W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Cookies".
Stany Zjednoczone, lata dziewięćdziesiąte, szkolne dyskoteki, duszne sale gimnastyczne, ukradkowe pocałunki, pierwszy seks w aucie przy szkolnym parkingu i... początek kłopotów. Cameron, główna bohaterka „Złego wychowania…” zostaje przyłapana podczas uprawiania seksu ze swoją koleżanką, za co zostaje odesłana do obozu reedukacyjnego o wiele mówiącej nazwie „Boża Obietnica”.
Ktoś powie, że czasy, w których leczono homoseksualizm należy uznać za słusznie minione, a film jest przejaskrawioną kartką z przeszłości jednostronnie wyolbrzymiającą brak kompetencji domorosłych terapeutów od leczenia „zaburzeń orientacji”. Tak nie jest. W Polsce wciąż działają ośrodki terapii konwersyjnej. Tego rodzaju terapie, mimo wezwania Parlamentu Europejskiego do ich delegalizacji jako nieetycznych praktyk, są dozwolone w znacznej części krajów Unii Europejskiej, jak również w czternastu stanach USA (tak, tak, dobrze się rozumiemy – nie jest to kwestia wyłącznie polskiego, źle rozumianego konserwatyzmu obyczajowego). I chociażby z tego powodu – dla odrobienia lekcji empatii, która pozwala zobaczyć, co w imię silnie zideologizowanego pojęcia normy ludzie robią codziennie innym ludziom, „Złe wychowanie Cameron Post” obejrzeć trzeba.
Cameron nie rozumie swojej seksualności, dorosłych, religii i ideologii, które nagle zaczynają otaczać ją z każdej strony.
W Bożej Obietnicy słyszy, że trzeba ją „uleczyć”, „naprawić”, zniechęca się ją do uprawiania sportu i powtarza, że homoseksualizm jest „zaburzeniem” i „zboczeniem”. Jej wychowawcy: nawrócony na heteroseksualizm gej i jego oschła siostra, precyzyjnie dawkująca okrucieństwo na przemian z fałszywą troską, stawiają sobie za cel złamanie charakterów młodych ludzi i odarcie ich nie tylko z tożsamości, ale i godności (rewizje osobiste czy nocne sprawdzanie pokoi na pewno nie budują zaufania, podmiotowości ani poczucia sprawczości). Brzmi jak koszmar? Tak, ale jest to też codzienność młodych gejów, lesbijek, osób niebinarnych – na lekcjach religii, w małych miejscowościach, w środowiskach rówieśniczych, czy w szkołach, w których edukację seksualną traktuje się jak gorący kartofel, którym można śmiało rzucić w katechetę (z nadzieją, że sobie świetnie poradzi).
„Złe wychowanie Cameron Post” to film, który buduje empatię, tworzy wokół bohaterów pewien rodzaj szczególnego ciepła i współczucia (także dla bezmyślnych, pogubionych w pseudochrześcijańskich opisach homoseksualizmu jako wszelkiego zła, dorosłych). Desiree Akhavan nie jest reżyserką, której celem jest piętnowanie i wyjaśnianie świata z poczuciem posiadania prawdy objawionej i moralnej wyższości. Zamiast tego, otacza swoich bohaterów zrozumieniem i troską. Jednocześnie jej film nie jest pozbawiony humoru i nastolatkowego luzu. W Bożej obietnicy da się potajemnie zapalić jointa, pogadać o rodzicach, a nawet przez chwilę poczuć się wolną tańcząc na stole. Z ośrodka da się co prawda uciec, ale poza jego murami świat też nie jest przyjaznym miejscem. Gdy ma się szesnaście lat i właśnie zwiało się przed dorosłymi, którzy nie mają pojęcia co właściwie wyprawiają z twoją psychiką i wrażliwością, można mieć pełne prawo do pytania: co się właściwie dzieje? W „Złym Wychowaniu Cameron Post” nikt nie jest w stanie uczciwie na nie odpowiedzieć. Gdy Cameron, po próbie samobójczej jednego z wychowanków (oblanie kwasem genitaliów) pyta swojego wychowawcę, czy ośrodek ma nad swoją metodą jakąkolwiek kontrolę, słyszy szloch „byłego” geja, który nie umie odpowiedzieć nastolatce, nie potrafi wziąć odpowiedzialności za skutki własnych działań.
Gdy nie można ufać dorosłym, trzeba uciekać i... modlić się o rewolucję.