Skąd wziął się w Twoim życiu komiks? Od czego zaczynałeś?

Rysowanie na poważnie zaczęło się w gimnazjum, kiedy założyłem bloga i dwa miesiące później narysowałem dziesięciostronicowy komiks o Piłsudskim. Zaproszono mnie do Warszawy, było z tym dużo zamieszania i ekscytacji, i teraz z siły rozpędu po tym pierwszym sukcesie już tak sobie rysuję od ponad trzech lat. Zaczynałem od uszu powyżej oczu, wielkich, rozpłaszczonych nosów i kolorów z photoshopowego próbnika. W 2008 roku Wojtek Birek powiedział, że wyrobię sobie własny styl pod koniec liceum. Stylu ciągle szukam, ale coś już się klaruje i jestem zadowolony z coraz większej ilości rzeczy.

Masz na koncie kilka triumfów w konkursach komiksowych. Ile tych konkursów w ogóle było? Jest jakaś uniwersalna recepta na wygrywanie?

Właściwie wygrałem tylko jeden z konkursów, w których startowałem. A nawet w tym jednym jedynym, było „coś ponad”, czyli grand prix dla dziewczyny, która namalowała olejny portret Piłsudskiego. Oczywiście przyjemnie wygląda ta lista „wyróżnienie, drugie miejsce, drugie miejsce...”, ale tkwi w tym jakiś niedosyt. Nie nagród, ale rozwoju, bo od razu czuję, że mogłem lepiej. Miesiąc-dwa temu skończyłem liceum z paskiem i kilkoma nagrodami – mimo to czuję się niesamowicie tępy. Tak samo miewam z konkursami. Ale polecam je, jako formę treningu, młodszym ode mnie komiksiarzom, bo powoli zaczynają się tacy ujawniać. I wkurza mnie, jak małe wsparcie dostają od środowiska.

Masz na myśli jakichś konkretnych twórców i brak jakichś konkretnych działań?

Znajomy wysłał do wydawcy swój komiks i długo czekał w napięciu na odpowiedź. Miał wszystko porządnie opracowane na miarę swoich możliwości, cieszył się na ten komiks, bo poświęcił mu trochę życia. Zapytałem wydawcy, czy dostał od niego materiały i otrzymałem odpowiedź, że postanowił „popierdolić” mojego znajomego. Kto ma mówić młodym rysownikom, co robią dobrze, a co źle? Goście na forach? Głupio było mi przekazać nawet, że „wydawca nie jest zainteresowany”. Kurde, rzadko zdarza się, żeby ktoś w wieku 16-17 lat usiadł i narysował album od początku do końca. Myślę, że jeśli nie na wydanie (o wydaniu z zapłatą nie wspominając), autor, szczególnie tak młody, zasługuje przynajmniej na szeroki komentarz i szacunek. Ktoś w końcu (PSK?) powinien otworzyć dla młodych rysowników specjalny adres mailowy plus stronkę z tutorialami, informacjami o narzędziach, ogłoszeniami o konkursach, kontaktami do scenarzystów, którzy szukają współpracowników.











Twój debiutancki album - Kapitan Sheer ukazał się na tegorocznym Bałtyckim Festiwalu Komiksu.
To dość nietypowy komiks – niby cartoonowe jednoplanszówki, ale nie do końca humorystyczne, zabawne. A właściwie anty-humorystyczne...


Lubię taki, hm, nieśmieszny humor. Słyszałem już przez to, że te historyjki są nudne albo nie spuentowane jak należy. Zobaczymy, co wymyślą recenzenci. Liczę na dużo opinii po premierze, niekoniecznie muszą być one pozytywne. Ważne, by o komiksie mówiono i dyskutowano, niech każdy pisze, jak potrafi. Jeśli coś może mnie teraz zniechęcić do pracy, to przemilczenie Kapitana Sheera.

… co w polskim bagienku komiksowym zdarza się dość często. Czy podczas pracy nad Sheerem miewałeś chwile zwątpienia, dramatyczne spadki formy?

