Czy to pandemia zrobiła z Ciebie pisarza, czy tylko przyśpieszyła ten proces?


Bartek Borowicz: Pomysł napisania książki zrodził się, kiedy pojawiła się pandemia. Byłem zamknięty w małym mieszkaniu, w małym mieście w Wielkopolsce z kilkoma innymi osobami, z rodziną. Bardzo poważnie podchodziłem wtedy do tej kwestii, że wszyscy powinniśmy być pozamykani. Po tygodniu siedzenia w domu pojawił się pomysł, żeby zacząć pisać. Przez dzień głównie oddzwaniałem na wiele telefonów, odpisywałem na maile i odwoływałem kolejne koncerty. Do dzisiaj z powodu Koronawirusa odwołaliśmy ich dokładnie 138. Wtedy, gdy to szaleństwo się zaczęło, zacząłem też spisywać różne historie. Wiele razy różni ludzie mówili mi, abym spisał te swoje historie i uznałem, że to jest ten moment. Napisałem jeden rozdział, potem drugi i tak to się zaczęło. Znalazłem roboczy tytuł „Borówka Music – 15 lat w trasie koncertowej” i pomyślałem, że zobaczymy, co z tego wyjdzie. Ogłosiłem to na swoim profilu na Facebooku, bo pomyślałem że może się to wydać interesujące i zabawne dla kogoś, kto nas śledzi jako Borówka Music. Nie mam problemu z pisaniem, ale przy wydaniu wszystkim zajmuję się sam. Nie mam wydawcy. Oddolnie wspierają mnie znajomi. To wszystko trwa, ale obiecałem sobie, że książka będzie gotowa na Mikołajki tego roku. Przez akcje crowdfoundingową zebrałem pieniądze, które pozwolą mi ją wydać. Tak więc przez przypadek zostałem pisarzem i jest to dla mnie bardzo zabawne.

Wspomniałeś o odwołanych koncertach. Nie da się ukryć, że pandemia wręcz zmiażdżyła branżę koncertową. Pamiętam jednak, że przy każdym komunikacie na Waszym fb o kolejnym odwołanym koncercie, na końcu pojawiały się słowa – „ale nie poddajemy się!” Rozumiem więc, że udało się przetrwać?

BB. Tak, udało się przetrwać i mamy teraz mega intensywny czas. Osobiście mógłbym pozostać w tym pandemicznym marazmie. Wiem jednak, że mam ze sobą jeszcze trzy osoby, dla których Borówka Music to praca. Czasami pełnowymiarowa. I mam pod sobą muzyków, dla których granie to jedyne źródło utrzymania. Wielu z nich nie otrzymało żadnego wsparcia rządowego. Większość z nich rozlicza się na zasadzie umów cywilno prawnych i nie przysługiwała im żadna pomoc. Biorę za nich odpowiedzialność i zależy mi, aby ich przywrócić do życia jak najszybciej i to się już udaje. Błogosławieństwem jest dla nas to, że robimy dużo koncertów, ale są to małe wydarzenia. Obecnie jest to naszym plusem, bo łatwiej jest zorganizować koncert np. w mieszkaniu czy małym klubie z ograniczoną liczbą publiczności. Wydaje mi się, że w gorszej sytuacji są artyści, którzy są w stanie sprzedać na swój koncert powiedzmy 500 biletów. Jeśli ktoś jest np. Dawidem Podsiadło i zazwyczaj wyprzedaje cały stadion to najwyżej wyprzeda połowę tego stadionu i jakoś sobie z tym poradzi. Ale takiemu zespołowi, którzy sprzeda np. 250 a nie 500 biletów, to przy niezmiennych kosztach organizacji koncertu, przestaje się to wszystko opłacać. Ten problem mnie nie dotyczy, ale widzę to. Kolejnym problemem jest to, że branża koncertowa została odmrożona jako ostatnia, ale było to odmrożenie tylko w teorii. Rząd pozwolił robić koncerty, ale równocześnie wprowadził takie obostrzenia, które sprawiają, że tych koncertów właściwie nie ma. Zwróć uwagę, że artyści większego kalibru prawie nie grają. Większość festiwali zostało odwołana. Dużych wydarzeń jest bardzo mało. Nie chcę wchodzić w politykę, ale do czasu wyborów prezydenckich władza całkowicie ukróciła koncerty. Wielu artystów faktycznie nie jest po ich stronie. Po wyborach trochę poluzowało restrykcje, ale nadal jest ciężko w naszej branży. Najgorzej mają się również osoby, których na koncertach nie widać, ale bardzo ciężko przy nich pracują. To technicy, nagłośnieniowcy czy oświetleniowcy. Oni też stracili pracę. Cieszę się więc, że robiąc małe koncerty możemy wrócić o gry. Obniżyliśmy trochę swoje oczekiwania, ale jesteśmy w grze.

