Przyczyną tego mogą być nakładające się na siebie perspektywy. Pierwsza, czyli spojrzenie rodzica, stanowi ramę dla historii terapii i nawracających zmagań Nicka z nałogiem. Książka „Cudowny chłopiec. Mój uzależniony syn”, na podstawie której (między innymi) powstał scenariusz, jest świadectwem ojca, który pragnie za wszelką cenę uratować swoje dziecko przed samounicestwieniem. Nie oglądamy zatem wszystkich sytuacji typowych dla filmów o tej tematyce, nie jesteśmy świadkiem pierwszego „grzania” ani terapii na oddziale zamkniętym. Właściwie nawet do końca nie poznajemy przyczyny sięgnięcia przez nastolatka po narkotyki – grany przez Steve’a Carella ojciec kontestuje jedynie zainteresowania syna „depresyjnymi pisarzami i mizantropami” i domyślać się można, że za pomocą różnych narkotyków Nicolas próbował oswoić samotność, bunt i rozdarcie wieku nastoletniego. Dużo więcej dowiadujemy się natomiast o samym Davidzie Sheffie, obserwując go w chwilach załamań i desperacji albo rodzinnej sielanki i rosnącej nadziei. Na podstawie jego zachowania można naszkicować streszczenie filmu, jak i paralelę problemu narkotykowego wśród młodych ludzi: gdy zawodzi system (terapia, społeczeństwo), na polu walki pozostanie rodzic. A gdy ten ostatni traci siłę i nadzieję, zareaguje system.

Uzupełnienie powyższego stanowi druga perspektywa, dodająca do historii Sheffów kontekst funkcjonowania systemu leczenia uzależnień w USA – w tym uwzględnienie w terapii rodziny i bliskich osoby chorej. Sam nałóg, wraz z całym swoim anturażem i komponentami (strzykawkami, łyżkami z roztapiającym się kryształem, dilerką i delirką) pokazany jest w filmie tak, by nie wzbudzał w widzu apetytu na inne stany świadomości, a raczej, by wpisywał narkomanię w szerszy krajobraz problemów, z których wynika i które powoduje. „Mój piękny syn”, inaczej niż „Trainspotting” (1996) czy „Wkraczając w pustkę” (2009), nie epatuje „magią” narkotycznych upojeń ani też nie dostarcza wiwisekcyjnych obrazów rozpadu ludzkiego ciała. Timothée Chalamet narkotyzuje się estetycznie. Nawet klasyczna scena „kłucia i odlatywania” na posadzce knajpowej toalety nie zostaje nakręcona szczególnie odrażająco – niepokój wprowadza „Symfonia pieśni żałosnych” nr 3, op.
36 Henryka Góreckiego. Wszystkie zresztą dobrane do filmu utwory znakomicie asekurują jego kluczowe momenty. Na soundtrack składają się zarówno dobrze znane kawałki Neila Younga czy Johna Coltrane’a, jak i piosenki Johna Lennona, Sigur Rós, Aphex Twin czy słynne „Sunrise, sunset” Jerry’ego Bocka z musicalu „Skrzypek na dachu”. Ilustrowany dobrą muzyką „Mój piękny syn” ma raczej pobudzać wyobraźnię, szlifować empatię i dalekowzroczność, niż detalicznie portretować blaski i cienie życia gniewnego młodego człowieka. Taki wizerunek medialny Timothée Chalamet’a – jako „nowego Jamesa Deana” został wykreowany na potrzeby reklamy i dystrybucji filmu. W kreacji znanego z „Tamte dni, tamte noce” młodego aktora rzeczywiście ukrywa się rozdarty wewnętrznie buntownik, ale tym razem w sidłach gniewu i bezsilności nie występuje on samotnie – przynajmniej tak, jak samotni byli bohaterowie Jamesa Deana czy Matta Damona („Buntownik z wyboru”). W Nicolasie Sheffie nie ma już nic romantycznego. Hołubiony przez wiele zbuntowanych pokoleń nostalgiczny indywidualizm młodych rebeliantów kończy się na roli Chalamet’a. W „Moim pięknym synu” bunt jest już kolektywny, w tym znaczeniu, że ukazuje nie tylko dylematy skomplikowanej jednostki, ale i problematyzuje reakcje ludzi z jej otoczenia. Należy to docenić.

Tego rodzaju rozszerzenie perspektywy ma jednak swoją pułapkę – ze względu na biograficzny (czyli zawężony do konkretnej grupy bohaterów) charakter filmu nie znajdziemy w nim przekrojowej i przenikliwej diagnozy problemu narkomanii w Stanach Zjednoczonych. A jest o czym mówić i czemu się przyglądać. Decyzją Baracka Obamy z 2016 roku na walkę z epidemią i leczenie osób chorych w centrach leczenia uzależnień, programy edukacyjne dla lekarzy i szkolenia z podawania substancji powstrzymujących efekty przedawkowania przeznacza się jedynie 200 mln dolarów rocznie. Polityka obecnego prezydenta jest nieco inna – słynny mur na granicy USA i Meksyku ma powstrzymać przewóz substancji psychoaktywnych. Z samego „Mojego pięknego syna” dowiadujemy się, że w Stanach Zjednoczonych przedawkowanie jest główną przyczyną zgonów osób przed 50 rokiem życia. W filmie Felixa Van Groeningena bohaterem zbiorowym jest biała i majętna rodzina rozwodnika utrzymującego pokojowe stosunki z byłą żoną ze względu na dobro syna. Pojawienie się narkotyków w tej idylli jest jak obudzenie się z american dream. Sheffów stać na finansowanie zarówno odwyku, jak i studiów młodego buntownika oraz na szukanie go samolotami po całym kraju, gdy raz po raz znika na dłuższy czas w wiadomych celach. Dlatego ekonomiczne uprzywilejowanie rodziny Davida jest wręcz utopijne w skali nierówności społecznych USA. Z tego powodu historia wydaje się zbyt mało dramatyczna czy też napisana wedle zasad tak zwanej „złej dramaturgii”, gdzie prawie każdy obrót sytuacji znajduje swój happy end.

