Holenderska grupa, łącząc w swojej twórczości ambientowe pejzaże, trip-hopową rytmikę oraz elementy jazzowej melodyki, nie boi się wycisnąć ze swoich instrumentów, z pomocą elektronicznych wspomagaczy, dźwięków dochodzących do paroksyzmu, granicy rozpoznawalności. Na krakowskim koncercie prezentowali przede wszystkim utwory ze swojego ostatniego albumu „Here Be Dragons”, przeplatając pojedynczymi utworami z wcześniejszych płyt, przede wszystkim z debiutowego krążka.
The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble nie jest darkjazzowym zespołem w stylu Bohren & The Club Of Gore. W ich muzyce jazz ustępuje podejściu trip-hopowemu, co szczególnie jest dostrzegalne w utworach z wokalem Charlotte Cegarry (notabene śpiewaczki o pięknym, czystym głosie), gdzie w oddali słychać cięższy i mroczny Portishead. Gdyby ktoś miał wątpliwości, to radzę zwrócić uwagę na perkusję, a właściwie na beat, ilości syntetycznych dźwięków i przesterów.

The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble brzmi na żywo nieporównanie lepiej, niż na płytach. W połączeniu z surrealistyczno-gotyckimi animacjami Jana Švankmajera, wtorkowy występ Holendrów ewokował atmosferę mrocznego rytuału, narkotycznych wizji, klęski trzeźwego umysłu oraz wielkiego, pijanego balu obłędu i wyobraźni.

Jeszcze nigdy napis „Palenie wzbronione” wiszący na ścianach Rotundy nie był bardziej niedorzeczny. Występ The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble potrzebował chmur aromatycznego i gęstego dymu drgającego od wibracji, podświetlanego miejscami przyciszonymi, ciepłymi reflektorami. Znakomity występ holenderskich muzyków został nagrodzony owacjami na stojąco. Pierwszy występ w Polsce na pewno mogą zaliczyć do udanych, cieszy również ciepłe przyjęcie dla reprezentantów gatunku dopiero zdobywającego popularność.