Mógłbym śpiewać o tym milusińskie poematy.
Może wtedy byłbym sławny, może i bogaty.
Lecz ja wolę krzyknąć parę słów prawdziwych,
Póki jeszcze jestem tutaj, póki jestem żywy. [1]


Olga Śmiechowicz: Właśnie skończył się koncert promujący Twoją najnowszą płytę To ja jestem Feelem!. Słychać dużą różnicę w brzmieniu pomiędzy nowym materiałem a Twoją debiutancką płytą. Męski burdel przyzwyczaił słuchaczy do nieco ostrzejszej estetyki. Do tej pory graliście na granicy tzw. rocka kabaretowego, teraz wasze utwory to Polish Pop. Na Feelu nie ma już tak mocnych numerów, jak Kolczyki w łechtaczce, których publiczność zawsze domaga się podczas bisów. Feel jest bardziej poetycki, wyciszony, teksty nie są już tak prowokacyjne – skąd ta potrzeba zmiany?

Tomasz Mars: Chodziło o to, by biorąc pod uwagę doświadczenia z pracy nad poprzednią płytą, dotrzeć do nieco szerszej publiczności. Założeniem było, by medialnie było prościej. Po naszych dotychczasowych rozbiciach, odbijaniach się od tych wszystkich mediów pod tytułem: radio telewizor i tak dalej… Na Męskim burdelu było mniej kulturalnie. Dla mediów było to wytłumaczenie, by tego nie puszczać, bo było za mocne. Zdanie publiczności, że to się podoba, że ludzie chcieliby tego słuchać, nie ma żadnego znaczenia. Ono o niczym nie świadczy, wręcz przeciwnie. To był świetny wybieg dla mediów, za mocne, więc nie puszczamy. A teraz jest lżejsze i takie sobie, ale też nikogo nie interesuje. Płyta wychodzi, jest grana, może się sprzedawać, koncert jest gotowy. Nie ma to jednak żadnego wydźwięku medialnego jeżeli nie wchodzi w oficjalną linię programową. Są pewne mechanizmy, w które nie wnikam, które mnie nie interesują… ale istnieje wręcz fanatyczna obojętność dla nowego. Media, te z górnej półki, chcą tylko znanych ludzi, chcą sprzedawać kogoś, kto jest rozpoznawalny.

Z tego, co mówisz wynika, że rolą mediów nie jest kreowanie i promowanie młodych artystów.

W moim odczuciu, taka powinna być ich misja.
Ale muszę się liczyć z przeciwną opcją.

Zaczynałeś, jako uczeń Andrzeja Zaryckiego, którego poznałeś w Domu Kultury w Nowej Hucie, potem była Piwnica pod Baranami, Teatr Piosenki w Centrum, teraz jesteśmy w Alchemii na krakowskim Kazimierzu. Wszystkie te miejsca wymagają specyficznego rodzaju wrażliwości wykonawcy. Zacznijmy jednak od początku.

Do tego wszystkiego się dochodziło i dorastało. To było dziesięć, dwanaście lat temu. Śpiewałem bardzo różne rzeczy, najpierw cudze, co jest naprawdę bardzo słuszną szkołą, potem zacząłem się bawić w pisanie własnych piosenek, szukanie poetów. W Piwnicy pod Baranami śpiewałem wiersze Brunona Jasieńskiego, który był bardzo fajnym, wyrazistym poetą. Ale nigdy nie byłem tak naprawdę artystą Piwnicy, nigdy nie stawałem w piwniczne szranki. To było zaledwie parę występów.

W Piwnicy jednak poznałeś „poetę żyjącego”, Michała Zabłockiego, jednego z najlepszych polskich tekściarzy, który napisał słowa do piosenek na obu płytach.

Tak. Michał ma wielkie możliwości. Gdy się poznaliśmy, miał już sporo wierszy i uznał, że mój temperament bardzo fajnie będzie do nich pasował… I tak się zaczęło.

Licytacje wierszy Michała, do których powstaje później muzyka, stały się stałą częścią koncertów.

Tak, to faktycznie wypaliło. W pełnym wymiarze.

O Piwnicy mówi się często, że jest to miejsce, w którym młodzi, krakowscy artyści zdobywają swoje pierwsze sceniczne doświadczenia, że to właśnie tam uczą się publiczności, swojego „bycia” na scenie.

