Groza u Orbitowskiego przybiera różne kształty: od makabreski zaprawionej specyficznym poczuciem humoru (np. w scenie wspólnego posiłku w kuchni, w której pod dywanem schowano zwłoki ludzkie, z czego wynika zabawny fakt „nierówności podłoża” – bohater buja się na krześle postawionym na trupie...) po surrealne wizje, przedstawiające najdziwaczniejsze chimery (tu najbardziej wychodzi na jaw przeszłość fantasty). Charakterystyczne, że zazwyczaj wprowadzając ją, pisarz asekuruje się swoją ulubioną konwencją literacką – oniryzmem. Komplikuje się przez to status świata przedstawionego. Najlepiej widać to na przykładzie opowiadania Strzeż się gwiazd, w dymie się kryj – groza ucicha wraz z przebudzeniem narratorki, ale też pojawia się sugestia nierealności doświadczanego horroru. Rzeczywistość na granicy jawy i snu opiera się przed jednoznacznym zaklasyfikowaniem i zmusza do kapitulacji poznawczej. Pytanie o źródła ukazywanego zła nie zostaje postawione, a skonwencjonalizowany horror nabiera umowności, przypomina komiks. Być może odwieczne „unde malum?”, na tyle już sposobów podejmowane, każe dziś obojętnie wzruszyć ramionami. Strategia obrana przez autora polega zaś na estetycznej kontemplacji przerażającego świata, co zresztą udziela się epatowanemu krwawymi widokami odbiorcy. Zło u krakowskiego prozaika jest czymś zastanym i oczywistym.

Pomimo niemożności racjonalizacji zła, Orbitowski głosi wiarę w nadrzędny (metafizycznie umotywowany?) ład, stojący na straży sprawiedliwości. W opowiadaniu Cichy dom mężczyzna odpowiedzialny za zbrodnię musi ponieść karę – to klątwa, która na nim ciąży i której nie sposób umknąć.
Nad jej wykonaniem czuwa zesłany przez tajemnicze siły „anioł-trup”, który zniknie wraz ze zrealizowaniem się przeklętego losu bohatera. Niemożliwe? Autor w każdym nieomal opowiadaniu kpi sobie z twardo stąpających po ziemi sceptyków, mających zaufanie tylko do swojego rozumu. Wiele z ukazanych postaci łączy właśnie postawa niedowiarka wobec niesamowitych historii, które poznają za pośrednictwem cudzych opowieści. Reagują na nie z dystansem i niechęcią, jak narrator Cichego domu w sytuacji wyjątkowo nerwowej i trudno poddającej się racjonalnej motywacji: Nie jestem bohaterem, ale też nie robię w gacie. (...) Żadnych historii, żadnych duchów. Jeśli nawet duchy są, nie tutaj. Jesteśmy my, on i nie potrzeba nam taniej błazenady, chyba że chcesz dostać w mordę. Schemat jednak zawsze pozostaje ten sam – bohaterowie przechodzą mniej lub bardziej drastyczną inicjację w tajemnicę.