Kapitan Sheer to komiks, do którego jestem przywiązany bardziej niż do innych. Nie miałem spadków formy, rysowałem chętnie, ale zdarzały się przerwy w tworzeniu. Przeważnie zajmowałem się wtedy jakimiś szortami na konkursy. Kiedy rysowałem szczury, wieczorami brałem zapas słodyczy, herbatkę i barykadowałem się w pokoju. W godzinę miałem gotowy tusz, w drugą cały odcinek. Najdłużej rysowałem Labirynt - trzy dni. Podczas rysowania nauczyłem się niemal całego Mojego wydafcy Kultu na pamięć. Czy wątpiłem? Nasz bohater był chętnie publikowany i zbierał właściwie same pochlebne recenzje, według mnie często nawet niezasłużenie i na wyrost. Nie licząc słabo przyjętego odcinka Przystań (Bostońskie małżeństwa), jedyną konkretną krytyką, jaka spadła na Sheera, był głos Szymona Holcmana na Motywie Drogi. Myślę, że wydanie tego komiksu w Kulturze Gniewu to całkiem urocza puenta i odpowiedź na to, czy warto w ogóle wątpić.

Twoim właściwym debiutem będzie Kapitan Sheer, wydany w oficynie publikującej prace Clowesa, Hornschemeiera, Tomine’a. W dodatku pojawił się on na stronie TopShelf 2.0, słowem – zaczynasz z bardzo wysokiego pułapu. Jak się z tym czujesz? Co dalej - album dla Fantagraphics, seria dla Glenat?

Coraz częściej czuję się jak Pan Blaki w O sławie. I mówię to z przymrużeniem oka z racji pełnej świadomości puenty tego epizodu.











Nie boisz się, że wymagania wobec Kapitana Sheera będą – z różnych powodów – mocno wyśrubowane? Przyznam, że po tym, co zobaczyłem, mam bardzo wygórowane oczekiwania No i fetyszyzuję trochę KG, bo wiem, że Szymon Holcman i jego współpracownicy byle czego by nie wydali…   

Wydaje mi się, że gdyby cały komiks był na takim poziomie, jak plansze publikowane w sieci, Kultura Gniewu nie wydałaby tego komiksu. Poważnie, najlepsze dopiero przed wami. Dziękuję w tym miejscu wszystkim, którzy wsparli nasz projekt gościnnymi rysunkami. Myślę, że wszystkie prace w galerii zrobią na was odpowiednie wrażenie.

Współredaktor Kolorowych Zeszytów, Robert Wyrzykowski, anonsowany jest jako współscenarzysta. Jak Ci się z nim współpracowało? Jak wyglądał Wasz podział obowiązków?

Robert maczał palce w jakiejś 1/4 scenariuszy (pisał własne lub pomagał przy moich), krytykował i wychwalał odcinki, które robiłem samodzielnie, pomógł w zdobywaniu guestartów do albumowej galerii i dzielnie tłumaczył odcinki na Top Shelf. To był mój pierwszy tak poważny projekt komiksowy, więc fakt, że mogłem mu pokazać każdy odcinek i pogadać o bohaterach, pozytywnie wpływał na mój komfort psychiczny. Zaprosiłem Roberta do współpracy, kiedy jeszcze nie przypuszczałem, że Kapitan Sheer będzie albumem. Mimo że miał teoretycznie dużo mniejszy wpływ na wygląd całości niż ja, nie wyobrażam sobie, by zabrakło go na okładce. Na pewno jeszcze zrobimy razem jakiś komiks, niekoniecznie nowego Kapitana Sheera.

Parafrazując tytuł jednej z pierwszych antologii wydanej przez Kulturę Gniewu - I co dalej z Kapitanem? – planujecie pracę nad nowymi odcinkami Kapitana Sheera czy to już zamknięty rozdział?

To, czy powstanie nowy Kapitan Sheer, uzależniam głównie od reakcji czytelników na pierwszą część. Chętnie wrócę do tych postaci, ale raczej przejdę na kilkustronicowe historie. Myślę, że dobry wynik sprzedaży tomu, który wyszedł w czerwcu, będzie oznaczał zielone światło dla drugiej części. Gdyby jednak czytelnicy odrzucili szczury, mam już pomysły na kilka innych albumów. Zobaczymy, jak będzie z motywacją.

Kapitan Sheer to zaledwie początek. Co dalej ? W jakim komiksowym kierunku zamierzasz udać się teraz?

