Odczyt wygłoszony 9 grudnia w krakowskim Goethe-Institut nosił tytuł: „Mały mieszkaniec macicy”. Językowe pułapki na kobiety. Ujęte w cudzysłów słowa tytułu, to cytat z przedwojennego podręcznika anatomii, w którym tak właśnie został określony płód. Słowa te, mimo ewidentnie prolajferskich konotacji, długo budziły w Bratkowskiej1 ciepłe uczucia. Okazuje się bowiem, że nie każda feministka, ergo pro-choicerka, musi się godzić na zimny, uprzedmiotawiający dyskurs medyczny, który ma demitologizować język obrońców życia poczętego. I na odwrót: nie każdy sentymentalny czy uduchowiony dyskurs musi być prolajferski. Wszak aborcja lub utrzymanie nieplanowanej ciąży, to decyzja, którą kobieta podejmuje często wbrew wyznawanym zasadom, w poczuciu winy lub wstydu. To trudny krok, często prowadzący do emocjonalnego rozdarcia. Dlaczego zatem mamy mówić o usuwaniu ciąży bezdusznym językiem medycyny? – pyta Bratkowska.

Jako nadrzędną wartość, mającą być pojęciową forpocztą uduchowionego dyskursu pro-choice, Bratkowska chciałaby ustanowić szacunek. Chodzi tu o szacunek zarówno dla intymności kobiety, jej ciała, emocji, własnej przestrzeni, jak i dla jej planów wykraczających poza sferę prywatności (choć i tak wiadomo, że to, co prywatne…).

Postawa ta miałaby z kolei zaowocować pogodzeniem religijności czy duchowości (nawet tej katolickiej) z argumentami pro-choice. Jako dowód istnienia i funkcjonowania takich postaw, Bratkowska przytoczyła dwie pieśni o doświadczeniu aborcji napisane w poetyce modlitwy oraz wyznanie – comming-out aborcyjny głęboko religijnej kobiety.

Chciało by się rzec: „Zgoda, zgoda, a Bóg wtedy rękę poda…”. Bóg jest jednak – przynajmniej w katolickiej Polsce – największym sprzymierzeńcem prolajferów. Bratkowska zdaje się nie rozumieć, że sentymentalny, uduchowiony język, jest przez środowiska katolickie traktowany jako wyłączna własność. Bo kimże jest rozhisteryzowana feministka (czy sto, tysiąc wrzeszczących na manifie feministek) wobec majestatu Stwórcy? Czym jest kaprys usunięcia ciąży wobec Boga przepełniającego nas miłością do „życia nienarodzonego”? Jedynym, dopuszczalnym językiem sentymentalnym jest przecież dyskurs prolajferów, ponieważ pozytywne (czyt. zgodne z katolickim światopoglądem) uczucia i emocje, podobnie jak życie, pochodzą od Boga. Reszta to fanaberie, luki w myśleniu, upośledzenie emocjonalne. Podobnie rzecz się ma z aliansem duchowości i postawy pro-choice: katolicki Bóg jest przeciwny aborcji, więc zarówno sam zabieg, jak i uczucia towarzyszące decydującej się na niego kobiecie, z duchowością nie mogą mieć nic wspólnego. Wszelkie próby pogodzenia tych dwu kwestii, to wariactwo lub hipokryzja. Gwoli ścisłości: nie porywam się tu bynajmniej na konstatację, że obiektywnie tak się sprawy mają. Sprawy mają się właśnie tak, ponieważ tego chce prolajferska większość. Dyskurs uduchowiony czy sentymentalny prymarnie należy do niej i to ona ustala jego reguły.

Nie chcę negować prawa kobiet do duchowości czy emocjonalnej argumentacji. Zapewne nie w pełni, ale jednak – rozumiem ich terapeutyczny walor. Nie uważam też języka medycyny za idealny dyskurs o aborcji. Tym niemniej wydaje mi się, że w debacie publicznej (zwłaszcza w Polsce) nie ma mowy o jakimkolwiek kompromisie. Gdy natomiast dyskusję o „życiu nienarodzonym” zastąpimy dyskusją o płodzie, gdy zamiast o zabijaniu życia danego przez Boga będziemy rozmawiać o zabiegu usuwania ciąży, to jest szansa na dekonstrukcję dyskursu prolajferskiego, poprzez wykorzystanie budzących powszechny respekt (bo „naukowych”) argumentów. I nie wyklucza to wcale konieczności udzielania wsparcia czy też (szerzej) stwarzania poczucia bezpieczeństwa i normalności kobietom, które problem aborcji znają nie tylko z debaty publicznej. Tę rolę znakomicie spełniają organizacje i publikacje feministyczne (zasługujące na jak największy rozgłos), rudymentarną kwestią jest na pewno wsparcie bliskich. Wtedy też przydatna może się okazać koncepcja Bratkowskiej, zaprezentowana w ramach „Przezroczystych ciał”. Sądzę jednak, że połączenie „języka religii” z „językiem praw kobiet” to kolejna „językowa pułapka na kobiety”, gdyż autorka pomysłu zdaje się zapominać, że w Polsce fallogocentryczni rządcy dyskursów sentymentalnych czy duchowych utożsamiają „swoją własność” z opcją pro-life.

Długo oczekiwane spotkanie z Gianni Vattimo pt. “Przezroczyste społeczeństwo”, niestety się nie odbyło. Kolejny wykład z cyklu planowany jest na 7. stycznia (Marion von Osten, Technologie siebie: kobiety i prawa reprodukcyjne).

 

1 Katarzyna Bratkowska – absolwentka Polonistyki UW i studiów doktoranckich w Szkole Nauk Społecznych PAN. Doktorantka prof. Marii Janion i prof. Krystyny Kłosińskiej, krytyczka literacka (publikowała m.in. w: ResPublice Nowej, Kurierze Czytelniczym, Biuletynie Ośki, Wysokich Obcasach, Feminotece, Gazecie Wyborczej i antologiach), nauczycielka akademicka (ISNS UW i Wyższa Szkoła Dziennikarska), działa na rzecz praw kobiet i pracowników. Współzałożycielka Porozumienia Kobiet 8 Marca, działaczka Komitetu Pomocy i Obrony Represjonowanych Pracowników. Obecnie prezeska Stowarzyszenia Same o Sobie S.O.S.


W artykule wykorzystano reprodukcję grafiki Wilhelma Sasnala pt. “Andersen (Portret 1)”, będącą logotypem cyklu “Przezroczyste ciała”.