Na szczęście w „Moim pięknym synu” nie został postawiony (błędny) znak równości między posiadaniem a uchowaniem od nieszczęścia, a twórcy wybrali poprowadzenie wątku, który sytuuje się poza ekonomią (na którą przecież nikt, poza Sheffami, nie miał tu wpływu). W filmie skupiono się na relacji ojca i syna: klasycznie tragicznej, wahającej się od miłości i przywiązania do wyjałowienia toksycznością. Pora rozwinąć termin „emocjonalne wyważenie”, który umieściłam w pierwszym zdaniu tego tekstu. Nie chodzi tu, rzecz jasna, o szacowanie skali psychicznych cierpień, których doświadczali Nicolas, jego młodszego rodzeństwo, matka, macocha, dziewczyna i David czy sondowanie, jak problem współ- i uzależnienia rozwijać będzie się w przyszłości. Słowem „wyważenie” opisać można sposób przedstawienia więzi rodzinnych. W przywiązanie Davida do Nicka (i wzajemnie) wprowadza już początek filmu, gdzie nim na ekranie pokaże się Chalamet, widzimy retrospekcję: młodszego, około 10-letniego Nicka, granego przez Jacka Dylana Grazera, zaś w miarę rozwijania się historii tych wspomnieniowych scen – i kolejne, 4-letnie wcielenie Sheffa, Kue Lawrence – pojawia się więcej. Dzięki tym nawiązaniom budują się (i wyjaśniają) konteksty powtarzających się wciąż miejsc oraz zwyczajów ojca i syna. Należy do nich zwiastujące wakacje u matki lotnisko, ulubiona knajpa, wspólny surfing na wysokich falach, enigmatyczne pozdrowienie („wszystko.” – „wszystko!”). Powolne odkrywanie przez widza rujnującej się za sprawą uzależnienia Nicka symboliki przestrzeni i zachowań, jakie wytworzyli przez lata Sheffowie, wzmacnia w odbiorcy uczucie troski i żalu. Czyli to, które przynależne jest dominującej w filmie perspektywie rodzica – czasami idealizującej sielankową przeszłość w sentymencie za jej utratą. Nawiasem mówiąc, rama tego spojrzenia przenosi się także na Karen, macochę Nicka, w najbardziej wzruszającej scenie pościgu samochodowego, jaką widziałam – przynajmniej ostatnio – w kinie. Nie towarzyszy temu bowiem wielka adrenalina, ale obowiązek, miłość, zmartwienie, zasmucenie. Widz cały czas pozostaje z daleka od emocjonalnych szantaży, jakich nie szczędzą sobie na późniejszym etapie walki z nałogiem syn i ojciec. Zostaje na poziomie skonstruowanego emocjonalnego bluru, dystansu, mającego na celu umożliwienie mu krytycznej, albo chociaż pseudoobiektywnej oceny sytuacji. Nie bez powodzenia – dzięki temu odseparowaniu widza od mechanizmów utożsamiania, na pierwszy plan mogą wybić się wszystkie opowiadane historie, łącznie z tymi najmniejszymi, jak rozstanie z pierwszą dziewczyną na studiach z powodu powrotu nałogu czy pełne bólu wyznanie partnerki zmarłej kilka dni wcześniej narkomanki na spotkaniu rodzin osób uzależnionych. Tych drobnych opowieści-odprysków jest w „Moim pięknym synu” więcej i zapadają one w pamięć, bo wszystkie przynależą do tej samej panoramy.

Nie można jednak nie zauważyć kilku klisz w dramaturgii i obrazowaniu. Należy do nich melodramatyczne zdejmowanie zdjęć Nicolasa ze ścian przez Davida w ramach performowania kolejnego rozczarowania powtarzającym się scenariuszem zachowań syna czy dawkowanie widzowi wiedzy na temat metamfetaminy. W ramach sekwencji o zbieraniu informacji na temat wpływie narkotyków na funkcjonowanie mózgu – to jeden z wielkich, acz niewidzialnych gestów Davida w kierunku Nicka – przez część filmu (tę, w której nałóg chłopaka pogłębia się) jesteśmy utrzymywani w przygnębiającym przekonaniu, że leczenie uzależnienia od tego konkretnie narkotyku nie jest możliwe. Gdy stan bohatera polepsza się, nagle otrzymujemy informację, że komórki nerwowe są w stanie odbudować się po odpowiednim czasie abstynencji. Owszem, ten zabieg dramaturgiczny poprawia humor, jeśli zdążyliśmy już polubić Sheffów, niemniej wydaje się nieco odstawać od realizmu innych sytuacji przedstawionych w filmie. Aż nie chce się wierzyć, że odwiedzający specjalistów i wciągający – w ramach eksperymentu – heroinę David nie dotarł wcześniej do takich badań. Film znacznie lepiej buduje skupienie i wciąga w pozornie najmniej istotnych momentach – w prezentowanej codzienności, drobnych gestach, w których widz uczy się rozpoznawać zalążki konfliktów, w nieruchomych krajobrazach.