_Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno;
wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz.
Teraz poznaję po części,
wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany._[1]
Jak to jednak u Bergmana bywa, prosta forma niesie ze sobą skomplikowaną treść, poruszającą cały wachlarz problemów i tylko precyzyjnej ręce reżysera oraz warsztatowi aktorów, zdolnych wybronić swe postaci na gruncie psychologicznym, zawdzięczamy to, że film nie pękł w szwach. Trzymając się metaforyki krawieckiej, otrzymaliśmy kawał zgrabnie skrojonego kina.
W jednym z aspektów to dzieło o poszukiwaniu Boga, zaś osobą, która Go najaktywniej szuka jest właśnie wspomniana powyżej Karin. Jej głęboka wiara przypomina jednak wiarę dziecka – kobieta wyczekuje Boga osobowego. Bergman obarczył ją chorobą psychiczną, uniemożliwiającą jej odróżnienie rzeczywistości od fikcji, świata realnego od nierzeczywistego, w tym nadnaturalnego. Nie jest w stanie poznać i zrozumieć ani jednego, ani drugiego. Tutaj dochodzimy do znaczenia biblijnego tytułu, zaczerpniętego z pierwszego listu do Koryntian. Św. Paweł opisuje niemożność pełnego poznania Boga za życia i w tym punkcie zgadza się z nim Bergman. Człowiek widzi w sposób zniekształcony, co w kwestii poznania Boga niebezpiecznie zbliża nas do chorej psychicznie Karin. Smutna konstatacja. Co więcej, Karin stwierdza, że dostrzegła Boga, lecz nie takiego, jakiego sobie wyobrażała.
_Jak w zwierciadle_ nie przedstawia jedynie relacji człowiek – Bóg. W równym stopniu reżyser zajął się sportretowaniem ludzi postawionych w sytuacji skrajnej. Na pierwszy plan wysuwa się Karin. Obserwujemy stopniowy rozpad jej osobowości – frapujące ją pęknięcia w ścianie można potraktować jako unaocznienie pęknięć w jej psychice. Zresztą podobnym zabiegiem posłuży się raptem cztery lata później Roman Polański w swoim _Wstręcie_. W przeciwieństwie jednak do Polańskiego, Bergman nie chciał zrobić mrożącego krew w żyłach thrillera. Owszem, bodaj dwukrotnie posłużył się słynnymi Hitchcockowskimi zamkniętymi drzwiami, lecz rozwiązał te sekwencje zaskakująco spokojnie. Wizualnie film jest łagodny i stonowany, złożony z pięknych, malarskich ujęć etatowego bergmanowskiego operatora – Svena Nykvista, który w ascetycznych wnętrzach i surowym krajobrazie wyspy Faro czuł się jak ryba w wodzie. Muzyka została ograniczona do minimum. Akcja toczy się statecznie i powoli. I właśnie ten spokój może okazać się trudny w odbiorze dla współczesnego widza. Oduczyliśmy się powolności, żyjemy w biegu i też z reguły takim kinem jesteśmy współcześnie karmieni. W tym pędzie Bergman mówi: „Hola hola, zwolnij”.
Mimo że reżyser kilkukrotnie pozwala nam wejść w skórę Karin, pokazanie klinicznego studium okaleczonej chorobą psychiki nie stanowi dla niego priorytetu. Ważniejsze jest ustawienie tego faktu jako punktu wyjścia do obserwacji trójki bohaterów blisko związanych z chorą uczuciowo (brata, męża i ojca), gdyż także dla nich to sytuacja skrajna. Każdy z mężczyzn reaguje inaczej – brat pozwala sobą kierować, ojciec staje się cynicznym obserwatorem, jedynie mąż w miarę ludzkich możliwości stara się zapewnić jej autentyczne wsparcie. Bo też tylko on do tej sytuacji dorósł oraz nauczył się żyć w realnym świecie, twardo stąpając po ziemi. Brat i ojciec zmagają się zaś z własnymi demonami. Bergman pozostawia im jednak nadzieję. Przez całe życie zamknięci w sobie, nawiązują w końcu nić porozumienia. Być może wspierając się nawzajem w swoich ułomnościach, nawet jeśli ich wiara w Boga miałaby upaść, będzie im w życiu łatwiej. Dzięki temu przesłaniu _Jak w zwierciadle_ pozostaje jednym z bardziej optymistycznych obrazów szwedzkiego twórcy.
_Jak w zwierciadle_ (_Sasom i en spegel_)
scenariusz i reżyseria: Ingmar Bergman
zdjęcia: Sven Nykvist
muzyka: Jan Sebastian Bach
grają: Harriet Andersson , Gunnar Björnstrand, Max von Sydow, Lars Passgard
kraj: Szwecja
rok: 1961
czas trwania: 89 min
[1]BT, 1Kor, 13,12
« powrót