Zaproszenie na festiwal  wytwórni oraz związanych z nią zespołami było strzałem w dziesiątkę. Ten ciekawy, kameralny festiwal o wyjątkowej atmosferze (poczuł ją chyba każdych kto choć raz zawitał do Lublina) to idealne miejsce do prezentacji takich zjawisk. Kiedy pięć lat temu założyciele i obecni właściciele, Peter Weber oraz Chris Eckman (mieszkający w Słowenii amerykański muzyk, znany m.in. z zespołów The Walkabouts czy Dirtmusic) zakładali wytwórnię, chyba nie podejrzewali jaki odniesie sukces. Początkowo wytwórnia była częścią zasłużonej dla światowej alternatywy oficyny Glitterhouse Records. Obecnie działa jako samodzielny podmiot. Przez ostatnie pięć lat wydała kilkadziesiąt płyt z twórczością artystów pochodzących z Arfyki, Azji, Ameryki Południowej czy krajów arabskich. Wśród nich znaleźli się m.in. Dirtmusic, Samba Toure, Tamikrest czy Ben Zabo (o wielu z nich pisaliśmy na łamach e-splot). Choć dobór artystów Glitterbeat nasuwa skojarzenie ze sceną World Music to sami właściciele raczej odżegnują się od takiej szufladki. I słusznie, bo sięgając po płyty wydawanych przez nich wykonawców łatwo usłyszeć jak daleko ta muzyka wybiega poza ramy tego utartego i wyświechtanego określenia.

W ramach zaproszenia wytwórni na Inne Brzmienia odbyło się spotkanie z właścicielami labelu, podczas którego Eckman zapowiedział, że wkrótce pod ich skrzydłami ukaże się pierwsza płyta polskiego artysty. Nie zdradził o kogo chodzi, choć wiele obecnych osób obstawiło już swoje typy. Czy celnie, okaże się wkrótce. Równocześnie odbywała się wystawa przedstawiająca kilkadziesiąt okładek dotychczas wydanych płyt. Jako że pierwszy dzień festiwalu praktycznie w całości poświęcony był Glitterbeat Records, nie mogło zabraknąć na nim związanej z nią muzyki.

Jako pierwszy na namiotowej scenie zaprezentował się Ammar 808. Za tym projektem stoi Sofyann Ben Youssef, pochodzący z Tunezji artysta, producent i DJ.
Tytuł debiutanckiego krążka projektu, „Maghreb United” słusznie wskazuje na udział w nim muzyków z Algierii, Maroka i Tunezji. W bardzo ciekawy sposób łączą oni tradycyjne pieśni północnej Afryki z elektronicznym bitem, podrasowanym pulsującym basem. Na żywo robiło to wrażenie na tyle duże, że przestrzeń pod sceną z każdym kolejnym utworem coraz bardziej wypełniała się roztańczoną publicznością. Bardzo dobry koncert na początek.

Kolejnym zespołem, który tego wieczoru pojawił się w Lublinie był wspomniany Dirtmusic, w którego skład oprócz Eckmana wchodzi min. Hugo Race. Zespół ma na swoim koncie już pięć albumów, nagranych m.in. wspólnie z muzykami  malijskiego Tamikrest oraz Ben Zabo. Ostatni album (pisaliśmy o nim tu) został nagrany w Stambule we współpracy z Muratem Ertelem, artystą znanym z legendarnej tureckiej grupy Baba Zula, która również zagościła w tym roku w Lublinie. Właśnie materiał z tego krążka stanowił trzon występu Dirtmusic. Był to już drugi koncert grupy, który miałem okazję zobaczyć (osiem lat temu wystąpili w Cieszynie wraz z Tamikrest) i choć różnił się od tego pierwszego to zagrali oni równie rewelacyjnie. Transowe kompozycje o bluesowym charakterze solidnie podlane orientalnym sosem zabrzmiały na żywo o wiele mocniej niż na płycie, a udział Murata bardzo wzbogacił brzmienie zespołu. Słychać było świetne zgranie muzyków, którzy w półmroku sceny doskonale się uzupełniali. Nie zabrakło też nieco starszych utworów jak pochodzący z albumu „BKO” – „Black Gravity” czy zagrany na bis „Troubles”. Następujące po nim głośne owacje publiczności były jak najbardziej uzasadnione.

