego, że nic tu nie jest stałe, nic nie trwa, nic się nie starzeje . Caden nie zamierza jednak zatrzymywać się w realizacji swojej idée fixe. Dekoracje można przebudować, aktorów wymienić – należy jedynie skupić się na celu, choć to wciąż zamierzenie niewypełnione treścią. Dochodzi do wniosku, że przygotowując odpowiednią formę, będzie mógł ją nasycić własnymi doświadczeniami, musi tylko włączyć samego siebie w obręb dzieła. Niespodziewanie podczas castingu zjawia się idealny odtwórca partii reżysera – Sammy. Wyjawia on, że przez dwadzieścia lat obserwował Cadena i wie o nim wszystko, co zresztą wkrótce udowadnia. Dla Cotarda intencje Sammy’ego nie są istotne. Może on być jego aniołem stróżem, może być demonicznym cieniem. Ważne, że świetnie wypełnia swoją rolę.

Sammy pozwala także Cadenowi na dalsze wycofywanie się z życia. Jest doskonałym naśladowcą na scenie, będzie nim także poza nią, zastąpi więc go podczas codziennych czynności, nawet w intymnych związkach. Cotard tymczasem będzie mógł przyjąć postawę włóczęgi – obserwatora, człowieka pozbawionego już wszelkiej przynależności, jedermanna absolutnego. Zrzeknie się bycia reżyserem na rzecz grającej sprzątaczkę Millicent Weems, z którą wymieni się rolami. Przejdzie na drugą stronę kurtyny i stanie się postacią sceniczną, gotową na przyjęcie dowolnej treści, kukłą, czekającą na napełnienie sensem. Millicent jest następną osobą zdolną prześwietlić egzystencję Cotarda. Zamiast jednak jak Sammy analitycznie rozkładać na czynniki pierwsze jego zachowanie, dokona brutalnej syntezy jego świadomości: „Caden Cotard jest w połowie martwy. Żyje pomiędzy stagnacją a oporem w skoncentrowanym czasie i pomieszanej chronologii. Wcześniej desperacko próbował zrozumieć swoją sytuację, ale teraz zamienił się w kamień”. Caden nie będzie protestował przeciw tej brutalnej wykładni. Wcześniej surowo oceni go Sammy: „Obserwowałem cię od lat, Caden, ale ty nigdy nie dostrzegałeś nikogo poza sobą samym”. Cotard pokornie przyjmie zatem stanowisko dalekie od swojej profesji władcy marionetek i wchodząc w rolę Ellen, zajmie się sprzątaniem. Pozwoli też decydować Millicent o każdym swoim ruchu, podążając za poleceniami płynącymi przez radio.

Los Cadena się dopełni, ale pozostanie mu jeszcze posprzątać po sobie. Oczyścić pusty pokój, w którym zostaną pudła, sukienki, buty i telefon głuchy; przygotować scenę dla następnego aktora w teatrze świata. Lecz w platońskim theatrum mundi nikt by go nie oskarżał o to, że był, kim był, grał, jak grał. To przeznaczenie przecież rozdawało karty. Niczego nie można było cofnąć, niczego zmienić, niczego naprawić. Cotard jednak do samego końca nie wierzy w fatum. Wszak w jego sztuce ksiądz wygłasza osobliwą mowę pogrzebową, w której przedstawia wizję świata jako pajęczyny możliwości: Każdym twoim wyborem kieruje milion sznureczków. Każdy wybór może przekreślić twoje życie. (…) Masz tylko jedną szansę, aby to rozegrać. (…) Mówią, że przeznaczenie nie istnieje, to nieprawda. Określa je to, co tworzysz. Podwójne „Amen” wykonawcy i autora przypieczętuje to credo. Dla Cadena takie wyznanie wiary to zarazem przyznanie się do winy, na ekspiację jest jednak zbyt późno. Nie można zadośćuczynić skrzywdzonym, bo wszyscy już odeszli. Brakuje też odwagi, by podążyć za swoim sobowtórem Sammym, który wyjście z uwikłania się w ponury los Cotarda odnalazł w samobójstwie.

