Berlińska sekwencja filmu inspirowana jest fabułą „Tokijskiej opowieści” Yasujiro Ozu sprzed ponad półwiecza. Odwiedziny rodziców u dzieci również i współcześnie odsłaniają międzypokoleniową przepaść i niemożność porozumienia, powodowaną brakiem zaangażowania w relację. Starzy bohaterowie nie rozumieją świata młodych, co zostaje doskonale wygrane w zdziwionym spojrzeniu Trudi, obserwującej wnuki pochłonięte grą w gameboy’a, czy poprzez wybuch gniewu Rudiego, który nie umie poradzić sobie z kupieniem biletów z automatu na stacji kolejki. Młodzi z kolei traktują rodziców jak zbędny bagaż, zabierający im życiową przestrzeń. Ich obecność jedynie krępuje swobodę i zaburza codzienny rytm spraw. Słowa Trudi: Dziwne. Pamiętam ich dobrze jako dzieci, a teraz nawet nie wiem, kim są pozbawione są jednak złości, czy goryczy.
Bohaterowie instynktownie poruszają się po utartych ścieżkach rytuału, który utracił swój głębszy sens. Wspólny obiad, kawa i ciasto (nota bene kupione w cukierni, by udawać domowy wypiek), grupowe zdjęcie do ustawienia na kominku – to konwencjonalne znaki rodzinnego spotkania, udające i zastępujące prawdziwą bliskość. Jedyną osobą (paralelnie do historii opowiedzianej przez Ozu), nastawioną na autentyczny, ludzki kontakt, jest kobieta, z którą nie łączą bohaterów więzy krwi, w tym wypadku partnerka córki. To ona idzie z teściową na występ tancerza butoh, Tadashiego Endo, gdzie dostrzeże w Trudi indywidualną jednostkę, skrywającą się przez lata za rolą matki i żony. Daje również Rudiemu wsparcie w żałobie i inicjuje przemianę, która w nim zajdzie, oraz – w przeciwieństwie do krewnych – okazuje zrozumienie dla jego ekscentrycznego postępowania.
Wartość i siła tego filmu tkwi w jego niejednoznaczności, można by nawet rzec – polifoniczności. Wina za rozpad rodziny leży po obu stronach – wynika równie dobrze ze zobojętnienia i braku wrażliwości rodzeństwa, jak i faworyzowania przez matkę jednego z dzieci, oraz niedostępności i sztywnych manier ojca. Trudi jest zarazem kurą domową, niezrealizowaną artystką i... szczęśliwą kobietą u boku męża (w końcu sama wybrała takie życie), Rudi – domowym tyranem stojącym na straży patriarchalnego porządku i... zdolnym do poświęceń, oddającym siebie kochankiem.
Jak to zwykle bywa, najważniejsze rzeczy uświadamiamy sobie wtedy, gdy jest już za późno. Rudi, dostrzegłszy własne błędy, wyrusza – niczym Orfeusz na emeryturze – w nieznane, by odzyskać ukochaną. Nie zstępuje co prawda do Hadesu, lecz kieruje się na Wschód, podążając za stłumionymi (przez niego) pasjami żony – ekspresyjną formą wyrazu butoh i malowniczą sylwetką Fudżi, którą ona podziwiała jedynie za pośrednictwem rycin mistrza Hokusaia.
Część filmu rozgrywająca się w Tokio jest przypowieścią o przemijaniu i ulotności ziemskich rzeczy. Symboliczny komentarz akcji stanowi sceneria – właśnie odbywa się Hanami, czyli tradycyjnie obchodzone na przełomie marca i kwietnia święto oglądania kwiatów wiśni. Kwitnienie trwa zaledwie tydzień, w trakcie którego Japonia nabiera pastelowych różowych barw, tak dobrze znanych z drzeworytów, a parki molocha, jakim jest Tokio, zapełniają się ucztującymi na cześć przedagonalnego piękna kwiatów mieszkańcami. Hanami w oczach Europejczyka to epikurejska pochwała życia, wraz z jego witalną energią i pięknem, które jednakże zawsze pozostaje w cieniu śmierci. Tego cienia poszukuje Rudi w swych chaotycznych wędrówkach po postmodernistycznym labiryncie, na który składa się oszałamiająca feeria świateł i neonowej kaligrafii, nieprzebrane morze ludzi i wielkomiejski komunikacyjny zgiełk. Podobny portret Japonii, gdzie człowiek zachodniej kultury czuje się bombardowany nadmierną ilością bodźców, kreśli w Między słowami Sophia Coppola. W jej filmie jednak międzykulturowe bariery nie zostają obalone, u Dörrie zaś udaje się nawiązać dialog z obcą tradycją. Rudi bowiem, napotykając po drodze pułapki rodem z homeryckiego eposu (Syreny i nimfa Kalipso zostały zastąpione przez nieco mniej wyrafinowane kusicielki z salonów masażu), wreszcie znajduje przewodnika – bezdomną młodziutką performerkę, która tłumaczy mu, że butoh to taniec z cieniem, który może jednoczyć żywych i zmarłych.
Miłość dwojga ludzieńków, ze względu na rozmaite przeciwieństwa losu, nie została zrealizowana ani za życia, ani po śmierci – Chcieli jeszcze się kochać poza własną mogiłą/ Ale miłość umarła, już miłości nie było. Uczucie pary bohaterów Dörrie osiąga pełnię pomimo, czy może raczej dzięki śmierci jednego z nich. Rudi, śladem cesarza z legendy o narodzinach wulkanu Fudżi, musi udać się w pielgrzymkę wiodącą ku świętej górze, by odszukać zmarłą żonę. W finałowej scenie tańca na tęskny gest jego dłoni odpowiada dłoń Trudi, wynurzająca się z nicości, powołana do istnienia na mocy jego miłości. Spóźnieni kochankowie (proszę wybaczyć bon mot), choć pokryci grubą warstwą pudru, właśnie zrzucili ograniczające ich naturę maski, by ucieleśnić – także za sprawą wizualnego podobieństwa – ideę dwóch połówek, które – choć rozdzielone przez bogów – odnalazły się na ziemi. Rudi i Trudi w końcu stanowią jedno (a zatem zbieżność imion nieprzypadkowa), niczym dostojny Fudżi-san i jego alter ego (anima?), odbite w tafli jeziora Kawaguchi.
--
Foto: "Against Gravity":http://www.againstgravity.pl/
----
Hanami
reżyseria: Doris Dörrie
scenariusz: Doris Dörrie
Obsada: Hannelore Elsner(Trudi)
Birgit Minichmayr (Karolin)
Nadja Uhl (Franzi)
Elmar Wepper (Rudi)
Maximilian Brückner (Karl)
Floriane Daniel (Emma)
zdjęcia: Hanno Lentz
kraje: Niemcy, Francja
rok: 2008
polska premiera: 30.01.2009
"Against Gravity":http://www.againstgravity.pl/