To, co na pewno po raz kolejny udało się na OFF Festivalu, to… pogoda. Naprawdę ten pierwszy weekend sierpnia już od kilku lat jest dla tej imprezy szczęśliwy. Pozwala na cieszenie się muzyką nie myśląc o tym, gdzie schować się przed deszczem. Co do tegorocznego programu uważam go za udany, choć oczywiście dało się usłyszeć narzekania również na tym polu. Myślę jednak, że OFF przez swój totalny eklektyzm sprawia, że każdy może znaleźć coś dla siebie i jak zwykle najlepsze okazały się koncerty artystów, których nazwy nie są drukowane wielką czcionką. To od lat jest największy plus tej imprezy.

Na początek pierwszego dnia udało mi się posłuchać dwóch rodzimych grup, które były dobrym wstępem do dalszej części festiwalu. Pierwsza to trio Dynasonic, w którego skład wchodzą muzycy m.in. Kristen i Pogodno. Gęste, transowe, lecz minimalistyczne kompozycje świetnie zabrzmiały w namiocie Sceny Eksperymentalnej. Można się było nieco zatracić w tej muzyce. Całkiem inny klimat panował za to na Scenie Leśnej, gdzie swoje taneczne, electropopowe kompozycje prezentowała zielonogórska Niemoc. Widziałem ich już na żywo kilkukrotnie i nigdy nie zawiedli. Bardzo dobrze się ich słucha i widać, że sami muzycy świetnie się bawią, grając razem na scenie. Żeby jednak nie było tak miło, warto było wrócić do namiotu Sceny Eksperymentalnej, gdzie wystąpili amerykanie z The Body. Trudno określić jednoznacznie styl tej grupy, ale mieszanka noisu, metalu, ciężkich riffów i mocnych rytmów, przeszywana raz po raz krzykami wokalisty, robiła wrażenie. Wiem, że są tacy, dla których to był najlepszy koncert tego dnia. Szukając nieco spokojniejszych dźwięków można było wrócić na Scenę Leśną, gdzie wystąpił nasz ostatni towar eksportowy czyli Perfect Son. Tym razem z pełnym składem. Trzeba przyznać, że tym koncertem lider Tomasz Biliński dowiódł, że kontrakt z legendarną, amerykańską wytwórnią Sub Pop nie był przypadkiem (swoją drogą, szef labelu Jonathan Poneman podobnie jak w zeszłych latach przechadzał się po festiwalu). Kompozycje z debiutanckiej płyty projektu zatytułowanej „Cast” na żywo nabrały jeszcze więcej mocy i wyrazistości, a ich wykonanie bliskie było perfekcji. Oby tak dalej. Na OFFie tradycyjnie nie zabrakło też hip-hopu. Jego mocną odsłoną był występ slowthai. Młody Brytyjczyk dosłownie porwał publiczność namiotu „Trójki”. Widać było, że na ten gatunek wiele osób (głównie młodszych) czeka najbardziej i myślę, że z każdym rokiem będzie go na OFFie więcej.
