Szalupy przybijają do wybrzeży szkockiej plaży. Osiemnastoletnia Maria Stuart, jeszcze w żałobie po zmarłym mężu Franciszku, przykryta falą upada na szarym piasku. Oto nowa królowa Szkocji, która ku przerażeniu Elżbiety I (Margot Robbie), władczyni Anglii, zgłasza pretensje do jej tronu. Na drodze do ostatecznej konfrontacji między kobietami stanie jednak szereg podstępnych mężczyzn, którzy za pomocą nikczemnych intryg, pragną wytrącić władzę z rąk monarchiń. Podstępni i okrutni, kontra idealistki, wierzące w służbę państwu. Kto wygra ten pojedynek?

Rywalizacja między bohaterkami, która stanowi oś filmu, nie ma jaskrawych odcieni, jest raczej wyblakła. W momencie konfrontacji – z założenia w najbardziej emocjonującej scenie, mimo wszelkich starań Saoirse Ronan (Maria Stuart), konflikt nie łapie za serce, ze względu na porwaną narrację.
Film nie buduje stopniowego napięcia między postaciami, co zwykle ma miejsce w tego typu produkcjach a brak jasnych motywacji bohaterów, skutkuje trudnościami z zaangażowaniem widza w opowiadaną historię.

Maria jest odważną, postępową i energiczną katoliczką. Elżbieta to introwertyczna, miejscami wystraszona protestantka. O ile ciekawsze byłoby przedstawienie zaciętej rywalizacji między tak różnymi heroinami, niż inscenizowanie uprzejmych rozmów między rywalkami. Skąd ta decyzja o miałkości emocjonalnej wokół głównego konfliktu? Trudno zgadnąć.

Co trzeba oddać Rourke, to odwaga wobec przenoszenia, a raczej uwypuklania wątków, które są dziś na wskroś aktualne. Wielbiciele klasycznych realizacji kostiumowych mogą być zaskoczeni świeżym spojrzeniem na realizację tej intrygi. W „Marii, królowej Szkotów” pojawia się wątek homoseksualny pomiędzy księciem Henrykiem Darnleyem (Jack Lowden) a nadwornym śpiewakiem Davidem Riccio (Ismael Cruz Cordova), co wciąż jest rzadko spotykane w mainstreamowych produkcjach.

Co ciekawe, nadzieje szkockiej królowej z XVI wieku brzmią nad wyraz współcześnie . Maria okazuje się  wyrozumiała zarówno dla małżonka jak i dla swojego przyjaciela Davida. Jest tolerancyjna wobec chrześcijan i protestantów, a na zdradę Henryka przymyka oko. Nawołuje do miłości i marzy o wiecznym pokoju na świecie. Wierzy w idee siostrzeństwa, mimo rywalizacji z Elżbietą i co najważniejsze – do końca jest przekonana, że za wiarę i ideały warto oddać głowę. Ten aspekt, choć przedstawiony dosłownie, wypada najciekawiej na tle całej historii.

„Maria, królowa Szkotów” ma teatralny rozmach. Zarówno pod względem lśniących strojów, ekstrawaganckich fryzur, przez oświadczyny Henryka wśród górskich szczytów, aż po klamrę kompozycyjną, przegiętą symbolicznie do granic możliwości. Coś z baśni, coś z kliszy, która tworzy rysę na opowiadanej historii o czarnobiałym podziale na dobrych i złych, których pobudki do końca nie są zrozumiałe.

Jeśli „Maria, królowa Szkotów” miała być próbą odczytania historii Stuartów w duchu feministycznym, to niekoniecznie się to udało. Reżyserka odświeża historyczną konwencję, ubiera postaci w jaskrawe szaty, a jednak nie doprowadza do teatralnego katharsis. W pojedynku o Oscary może się okazać, że nominacja za charakteryzację i kostiumy okaże się jedynymi, do której film Rourke może aspirować.