Ostatni tego wieczoru na scenie pojawili się muzycy zespołu Ifriqiyya Electrique i trzeba przyznać, że było to niezwykle mocne zwieńczenie pierwszego dnia festiwalu. Tunezyjsko – francuski zespół, a raczej zjawisko rytmiczno-brzmieniowe jak o grupie napisali sami organizatorzy, jest prawdziwym hitem tegorocznego festiwalowego lata (zaraz po Innych Brzmieniach grupa występowała w Portugalii). Nic dziwnego, że nie zabrakło ich również w Lublinie. Choć ich muzyka nie należy do łatwych, to zdecydowanie zawładnęła zebraną publicznością. Grupa w swojej twórczości wykorzystuje tradycyjne afrykańskie instrumenty w połączeniu z bardzo mocną elektroniką oraz przesterowanymi partiami basu. Na żywo robi to piorunujące wrażenie, które jednak dla części słuchaczy okazało się zbyt ekstremalne muzycznie. Warto było jednak choć na chwilę posłuchać i pooglądać grupę, która już jesienią ponownie odwiedzi nasz kraj.

W drugi dzień festiwalu również nie zabrakło muzyki z Glitterbeat. Tym razem na głównej scenie festiwalu, jeszcze przy grzejącym mocno słońcu wystąpił rodzimy zespół wspomnianego Murata Ertela czyli Baba Zula. Istniejąca ponad dwadzieścia lat turecka grupa ma już status jednej z najbardziej znanych i cenionych grup tamtejszej alternatywy. W swojej twórczości czerpie zarówno z tureckiego folkloru jak i tradycji muzyki psychodelicznej ubiegłego wieku. Muzycy tak samo kolorowo grają jak prezentują się wizualnie Aby było jeszcze ciekawiej wykorzystują tradycyjne instrumentarium (jak choćby elektryczny saz i elektryczny oud). Dodając do tego szczyptę humoru i dobry kontakt z publicznością, na żywo tworzą coś zupełnie niepowtarzalnego, o czym mogli się przekonać wszyscy ci, którzy przybyli na błonia pod lubelskim zamkiem. Dodatkowo zespół nie zamierzał ograniczać się do samej sceny. Już po pierwszym utworze zeszli z niej, aby wśród publiczności grać, świetnie się przy tym bawiąc. Ich występ na pewno pozostanie w pamięci jako coś tak samo chwytliwego, niezwykłego jak też barwnego.

Równie mocnym punktem w programie tegorocznych Innych Brzmień był koncert legendy polskiej sceny alternatywnej Lecha Janerki. Choć to określenie często stosowane jest na wyrost to w przypadku pana Lecha jest jak najbardziej uzasadnione. Widać było, że duża część osób przyszła specjalnie na jego koncert i na pewno nikt się nie zawiódł. Janerka po raz kolejny pokazał swoja klasę, udowadniając jak w dobrej jest formie oraz potwierdzając, że jego teksty i muzyka są nadal aktualne. Jak sam powiedział, z radością wrócił do Lublina, w którym zagrał jeden z pierwszych koncertów ze swoim ówczesnym zespołem Klaus Mitffoch. Jako, że było to w 1983 roku stwierdził, że pewnie połowy zebranej publiczności jeszcze nie było wtedy na świecie. I choć pewnie miał rację to również ta młodsza część świetnie bawiła się na koncercie, podczas którego zaprezentował przekrojową dawkę swoich utworów wśród których nie zabrakło  „Śmielej”, „Wieje” czy „Strzeż się tych miejsc”. Niespodzianką było zagranie dwóch utworów z mocno eksperymentalnego albumu „Ur” („Labirynty”). Oczywiście nie obyło się bez przebojowego „Roweru” czy zagranych na bis „Konstytucji”. Jak się okazało muzyk jest też  na ukończeniu swojego kolejnego, długo wyczekiwanego albumu. Myślę, że po tak znakomitym koncercie jeszcze bardziej będziemy go oczekiwać. Jego koncert był niestety ostatnim, jaki udało mi się zobaczyć na tegorocznych „Innych Brzmieniach”.

Brawa należą się organizatorom zarówno za wyśmienity program artystyczny jak też za samą organizację i atmosferę, dzięki którym czas na festiwalu płynie jakby spokojniej i bardzo przyjemnie, co sprzyja dobremu odbiorowi muzyki oraz ciekawym spotkaniom. Na pewno warto wrócić tu za rok.


Inne Brzmienia
"Wschód Kultury"
28.06-01.07.2018, Lublin

Fot. Wojciech Żurek