Abstrahując już od samej pandemii chciałem Cię zapytać jak z perspektywy tych 15 lat Twojej działalności zmienił się model organizacji małych, niezależnych koncertów? 

BB.
Moim zdaniem sam model się nie zmienił. Żaby robić takie koncerty potrzebny jest zajawiony organizator, który to wszystko dopnie i przygotuje. Potrzebni są słuchacze, a moim zdaniem jest ich coraz więcej i scena muzyczna mocno się rozwija. Bardzo wzrósł jej poziom. Przypomnij sobie, co było popem dziesięć lat temu. Niech będzie, że wspomniany już Dawid Podsiadło jest teraz uważany za pop, a dekadę temu byłby alternatywą. Mam wrażenie, że dzięki internetowi i festiwalom gust Polaków bardzo się poprawia. Powstaje coraz więcej klubów muzycznych i miejsc, gdzie można robić koncerty. Nawet małe kawiarnie chcą je organizować. Ludzie są coraz bardziej świadomi, sprzęt nagłaśniający jest lepszy. Wszystko się coraz bardziej profesjonalizuje i idzie w dobrym kierunku. Nie zmieniło się jednak sedno tego wszystkiego. Jeśli ktoś w małym miasteczku chce robić koncerty, to może to robić. Cały czas jesteśmy takimi pasjonatami i podobnych ludzi szukamy.

Jesteś również pionierem jeśli chodzi o domowe koncerty. Czy możesz również opowiedzieć o tym ciekawym zjawisku?

BB. Tak, jestem przodownikiem takich koncertów, nie boję się tego przyznać. Do tej pory zrobiłem ich około 300, w samym moim mieszkaniu ponad 60. Takimi koncertami łatamy przede wszystkim dziury w trasach. Uwielbiamy te spotkania. Celowo nie rozwijam swojej firmy tak, żeby robić jak największe rzeczy. Najważniejsze dla mnie jest to, aby po koncercie móc z każdym uczestnikiem czy gospodarzem pogadać, napić się wina i miło spędzić czas. Ten kontakt z drugim człowiekiem jest dla mnie mega ważny. Na tych koncertach panuje inna atmosfera niż w klubie. Jest bardziej intymnie. Ludzie wiedzą, po co na nie przychodzą, nawet jeśli przychodzą po prostu do znajomego to dostosowują się do tego, co tam się dzieje. Organizujemy dużo koncertów całkowicie akustycznych, wymagających skupionej publiczności i to się udaje. Zazwyczaj jak ktoś podejmuje się zorganizowania u siebie w domu takiego koncertu, to wkłada w to dużo serca. Przygotowuje dobre jedzenie, które jest całkiem inne od posiłków w trasie. Na tych koncertach nawiązuje się więź pomiędzy słuchaczem a artystą. Często publiczność siedzi prawie przy stopach grającego muzyka. Uwielbiam energię tych wieczorów. Ostatnio zorganizowaliśmy sekretną trasę po mieszkaniach, nie zdradziłem kto zagra i na czternaście koncertów, trzynaście z nich było strzałem w dziesiątkę. Cały czas szukam osób, które chciałyby nas ugościć z takim koncertem. Zazwyczaj są to ludzie z otwartą głową. Jak już ktoś raz zrobi taki koncert w swoim mieszkaniu, to zazwyczaj chce następnych. Tym samym poznaję wielu świetnych ludzi, rodzą się ciekawe znajomości. Znam dwa przypadki osób, które poznały się na takich koncertach, a w tej chwili są już małżeństwami.

Chciałbym też porozmawiać o artystach, z którymi współpracujesz. Przez piętnaście lat trochę się ich u Ciebie przewinęło. Czy możesz opowiedzieć o najnowszych muzykach, z którymi współpracujesz?