Jeżeli ktoś szukał natomiast nieco innych, kosmicznych wrażeń, mógł powrócić pod Scenę Leśną, gdzie zagrali The Comet Is Coming. Perkusja, saksofon oraz syntezator basowy. Tyle wystarczyło, żeby przenieść się do innej galaktyki. Funk, Jazz, elektronika i dużo połamanych rytmów. Jeden z lepszych występów tegorocznej edycji. Kolejnym punktem pierwszego dnia był występ Aldous Harding. Artystka miała wystąpić tu już rok temu, ale niespodziewanie odwołała swój przyjazd. W tym roku na szczęście się udało. Pochodząca z Nowej Zelandii wokalistka zagrała piękny, wyciszony koncert, ale od emocji płynących z jej muzyki było wręcz gęsto. Natomiast samo zachowanie Aldous na scenie, jej ruchy i mimika sprawiały wrażenie, jakby ona sama była dość daleko od namiotowej sceny. Jedyne, co zakłócało ten występ, to raz po raz dochodzące dźwięki próby z niedalekiej sceny. Nie przeszkadzało jej to jednak zagrać wyjątkowego koncertu. Kolejną odsłoną mocniejszych brzmień był występ grupy OM. Czekałem na niego i nie zawiodłem się. Amerykanie zagrali dokładnie tak, jak się spodziewałem. Ich muzykę można trochę porównać do walca, który jedzie naprzód, nie bacząc na nic. Ciężar ich muzyki był przytłaczający i przeszywający zarazem. Nie zawiódł również Jarvis Cocker, który tego dnia zagrał jako główna gwiazda festiwalu. Lider grupy PULP z właściwą sobie nonszalancją totalnie zapanował nad licznie zgromadzoną pod sceną publicznością. W jego muzyce było dużo luzu i klasy zarazem. Widać i słychać było, że Jarvis świetnie się bawi na scenie. Tak samo jak swobodnie się po niej poruszał, tak samo swobodnie i w niewymuszony sposób nawiązał świetny kontakt z publicznością, która również doskonale się bawiła nosząc m.in. Jarvisa na rękach i wdając się z nim w rozmowy. Świetne zakończenie pierwszego dnia festiwalu.

Drugi dzień na początek przyniósł dawkę nieco spokojnych dźwięków od uroczego i cieszącego się w ostatni czasie dużą popularnością duetu Tęskno. Hanna Raniszewska i Joanna Longić wraz z towarzyszącymi im muzykami zagrały bardzo klimatyczny koncert, na który złożyły się kompozycje z ich bardzo dobrze przyjętego zeszłorocznego debiutu, płyty „Mi”. Sądząc po pełnym namiocie i głośnych brawach rozbrzmiewający po każdej z kompozycji przed duetem jeszcze dużo dobrego. W tym roku nie zabrakło na OFFie również folku. Dwukrotnie tego dnia występująca rodzinna Kapela Maliszów dowiodła, że pozostając w tradycyjnej formie, można ją rozwijać na swój sposób, porywając przy tym do wspólnej zabawy w bezpretensjonalny sposób. Nie zawiódł również rodzimy Dezerter, który w Katowicach zagrał w całości swój legendarny album „Underground Out Of Poland”. No cóż, ten zespół to klasa sama w sobie. Mało jest już zespołów z tamtego okresu, które nadal nagrywają i trzymają wysoki poziom. Niepokojące jest jednak to, że duża część ich tekstów lat 80 tych ubiegłego wieku jest nadal mocno aktualna. Kolejnym mocno oczekiwanym przeze mnie koncertem był występ tureckiego zespołu Jakuzi, który w Katowicach wystąpił w duecie. Ale to było dobre! Synth-popowe kompozycje utrzymane w post-punkowym klimacie świetnie zabrzmiały na żywo i niejedna osobę porwały do tańca. Do tego tureckie teksty, dzięki którym muzyka Jakuzi zabrzmiała szczególnie. Jeden z najlepszych koncertów OFF 2019.  Drugi dzień OFFa przyciągnął też więcej ludzi niż poprzedni i widać było, że powodem tego był zapowiadany występ kolejnego headlinera czyli Foals. Można lubić ich muzykę lub nie, ale trudno nie przyznać, że zagrali dobry koncert, na którym wielu świetnie się bawiło. Spotkałem się z opinią, że to zespół nie na ten festiwal. Czy tak jest, nie będę osądzał, ale dla większości z pewnością  było to udane zwieńczenie drugiego dnia.

