Moore umieszcza twórczość Kietha w eksperymentalnych obszarach głównego nurtu, bądź w bardziej umiarkowanych rejonach awangardy. I pewnie wtedy, w 2001 roku, przy pewnej dozie dobrej woli można było uznać autora Zero Girl za twórcę śmiałego, niebanalnego, oryginalnego. Od tamtego czasu w mainstreamie wolno jednak o wiele więcej i wielu twórców z tej wolności korzysta. Wystarczy popatrzeć na twórczość J.H. Williamsa III, Humberto Ramosa czy Chrisa Bachalo, który w Vertigo zaczynał od podobnej estetyki, żeby w Marvelu posunąć się do jeszcze bardziej radykalnych i eksperymentalnych rozwiązań niż Kieth. Smutna prawda jest taka, że ruchy awangardowe bardzo szybko się starzeją i ofiarą tego procesu padła właśnie Zero Girl. W Polsce dorobek Sama Kietha jest praktycznie nieznany. Oprócz Zero Girl rodzimy czytelnik miał okazję przeczytać jeszcze czteroczęściową mini-serię Wolverine/Hulk, wydaną przez Mandragorę.
Nie jest to zbyt wiele, jak na komiksiarza takiego formatu.

Zero Girl jest szaloną opowieścią o Amy Smootster, przeżywającej tylko z pozoru typowe szkolne problemy. Szesnastoletnia licealistka jest tak naprawdę wplątana w konflikt toczony przez dobre koła i złe kwadraty, która, jak się zdaje, tylko ona może dostrzec. W walce ze złowrogimi wielokątami foremnymi używa swoich niezwykłych mocy – potrafi używać swoich stóp do wytwarzania wody poprzez uczucie wstydu. Jedynym sprzymierzeńcem Amy wydaje się być szkolny psycholog Tim Foster, który jednak nie do końca jest przekonany, co do prawdziwości przygód nastolatki. No cóż, niech tylko poczeka, aż kwadraty i jego wezmą za swój cel…

Kieth napisał i narysował utwór, który w komiksowej i maksymalnie przerysowanej konwencji godzi ze sobą tylko z pozoru kompletnie do siebie niepasujące elementy. Z jednej strony mamy typową opowieść o dojrzewaniu, niepokojący i neurotyczny amerykański high school movie, a z drugiej schematyczne motywy super-hero. Wartka akcja, pościgi i ciągle pojedynki z kwadratami nierozerwalnie splatają się z psychoanalizą, a w jednej z ról występuje Jung. Niejednoznaczne relacje pomiędzy emocjonalnie niedojrzałym psychologiem i nad wyraz rozwiniętym nastoletnim podlotkiem podlane są psychodeliczną, stale zaskakującą oprawą graficzną Kietha, który zdaje się sprowadzać wszystkie te wątki do jednego, wspólnego mianownika, aby w finale dodać jeszcze jeden, najbardziej niespodziewany, który wraz z posłowiem autora diametralnie zmienia wymowę albumu.

Bartek Biedrzycki z Kultury Liberalnej o twórczości Kietha pisze, że jego prace można kochać albo nienawidzić. Ja niestety po lekturze Zero Girl nie wyrobiłem sobie jednoznacznie zdania o tym twórcy. Zbyt wiele mnie w tym komiksie irytowało, a eksperymentalna estetyka mnie nie ruszyła. Fabuła momentami strasznie zgrzyta, kuleje logika wydarzeń rozciągniętych w czasie (choć to akurat może być zabiegiem zamierzonym przez autora), a ostatecznie cała historia zlewa się w amorficzną masę, ze znakomitym, wyróżniającym się zakończeniem. Nie jest to komiks genialny, a co najwyżej dobry, który niezbyt przypadł mi do gustu. A zatem Alan Moore może się mylić.



Zero Girl
Sam Kieth
Tłum.: Paulina Gradkowska
Mucha Comics
01/2010