Z Sheerem Marcin Podolec porwał się na niesamowicie ambitne zadanie. W formie humorystycznych jednoplanszówek postanowił ubrać swoje refleksje – zarówno o sprawach ważnych i ważniejszych, jak i tych nieco mniej istotnych. Przemyślenia o sensie życia, miłości, kobietach, ludzkiej, czy też raczej szczurzej, naturze i innych ważkich i uniwersalnych sprawach przeplatają się z dywagacjami o serze, piłce nożnej czy… komiksie. Błahą codzienność i głupie żarty Kolec chciał pogodzić z delikatnie filozofującymi treściami w stylistyce „nieśmiesznego humoru”. Bo Kapitan Sheer nie jest właściwie zabawny, w tym sensie, że jego lektura owocuje salwami śmiechu. Wzbudza raczej delikatny uśmieszek w kącikach ust konceptem, wyrafinowaną formą, jakimś celnym spostrzeżeniem.

W większości takie „żarty” Podolca są bardzo udane, pomysłowe i celnie spuentowane, choć nie uniknął kilku wpadek.

Nieco gorzej rzecz ma się z ich przedmiotem, treścią. Z dwóch głównych bohaterów komiksu, szczurzych marynarzy, Sheera i Bosmana, pływających po morzach w puszcze po sardynkach, bardzo często wyłazi Marcin Podolec. Dla mnie było to uczucie bardzo wyraźne. W przygody i rozmowy bohaterów wplecione zostały przemyślenia ich autora, dziewiętnastoletniego maturzysty. I trafiają się naprawdę udane koncepty, świetnie rozpisane na komiksową grę słowa z obrazem. Te komiksy są zdecydowanie najlepsze w albumie. Ale zdarzają się też rzeczy niepotrzebnie wydumane (Kapitan Sheer i włosy), boleśnie ślizgające się po powierzchni (Kapitan Sheer i włosy) czy zwyczajnie banalnie (Kapitan Sheer i ananas). Zdecydowanie lepiej wychodzą przekomarzanki Sheera i Bosmana, niż kiedy silą się na domorosłą filozofię życiową.

Zupełne inaczej rzecz ma się w przypadku formy. Kolcowi-komiksiarzowi, w przeciwieństwie do Kolca-myśliciela, nie można wiele zarzucić. Autor, pomimo młodego wieku, dysponuje świetnym, komiksowym warsztatem. Ma pewną kreskę, która może się podobać. Świetnie czuje język narracji obrazkowej, nie boi się bawić fakturą dymków, kadrów, układem planszy. Stara się wykorzystywać wszystkie możliwości, jakie zapewnia mu komiksowa forma. Bardzo zgrabnie wplótł w rejs Sheera i Bosmana wątek autotematyczny, dotyczący procesu tworzenia komiksu, przedstawiania go czytelnikowi i jego krytyce. W tym fragmencie, który w finale bardzo zgrabnie spina cały album, czuć autentyczność, czuć pazur, którego brakuje całości. Kapitanowi Sheerowi bowiem brakuje siły, brakuje charakteru, komiks jest mało wyrazisty, nie angażuje, nie połyka swojego odbiorcy. Przynajmniej tak było w moim przypadku.

Niemniej, jeśli Marcin Podolec będzie doskonalił swoje komiksowe skille, to jestem strasznie ciekaw owoców jego pracy za następne pięć, dziesięć i piętnaście lat. Warsztat ma, potrzeba teraz, żeby okrzepł jako twórca. Z całą pewnością Kapitan Sheer to najciekawszy komiksowy debiut od czasów Daniela Chmielewskiego i jego Powidoku. Kolec z pewnością dysponuje wielkim potencjałem i na razie musi mu wystarczyć, że (wciąż!) będzie uchodził za młodego, zdolnego i obiecującego.

Kapitan Sheer
Marcin Podolec, Robert Wyrzykowski
Kultura Gniewu
06/2010