
Nawet tytuły pokazów McQueena były niejednoznaczne i prowokacyjne (jak choćby „Szkocki gwałt” czy „Atlantyda Platona”). Twórcy dokumentu błyskotliwie wykorzystali drzemiący w hasłach potencjał i przełożyli je na konstrukcję filmu. Całość „McQueena” podzielono na pięć taśm, a nazwa każdej z nich została zaczerpnięta z motywów przewodnich kolekcji projektanta.
Sposób opowiadania filmu zmienia się wraz z pogłębianiem obrazowania kolejnych etapów życia bohatera. Przedstawienie początkowych prób wejścia McQueena w świat mody oraz pierwszych lat jego kariery jest niemal laurkowe. Jednak przy okazji taśmy „Szkocki gwałt” dokument staje się bardziej dramatyczny, wręcz przygnębiający, i taki już pozostaje. Co więcej, niewesoła poetyka wzrasta przy okazji kolejnych sekwencji filmu. Wraz z rozwojem kariery McQueena i związanym z tym jego wewnętrznym zatracaniem się zmienia się również narracja filmu, ewoluuje w stronę tragedii, próbuje odzwierciedlić presję, jaka ciążyła na artyście oraz usprawiedliwić jego psychiczne i zdrowotne upadki.

Portret McQueena został skonstruowany przy pomocy wielu materiałów i środków filmowych, a także dzięki współpracy ekipy z bliskimi projektantowi ludźmi. Dużą część opowieści stanowią wypowiedzi osób z branży i rodziny bohatera, ich wspomnienia i opinie o różnych zjawiskach i wydarzeniach. W dokumencie zamieszczono również sporo różnorodnej dokumentacji archiwalnej. W ciągu seansu można zobaczyć nagrania pokazów, zdjęcia i video rodzinne, wiadomości medialne, wywiady i wiele innych.
Skrajnie różne od siebie źródła informacji o McQueenie zostały złożone w spójny merytorycznie i kompozycyjnie portret projektanta dzięki nadzwyczaj dobremu montażowi. Z należytą precyzją, wrażliwością i wyczuciem materii montażystka Cinzia Baldessari zagwarantowała ciągłość i zasadność zupełnie różnych od siebie elementów. Dostrzegła i wykorzystała potencjał każdej drzemiącej w obrazie myśli, każdego zapisanego na ścieżce dźwiękowej słowa. Połączyła ujęcia filmu tak, jakby przebieg dokumentu był starannie zaplanowany jeszcze przed rozpoczęciem pracy. W filmie nierzadko można zobaczyć zestawione ze sobą ujęcia pojedynczych osób, które zdają się toczyć ze sobą dialog o McQueenie, wydają się sobie odpowiadać, mimo że się nie spotykają. Niezwykle często warstwa wizualna zdaje się dosłownie odpowiadać słowom wypowiadających się osób. Wszystko za sprawą montażu.

Równie genialna co montaż w „McQueenie” jest również muzyka, skomponowana przez Michaela Nymana. Dostojna symfonia dodaje zdjęciom elegancji, a przy tym intensyfikuje przekaz filmu i nastraja emocje widza. Wszystko w zgodzie z poglądem tytułowego bohatera, dla którego właśnie silne odczuwanie przy odbiorze sztuki było najważniejsze.