Bohater Synekdochy przebył długą, iście kafkowską drogę ku samopoznaniu. I nawet jeśli czegoś się nauczył o swojej egzystencji, to ostatecznie przegrał tak samo jak K. Droga do prawdy nie wiodła go przez duszne izby podzamkowej osady ani przez miejskie labirynty sekretnych sal sądowych. Nakreślił ją sam kredą na deskach teatru, pośród ersatzów mijanych miejsc, fantomów opuszczonych ludzi. Nie była to wcale droga mniej kręta i zgubiła go tak samo, jak wcześniejsze życie, które symulowała.
Nie wiem, czemu tak to wszystko skomplikowałem – wyzna wcześniej Cotard żonie. Tak już robisz – odpowie Adele, ale dla niego nie będzie to przestrogą. Każde zamierzenie pozostawi niezrealizowanym, żadnego nie będzie w stanie doprowadzić do końca. Nawet do śmierci będzie musiał być doprowadzony przez głos w słuchawce. Sam nie skoczy z okna na bruk jak Sammy. Niczym Józef K. nie znajdzie w sobie siły, by wziąć nóż do ręki – do końca będzie próbował się wyrwać, wykręcić jeszcze jednym pomysłem na życie. Lecz to już nie on reżyseruje tę sztukę.

W ostatnim, pożegnalnym monologu Millicent powie mu: Teraz twój czas minął, zrozumiałeś go i przeżyłeś rozczarowanie. Zdałeś sobie sprawę, że nie jesteś wyjątkowy. Walczyłeś o życie, a teraz po cichu je opuszczasz. Każdy musi to przeżyć. Każdy. Szczegóły nie mają znaczenia. Każdy jest każdym. Teraz jesteś tutaj. Jest 7.44. Teraz... nie ma cię. Gdy wskazówka zegara posunie się naprzód o jedną minutę, czas zatoczy koło – Caden Cotard stanie się każdym, każdym ze swego życia, każdym ze świata swoich inspiracji – bohaterem Prousta, Kafki, Dostojewskiego, Becketta. Będzie Marcelem, którego wehikuł czasu nie przybierze postaci magdalenki, lecz teatralnej sceny, i doktorem Cotardem, dla którego przedmiotem badań będą zaburzenia percepcji; przerażonym Józefem K., uwikłanym w niemożliwy do ogarnięcia proces, i depresyjnym Gregorem Samsą, który doświadczy potwornej metamorfozy; butnym Raskolnikowem, nieudolnie maskującym poczucie winy, i schizofrenicznym Goladkinem, zdesperowanym, by osiągnąć sukces; Estragonem i Vladimirem, trwoniącymi czas na bezcelowym czekaniu na Godota, i okrutnym dla otoczenia Hammem z Końcówki.

Ostatecznie Cotard dojdzie do refleksji, która nawiedziła protagonistę Ostatniej taśmy Krappa. Poświęcił wszystko dla płonnej nadziei wykreowania dzieła życia. Tak jak Krapp pożegnał się z miłością, a datę przełomową stanowił dzień pamiętnej równonocy – dzień początku jesieni. Wówczas postanowił odciąć się od świata na rzecz sztuki, wówczas przestał żyć po raz pierwszy.
Ponowne obumieranie łączy się z rozdwojeniem czasu i świadomości bohatera. W miarę zanurzania się w świecie symulakrów jego wewnętrzny czas płynie coraz wolniej, jak czas bohaterów Czekając na Godota. Jednocześnie dynamika zdarzeń wokół niego wzrasta, a otaczające go postaci zaczynają się dublować, odsłaniając swoich doppelgangerów. Gdy autoanaliza własnej egzystencji dobiegnie końca, czas ostatecznie zakrzepnie w punkcie startu. Podwójne widma znikną. Cotard umrze powtórnie.


Synekdocha, Nowy Jork (Synecdoche, New York)
reżyseria i scenariusz: Charlie Kaufman
zdjęcia: Frederick Elmes
grają: Philip Seymour Hoffman, Jennifer Jason Leigh, Michelle Williams, Catherine Keener, Emily Watson
USA, 2008


Artykuł ukazał się w 16. numerze Magazynu Krakowskich Filmoznawców 16 mm