BB. W tym wszystkim jest wiele zbiegów okoliczności i przypadku. Dobieram artystów do Borówka Music według własnego gustu. Zawsze. Musi to być ktoś, kto tworzy muzykę, jaka mi się podoba. Dochodzą do tego też inne elementy. Zawsze rozmawiam z muzykiem o jego oczekiwaniach, na temat jego dyspozycyjności i podejścia do grania. Taki „wywiad” składa się z dziesięciu ważnych kwestii, które omawiamy. Przez lata faktycznie wiele zespołów się u mnie przewinęło. One się zmieniały z różnych powodów, czasami zespół się po prostu rozpadał a czasami mieliśmy inną energię. Jestem zwolennikiem pracy u podstaw, aby krok po kroku budować swoją popularność. Wiem jednak, że wielu artystów chciałoby tę karierę przyśpieszyć, bo po pięciu latach grania dla małej publiki czują frustrację. Chcieliby być o wiele dalej. Czasami się po prostu rozmijaliśmy a czasami czułem, że mi chce się o wiele bardziej działać niż samemu zespołowi. Piszę o tym w swojej książce, że traktuję trochę swoją firmę jak klub piłkarski. Jestem trenerem i staram się dobierać najlepszy zespół na dany moment. I czasami znajduję kolejna kapelę i myślę sobie – kogoś takiego w składzie potrzebuję. Taka piękna historia zdarzyła się nam niedawno. W czasach pandemii, kiedy branża koncertowa jest totalnie rozpieprzona, mamy artystkę, która na tym bardzo zyskuje. Ale po kolei. Podczas trasy z Islandczykiem Ragnarem Olafssonem mamy taki zwyczaj, że zapraszamy na sceny w różnych miastach lokalne wokalistki.  Ragnar ma w repertuarze dwa utwory, które oryginalnie nagrane są jako duety. W każdym mieście, w którym graliśmy, szukaliśmy dziewczyn, które mogłyby te duety z „Ragusiem” zaśpiewać. W jednym z miast pojawiła się siedemnastoletnia dziewczyna, która wystąpiła z naszym Islandczykiem. Miała dobry głos. Na prośbę Ragnara zaprosiliśmy ją również do współpracy przy okazji kolejnej trasy. Wtedy ja byłem tour managerem i poznałem ją osobiście. Miała na imię Kasia, na koncert przywiozła ją mama. Urzekła mnie na tym koncercie. Rozmawialiśmy po nim z Kasią, jej mamą i Ragnarem. Powiedziała, że chciałaby występować, ale kompletnie jej to nie idzie. Spojrzeliśmy po sobie z Ragnarem i od razu zadecydowaliśmy – Ok, jutro zabieramy Cię na trasę! Będziesz naszym supportem na najbliższych koncertach w Niemczech, Polsce i Czechach – zaproponowaliśmy. Panie namyśliły się minutę i mama powiedziała, że  Kasia może olać sprawdzian z matmy i puściła ją na kilka dni z Łysym i Wikingiem. Kasia idealnie się wstrzeliła w tę trasę. Wymyśliła, że chciałaby występować jako Kathia i tak już zostało. Przez te cztery dni założyliśmy jej też profile w mediach społecznościowych. Dołączyła do naszej drużyny i zaplanowaliśmy jej kilka koncertów. Nagle przyszedł wirus i wszystko odwołano. Nie zraziliśmy się. To właśnie z nią zagrałem latem tajemną trasę koncertową po mieszkaniach. Jako, że wielu artystów z zagranicy nie mogło do nas dotrzeć, Kasia była pierwszym wyborem na zastępstwo. Nie miałem chyba przez te piętnaście lat u siebie osoby, która tak bardzo chciałaby grać jak ona. Była też, jako debiutantka, gotowa by grać. To bardzo ważne, że miała swój materiał. Nie była jeszcze obyta ze sceną, bo nadal się tego uczy. Łapie wszystkie niuanse, podpowiedzi jak to się robi, jak grać, jak rozmawiać z publicznością... Przez ostatnie dwa miesiące Kathia zagrała blisko czterdzieści koncertów. Nie wiem czy ktoś inny w Polsce w tym czasie tyle ich zagrał. Wątpię. Najeździ się jak szalona a równocześnie uczy się w klasie maturalnej. Dosłownie wczoraj odbierałem ją z Poznania o 8 rano, aby po dwóch koncertach położyć się spać o 22, a następnie wstać o 4 rano aby zawieźć ją z powrotem do Poznania na 8:00 do szkoły. W takim trybie funkcjonujemy, totalnie szalonym. Wierzę w nią i jak mam kogoś przedstawić jako nasze nowe odkrycie, to właśnie ją. Jestem z niej naprawdę dumny. Miesiąc temu ukazała się jej debiutancką EP „Town”. Połowę nakładu mamy sprzedaną. To dowód na to, że Kathia naprawdę jest naszą najlepszą odpowiedzią na czas pandemii.

Chciałbym Cię też zapytać o artystów, z którymi już nie współpracujesz. Różnie ich losy się potoczyły. Niektóre zespoły się rozpadły, niektórzy poszli dalej i odnieśli sukces. Czy jest wśród nich ktoś kogo wspominasz wyjątkowo miło i z większym sentymentem i jesteś dumny z tej współpracy? 