Nigdy w ten sposób nie postrzegałem piwnicy. Kwestie nabierania praktyki…sprawdzania się? Robiłem wszystko z ogromną pasją. Próby trwały w nieskończoność, z radością tłukliśmy te wszystkie piosenki. Wtedy też funkcjonowało Śpiewać każdy może... w Rotundzie. Pamiętam je jako twardą konfrontację z publicznością. Publicznością, która siedzi z nogą założoną na nogę i przyjmuje wszystko na zimno. Jeżeli jest się dobrym, jeżeli znajdą tajemnicę – „coś”, jakiś element w wykonawcy – kupują to i jest fajnie. Pamiętam, że pobiłem rekord, bo wygrałem cztery razy. Nie wiem, czy kiedykolwiek ktoś to powtórzył. Występowałem wtedy z piosenkami do wierszy Jasieńskiego.

Pojawia się pytanie, gdzie jesteś, w jakim kierunku się rozwijasz?

Płyta Męski burdel była trzy lata temu. Przygotowywaliśmy ją wszyscy tacy napompowani, było naprawdę fajnie. Dzisiaj jesteśmy trochę inni i dlatego też dokonałem takiego wyboru, jak ten dotyczący estetyki i realizacji Feel’a. Staram się nie poddawać, mimo że doradców przybywa. Więc zobaczymy, w jaką stronę pójdę. Moja droga jeszcze nie jest odkryta, jest tajemnicą. Niektórzy mówią, że najlepiej się sprawdzam w obcym repertuarze, jak na przykład we wrocławskim przedstawieniu Leningrad. Łukasz Czuj, reżyser tego spektaklu, ma kolejny pomysł na przedstawienie. Muszę dokonywać wyborów. Nagrywanie płyt to wielka radocha, ale obecnie sytuacja jest taka, że żeby zagrać koncert, muszę jeszcze za to zapłacić. Chciałbym oczywiście, żeby to się sprzedawało, żeby przychodzili ludzie, żeby nie szło w powietrze.

Widzisz już jakąś zmianę pomiędzy tym, jak był przyjmowany Męski burdel a jak jest przyjmowany Feel?

Recenzje interesują tylko tych, którzy je piszą. Myślę, że dobrym motywem dla tego wywiadu byłoby to, że dobrnęliśmy do takiego momentu, że gdzieś tam… w Warszawie musimy robić niegrzeczne rzeczy, by się przebić. A może tak naprawdę to, co robimy jest nic nie warte? Bo ja to biorę pod uwagę. Ludzie nie przychodzą, nie interesują się, chodzą do kina na nowości, które są propagowane w mediach. Chodzą, by móc się wymienić w pracy: „Byłem na Łzach, Bajmie… – Fajnie było”. Mam nadzieję, że za 20 lat nie będę musiał śpiewać, jak w jednej z piosenek ze spektaklu Leningrad „Moje życie, no cóż zwykła chujnia i już”, ale zobaczymy.


[1] Fragment piosenki „Życie sobie płynie” pochodzącej z albumu To ja jestem Feel’em!, Poemat 2009 sł. Michał Zabłocki



Tomasz Mars - wokalista, autor piosenek, niekiedy konferansjer. Epizodycznie związany z kabaretem Loch Camelot, w którym we współpracy z poetką Barbarą Stępniak, kompozytorem Olkiem Brzezińskim i innymi artystami współtworzył program pt. Wieczory Nieperwersyjne. Uczeń Andrzeja Zaryckiego, kompozytora związanego z Piwnicą pod Baranami. Przełomowym momentem w jego karierze było spotkanie z poetą Michałem Zabłockim. Razem z nim przygotował materiał na debiutancką płytę Męski Burdel, która ukazała się w grudniu 2006 r. W latach 2003 - 2006 koncertował na stałe w Alchemii na krakowskim Kazimierzu, prezentując program Męski burdel (piosenki do Wierszy skandalicznych Michała Zabłockiego). Jest uczestnikiem i laureatem wielu konkursów i festiwali piosenki. Aktor i wokalista spektaklu reżyserowanego przez Łukasza Czuja pt. Pan Kazimierz oraz spektaklu Leningrad tego samego reżysera. Jego najnowszy krążek pt. To ja jestem Feel’em zawiera teksty Michała Zabłockiego, które powstały podczas koncertów w Teatrze Piosenki w Centrum na drodze licytacji.



Alchemia, Kraków 16.12.2009


foto: Olga Śmiechowicz