Oprócz tego, że jest playboy’em, milionerem, superbohaterem i od niedawna szefuje największej organizacji militarnej na świecie, Tony Stark jest przede wszystkim genialnym wynalazcą. Czerwono-złota zbroja Iron Mana stanowi najlepszy dowód jego niezwykłego talentu. Cały świat może odetchnąć z ulgą, mając prezesa Stark Enterprises, stojącego po stronie „tych dobrych”. Jak każdy szanujący się kapitalista i miłośnik wolności, Tony stoi na straży międzynarodowego porządku i demokracji, przy okazji zarabiając krocie. Niestety, ten porządek nie wszystkim się podoba. Taką osobą jest Ezelkiel Stane, syn Obadiaha Stane’a, zaciekłego wroga Iron Mana. Żądny zemsty, zrobi wszystko, by doprowadzić Tony’ego Starka do upadku.

Scenarzysta Matt Fraction jest obecnie bardzo hołubiony w Marvelu. Dom Pomysł oddał w jego ręce kilka serii z absolutnego topu. Wciąż pisze ciągle „gorącego” Invincible Iron Mana i flagowy miesięcznik z mutantami w roli głównej, czyli Uncanny X-Men. Wkrótce przejmie Thora, który czeka właśnie na swoją kinową adaptację, planowaną na maj przyszłego roku. Nie wiem, co widzą w Fractionie redaktorzy i krytycy, którzy nagrodzili jego pracę nad „Żelaźniakiem” prestiżową nagrodą Eisnera. Pięć Koszmarów nie porywa. To kolejna, masowo tłoczona, choć sprawnie napisana historia z superherosem w trykocie, a właściwie w futurystycznej zbroi, w roli głównej.
Nie rozgrzewa miłośnika amerykańskiej pulpy tak dobrze, jak choćby Extremis, będąca odświeżonym originem Tony’ego Starka, pióra znakomitego Warrena Ellisa. Nota bene Fraction nie wykorzystał możliwości, jakie niesie za sobą najnowsza wersja wdzianka Iron Mana, którą teraz trudno nazwać zwykłym pancerzem. Tony jest z nią połączony na poziomie genetycznym i zapewnia mu ona szereg przeróżnych możliwości. Zresztą, co tam zbroja skoro Fraction nie pokusił się o wykorzystanie potencjału tkwiącego w samym Iron Manie.

Tony Stark w wykonaniu Matta Fractiona nie jest tym samym rozkosznym łobuziakiem granym na ekranie przez Roberta Downey’a Jra., którego pokochały tłumy. W niczym też nie przypomina zdeterminowanego oportunisty z lekko despotycznym rysem, gotowego poświęcić wszystko i każdego, by tylko osiągnąć upragniony cel, znanym między innymi z Civil War. A tamta kreacja powinna najbardziej rzutować na Pięć Koszmarów, które rozgrywają się już po wydarzeniach związanych w wielkim rozłamem wśród marvelowych super-herosów. Iron Man był głównym orędownikiem idei usankcjonowania działalności super-herosów i oddania ich pod rządową kuratelę. Jego argumentom trudno było momentami odmówić racji, a jego działaniom skuteczności. Na Wojnie Domowej wyszedł najlepiej – stanął na czele S.H.I.E.L.D., międzynarodowej organizacji szpiegowskiej, pilnującej porządku na świecie, a jego korporacje podpisały miliardowe kontrakty na dostawy najnowocześniejszego sprzętu dla wojska i innych organizacji militarnych. Ale przede wszystkim stał się interesującą postacią. Stark pod piórem między innymi Marka Millara, J. Micheala Straczynskiego i Briana M. Bendisa ewoluował w zdecydowanie najciekawszą postać Domu Pomysłów na początku XXI wieku. Fraction potrafił zrobić z niego zwykłego, papierowego herosa, który rozpacza z powodu kilku skradzionych gadżetów.

Salvadora Laroccę polscy czytelnicy mogą pamiętać z albumu Heroes Reborn, wydanego swego czasu przez wydawnictwo TM-Semic. Jego prace z tamtego czasu charakteryzowały się dużym dynamizmem i widocznymi mangowymi wpływami, wówczas dość modnymi w amerykańskim mainstreamie. Od tamtego czasu pochodzący z Hiszpanii autor zwrócił się w stronę komiksowego realizmu. Z początku wychodziło mu to całkiem nieźle, czego najlepszym (i chyba szczytowym osiągnięciem) dowodem byli X-Treme X-Men. Niestety, oprawa graficzna „Pięciu koszmarów” prezentuje się słabo. O ile błyszczące zbroje i dynamiczne pojedynki wyglądają w porządku, o tyle Larocca nadużywa komputerowych efektów, szczególnie kiedy rysuje twarze. Lica bohaterów wyglądają jak nienaturalnie wycieniowane ziemniaki, a nie ludzkie oblicza. Mimika leży, czasem nie sposób rozpoznać rasy danej postaci, nie mówiąc już o emocjach. Znakomitych rysowników za Oceanem jest dosłownie na pęczki i trudno wyróżniać wśród nich kogoś, kto robi takie błędy.

Jeśli idzie o polską wersję to wszystko zdaje się być w najlepszym porządku. Do grubego papieru i twardej okładki duńska oficyna zdążyła już nas przyzwyczaić (i każe sobie za to słono płacić), ale tłumaczenie często pozostawiało sporo do życzenia. Przekładowi Sidorkiewicza bardzo trudno jest coś zarzucić, a wyłapywanie literówek idzie jak po grudzie. Nawet to, że Tony jest Naczelnikiem S.H.I.E.L.D., a nie Dyrektorem (w oryginale stoi „Director”), jest bardzo sprawnie umotywowane.

Iron Man: Pięć koszmarów powinno zaspokoić głód tęskniących za przygodami amerykańskich superbohaterów. Tematyka z pewnością wynagrodzi im pewne braki i niedociągnięcia, które mogą być nie do przeskoczenia dla innych czytelników. Jeśli tylko przeżyją tę fatalną oprawę graficzną, powinni być usatysfakcjonowani.  




Iron Man: Pięć Koszmarów
Matt Fraction, Salvador Larocca
Tłum.: Tomasz Sidorkiewicz
Mucha Comics
05/2010