BB. Wiesz, nie mówię tego by sobie słodzić, ale mam wrażenie, że zdecydowana większość zespołów, z którymi kiedyś współpracowałem, później, po naszym rozstaniu wyhamowały. Naprawdę stawiam na ciężką pracę i to jest moja filozofia, żeby koncertami i aktywnością budować sobie publiczność. Wielu nie jest na to gotowych i ja to rozumiem. Nie każdy musi się z takim tokiem myślenia zgadzać. Jeśli pytasz jednak o wspomnienia to bardzo dobrze wspominam czas z Peterem J Birchem. Zjechaliśmy osiemnaście krajów grając ponad trzysta koncertów. Mieliśmy mnóstwo przygód, o których piszę też w książce „Borówka Music – 15 lat w trasie koncertowej”. Śmiesznych, wzruszających ale też smutnych i trudnych. To był świetny czas. Miło wspominam też okres współpracy z Iowa Super Soccer. Myślę, że dziesięć lat temu ten zespół wyprzedzał to, czego słuchało się w Polsce. Na tamten czas był po prostu zbyt do przodu. Szkoda, że się rozpadli, bo dzisiaj mogliby być gwiazdą sceny alternatywnej. W większości przypadków sam rezygnowałem ze współpracy. Z różnych powodów. Z Peterem rozstaliśmy się jako bardzo dobrzy koledzy. Uznałem, że to jest moment, w którym musimy się rozstać. Złożyło się na to wiele powodów, ale efekt jest taki, że minęły trzy lata, a my nadal jesteśmy kumplami. Zdarza mi się zabukować mu koncert i z jego obecnym menadżerem Piotrem też bardzo dobrze żyjemy. Zawsze jak się gdzieś spotkamy na whisky, to mamy o czym rozmawiać, wspominać i jest super. Dobrze wspominam też współpracę z New Century Classics, NeLL czy Don’t Ask Smingus. To były świetne przygody. Większość kapel dobrze wspominam. Rozstania nigdy nie są przyjemne. Ale czasem trzeba podjąć taką decyzję. Czasami jest zła energia w samym zespole i ja nie chcę pracować w takich warunkach. Zazwyczaj po naszym rozstaniu takie zespoły rozpadały się albo zwalniały. Po tych wszystkich latach wiem, że te rozstania są naturalną koleją rzeczy. Tak jak powiedziałem, nie każdemu jest po drodze z moją filozofią działania. Uwierz mi jednak, że po 15 latach i zorganizowaniu ponad 4000 koncertów nie straciłem energii i radości z każdego kolejnego. Zawsze jestem ciekaw, co się dzisiaj wydarzy. Mnie ta praca cały czas jara. Bycie w drodze, spotykanie ludzi i te niespodziewane przygody, gdy myślę że już nic mnie nie zaskoczy. To jest moje życie, to moja pasja.

Być może będzie to pytanie retoryczne ale muszę je zadać. Jesteś już w pełni usatysfakcjonowany czy nadal za czymś biegniesz i czegoś szukasz?

BB. Jestem absolutnie spełniony. Zawsze byłem, robiąc koncerty i traktuję to jako wielką przygodę. Nie myślałem nigdy o wielkich koncertach, pieniądzach czy choćby o Fryderykach dla swoich artystów. Nigdy nie miałem takich celów. Chcę organizować koncerty, czerpać z tego radość i utrzymywać się z tego, bo to jest moja praca. Nie żyję w luksusie, ale jestem klasą średnią i stać mnie na to, co jest mi potrzebne. I tyle. Chcę do tego być zdrowym i tyle. Ja się się w tym po prostu spełniam. A przy okazji wpadam na dziwne pomysły aby np. zorganizować koncert w więzieniu lub zrobić trasę po mieszkaniach i nie zdradzić gospodarzowi kto u niego zagra.

Czego więc mogę Ci na koniec życzyć? 

BB. Chyba tego by nie stracić chęci do działania, choć nic na to nie wskazuje. To raz.  Dwa – zdrowia. A po trzecie – jak najmniej odwołanych koncertów. Bo to najgorsza rzecz jaka może zdarzyć się w mojej pracy. Wolę wypisać ręcznie tysiąc plakatów niż odwoływać koncert. A reszta niech się dzieje tak, jak się działa przez ostatnie piętnaście lat. A przygody będą same się wydarzać. Jestem o tym przekonany.

Dziękuję Ci bardzo za rozmowę.

Dziękuję! To sama przyjemność. Do zobaczenia na  koncertowym szlaku!

Rozmawiał Wojciech Żurek
Foto: Ragnar Olafsson, Damian Christidis.