Zasadniczym tematem opowiadań ze zbioru Nadchodzi jest polska przeszłość, ukazywana na różne sposoby. W otwierającym tom Popielu Armeńczyku, wyraźnie inspirowanym genezyjskim okresem twórczości Juliusza Słowackiego (autor wskazuje na tę tradycję mottem z Króla-Ducha), obserwujemy losy obłąkanego przywódcy leśnych partyzantów w czasach II wojny światowej. Pisarz sprawnie żongluje kulturowymi schematami, które przywołują aurę groteski spod znaku Don Kichota czy Ubu Króla, zaś grupkę partyzantów ukazują w krzywym zwierciadle jako „leśne widziadła”. Do tego dorzuca jeszcze znane polskie legendy, wskazując na takie postaci, jak król Popiel czy Wanda, co nie chciała Niemca. Może właśnie ta gra kliszami, alegoryzacja postaci i prezentowanych wydarzeń stanowi najciekawszą właściwość pisarstwa Orbitowskiego, zestawiającego różnorodne perspektywy, które składają się na nowy horyzont interpretacyjny. Operując językiem wypracowanym przez kulturę popularną, autor uprawia frapującą refleksję filozoficzną czy historiozoficzną, co dodaje wiele uroku opowiadaniom ze zbioru Nadchodzi. W lustrze kulturowego misz-maszu przegląda się Polska, utożsamiana jednocześnie z tytułową postacią Armeńczyka. Ten ponadczasowy „król-duch”, przechodząc kolejne metamorfozy, jest obecny wszędzie tam, gdzie coś się dzieje. Tak przejawia się duch narodu. Obsesją narratora jest ciągłe kroczenie jego śladami: Taki los wyciągnąłem – jeżdżę na manifestacje górników, lekarzy, pedałów, feministek i Radia Maryja, jestem ze swoją laską tam, gdzie wysypują zboże na tory, patrzę na starcia kibiców z policją, burdy stadionowe, najróżniejsze marsze, odwiedzam strajki i śledzę bunty w więzieniach. (...) Będę szukał i drążył, bo wiem ponad wszelką wątpliwość, że kiedyś go, kiedyś cię znajdę.

Inspiracja duchami przeszłości najlepszą realizację znalazła w najdłuższym opowiadaniu zbioru, zatytułowanym tak, jak cała książka – Nadchodzi. To historia trudnej więzi, łączącej ojca – byłego funkcjonariusza komunistycznej bezpieki, pisarza, który artystyczne lata świetności i popularność ma już za sobą (zmieniły się przecież czasy) – oraz syna (na marginesie dodam, że to relacja bardzo przypominająca tę ukazaną w Big fish Tima Burtona). Syn nie wierzy w fantastyczną opowieść ojca o prześladującym go przez całe życie nawiedzonym domu, jednak wysłuchuje jej cierpliwie. Historia upomina się o swą obecność, żywiona ojcowską, stale powtarzaną narracją. Jej widma zostają tutaj zmaterializowane, udosłownione i nie dają o sobie zapomnieć. Strach, potęgowany niewyjaśnioną tajemnicą młodości, stopniowo przechodzi z pokolenia na pokolenie – syn mimowolnie angażuje się w opowieść ojca. Powoduje to jego problemy tożsamościowe, zakłóca bowiem prawdę o nim samym: Noc zamknęła mnie w klatce, od wczoraj i jutra oddzielają mnie grube kraty, zaś teraz zniknęło, jestem nikim w nigdziebądź. Wstyd oddychać. Aby młody bohater mógł żyć dalej – zdaje się przekonywać Orbitowski – musi uporać się z trudnym dziedzictwem, odczarować przeszłość. To również warunek zyskania, albo raczej dookreślenia, własnego „ja”. Tym, co nadchodzi, nie jest groza fantazmatycznego domu-widma, które pochłonie bohaterów, ale porozumienie i wzajemna akceptacja ojca i syna, zapewniające pokoleniową ciągłość na granicy dwóch epok, oddzielonych od siebie cezurą roku 1989.

Książka Orbitowskiego jest najlepszym świadectwem takiego przepracowywania polskiej przeszłości. Trudna historia XX wieku, intensywnie wkraczająca do popkultury (jest pożywką również dla komiksów czy muzyki rozrywkowej), angażuje coraz to nowe środki wyrazu. Przebrane w kostium grozy egzorcyzmy odprawiane przez krakowskiego pisarza nad historią zasługują na uwagę. Przestrzegałbym jednak wszystkich miłośników horrorów spod znaku Stephena Kinga, Grahama Mastertona czy Deana Koontza przed sięgnięciem po tę książkę jako kolejną pozycję z gatunku mrożących krew w żyłach. Orbitowski jako „mistrz grozy” jest bowiem mało ciekawy. Nie straszy.


Nadchodzi
Łukasz Orbitowski
WL 2010