Chciałbym pozbyć się niedojrzałości w kresce i dialogach. Zacząłem już rysowanie drugiego albumu, który tym razem piszę i rysuję w 100% samodzielnie. Znów będzie o beznadziei, ale w zupełnie innej formie. Tym razem bohaterami są ludzie (w Kapitanie Sheerze nawet nie pada słowo „człowiek”), a jeśli chodzi o warstwę formalną komiksu, jest on czarno-biały, gęsto kreskowany. Bardzo go lubię. Małe fragmenty z pola boju wrzucam co jakiś czas na bloga, ale nie cieszą się one szczególnym zainteresowaniem. Na szczęście osoby, którym podsyłałem kilka gotowych plansz wyrażały się o nich niesłychanie ciepło. Mam już 1/5 albumu.

Możesz powiedzieć coś więcej na ten temat czy jest na to jeszcze za wcześnie?

Mogę zdradzić, że w dedykacjach do Kapitana Sheera zawarliśmy z Robertem tytuł mojego nowego albumu.











Współpracowałeś do tej pory z wieloma komiksiarzami – jako rysownik i jako scenarzysta. Stworzyłeś też wiele komiksów w pojedynkę. Jakie wskazałbyś zalety i wady poszczególnych rozwiązań?

Tworzenie w duetach uczy pokory, nieraz zmusza do kadrowania innego niż to, do którego przywykliśmy, narzuca upychanie tekstów tam, gdzie nam pasowałby niemy kadr. Nie wiem, gdzie byłbym teraz, gdyby nie kilka korekt do każdego komiksu, kiedy zaczynałem w 2007 roku rysować dla Roberta Wyrzykowskiego. Wada, która później często przestaje być wadą, to wpieprzanie się z rysowniczymi butami na teren scenarzystów. Osobiście robię tak bardzo często i przekręcam po swojemu to, co napisali inni. Później podziwiam ich cierpliwość, która jest w tym przypadku sumiennie wypracowaną zaletą. Nad kolejnymi albumami chcę pracować sam. Krótkie historie wolę robić w zespole.

Właśnie skończyłeś szkołę średnią i zdajesz na łódzką filmówkę. Jakie masz plany co do swojej przyszłości w bliższej i dalszej perspektywie? Jakie miejsce zajmuje w nich komiks? Chciałbyś zająć się nim „zawodowo”?

Jeśli dostanę się na animację, potraktuję ją jako źródło utrzymania, a komiksy będę robić takie, jakie chcę, a nie takie, które mi ktoś zleci. Myślę, że będzie to korzystne rozwiązanie. W to, że znajdę na wszystko czas, póki co nie wątpię. Jeśli nie dostanę się na animację, możliwe, że rzucę wszystko w cholerę.

Swoją przygodę z komiksem na poważnie zacząłeś bardzo wcześnie. Przed dwudziestką masz na koncie dwa albumy, szereg szorciaków i nieźle wyrobione nazwisko. Nie boisz się, że szybko się wypalisz, znudzisz się komiksem? Jest sporo komiksiarzy, którzy z różnych powodów rzucili w diabły tworzenie komiksów i trzymają się od nich z daleka…

Przez te trzy lata rysowania na poważnie wypaliłem się już kilka razy. Potrzebuję dużo bodźców z zewnątrz: lubię, kiedy ludzie mailują, zagadują na konwentach albo nabijają wejścia na bloga. Na pewno znów się wypalę, jeśli będę się brał za projekty, na które nie mam ochoty. Muszę nauczyć się selekcjonować pomysły i powinno być w porządku. Ostatnio czuję niemoc, kiedy rysuję poprawnie, ale nie zaskakuję sam siebie. Co ciekawe, podczas tworzenia 70 plansz Kapitana Sheera takiego problemu nie miałem ani razu.

I na zakończenie pytanie najważniejsze. Po zakończeniu każdego sezonu ocieram łzy patrząc na osiągnięcia New York Knicks i z coraz większym rozrzewnieniem wspominam dobre czasy zespołu z Madison Square Garden. Komu Ty kibicujesz i dlaczego?


Dawniej kibicowałem Milwaukee Buks, bo mieli ohydne stroje. Byli fantastycznie kiczowaci i kiedy taki kiczowaty Michael Redd trafiał trójkę za trójką, było w tym coś mistycznego. Lubiłem też Los Angeles Clippers, ale prawie nigdy nie transmitowano ich meczy. Moim ulubionym zawodnikiem był świeżo wybrany w drafcie Dwight Howard. Sam nie gram już w kosza od trzech lat, więc aktualnie nie śledzę NBA tak jak kiedyś, nie mam ulubieńców, ale cieszę się, kiedy Gortat zagra dobry mecz.