Trzeci dzień festiwalu miała w sobie coś nostalgicznego. Nadal czeka się na koncerty ale czuć, że impreza powoli dobiega do końca. Nastrój ten umocnił pierwszy koncert, na jaki udało mi się tego dnia dotrzeć (Czy ci kolarze muszą zawsze jeździć po Katowicach, gdy jest festiwal?). Wczasy, bo o nich mowa, w swoich uroczych electro-popowych  piosenkach potrafią z wdziękiem opisać wszystkie porażki, jakie spotykają nas w codziennym życiu. Na żywo brzmi to jeszcze lepiej. Panowie są całkowicie wyluzowani a przy ich słodko-gorzkich utworach można się świetnie bawić. Genialny koncert na początek dnia. Jako, że OFF potrafi zaskakiwać, z ciekawością czekałem na występ Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk” i przyznać muszę, że to był jeden z najpiękniejszych występów tegorocznej edycji. Pomysł Artura Rojka, żeby na główną scenę zaprosić jeden z najsławniejszych zespołów folklorystycznych w naszym kraju, był strzałem w dziesiątkę. Niby wszyscy to znamy, ale na OFFie brzmiało i wyglądało to wyjątkowo. Pieczołowitość i profesjonalizm były słyszalne i widoczne w śpiewie, tańcu i strojach. Robiło to niesamowite wrażenie. Właśnie za takie akcje lubię ten festiwal. A ciepłe przyjęcie i brawa licznie zebranej publiczności chyba na długo zostaną w pamięci uśmiechniętych i wyraźnie zadowolonych muzyków i tancerzy. Po tak kolorowym wydarzeniu można było się udać w stronę namiotu Sceny Eksperymentalnej, gdzie swoją klimatyczną wersję soulu i R&B prezentowała Tirzah. Choć jej głos brzmiał bardzo ciekawie to jednak całość mnie nie wciągnęła. Może to nie był dla mnie czas na taka muzykę, ale po jej płytę z ciekawości na pewno sięgnę. Zupełnym przeciwieństwem był za to występ na tej samej scenie zespołu Daughters. Autorzy jednej z najlepszych płyt ubiegłego roku nie zawiedli. Takiej dawki hałasu, brudu, energii, ale też specyficznego niepokojącego klimatu dawno nie słyszałem. Amerykanie wraz z charyzmatycznym wokalistą na żywo dosłownie miażdżą dźwiękiem. Nie pozostaje teraz nic, jak tylko czekać na ich klubowe koncerty w naszym kraju. Gwiazdą trzeciego dnia był zespół Suede, który po raz pierwszy zawitał do naszego kraju. Widać było, że wiele osób przyjechało w niedzielę specjalnie na ten koncert. Oczekiwania były więc duże. Tu niestety coś moim skromnym zdaniem mocno nie zagrało. Sam koncert był dla mnie po prostu nudny. Podobne wrażenia miałem kilka lat temu, gdy na tej samej scenie grał Smashing Pumpkins. Niby wszystko się zgadza, bo kunsztu muzykom i szalejącemu po scenie wokaliście Brettowi Andersonowi odmówić nie można, ale jednak czegoś brakowało. Nie wiem z czego to wynikało, ale mnie ich występ po prostu rozczarował. Z ciekawości poszedłem do „trójkowego” namiotu, gdzie swój set grała Palestynka Sama. Namiot był pełny, a zgromadzeni w nim ludzie świetnie bawili się do mocnego techno, które prezentowała Dj-ka. Wróciłem na koniec jeszcze posłuchać Suede, ale niestety odczucia pozostały te same. Uczciwie trzeba jednak  przyznać, że duża część publiczności była zachwycona koncertem Brytyjczyków i na pewno było to dla nich mocne zakończenie tegorocznej, czternastej już edycji festiwalu. Za rok OFF odbędzie się po raz piętnasty. Ciekawe, czy w związku tym organizatorzy planują coś extra. Jedno jest pewne, dobrej muzyki na pewno nie zabraknie. Przez czternaście ostatnich lat OFF wyrobił sobie zasłużoną markę wyjątkowego festiwalu o ugruntowanej pozycji na muzycznej, festiwalowej mapie Polski. Nie pozostaje więc nic innego, jak powiedzieć – Do zobaczenia za rok.

Foto: M. Murawski (Materiał Organizatora)