Haneke wrzuca nas od razu w swoją opowieść nie dając nam żadnego wprowadzenia. Początkowe sceny wydają się zupełnie niepowiązane ze sobą. Rekonstruujemy całość stopniowo, w miarę rozwoju fabuły, co samo w sobie jest dość ciekawe i stymulujące. Jednocześnie taki zabieg uwydatnia rozpad relacji między bohaterami na poziomie konstrukcji opowieści.
Technologia elektroniczna – jako medium naszych czasów – przekształca i zmienia charakter stosunków społecznych oraz wpływa na wszystkie sfery naszego życia. Zmusza nas do ponownego rozważenia każdej idei, każdego działania i każdej instytucji, które dotychczas uznawaliśmy za podstawowe. Wszystko ulega zmianie – ty, twoja rodzina, sąsiedztwo, wykształcenie, twój stosunek do innych ludzi. [...] Wszystkie media przekształcają nas całkowicie: nic nie pozostaje niezmienne, nietknięte1.
Nowe koncepcje mediatyzacji filmu odświeżają voyeryzm, do którego tak chętnie odwołuje się Haneke. Bohaterowie Happy Endu przeważnie zajmują pozycje biernych obserwatorów. Tyczy się to przede wszystkim średniego pokolenia, czyli Anny i Thomasa będących reprezentacją dobrze sytuowanej grupy w średnim wieku. Ich konformizm pozwala im bez problemu odnaleźć się w aktualnej sytuacji społeczno-ekonomicznej. Pracują w sektorach prestiżowych i lukratywnych, motywuje ich i zaspokaja tylko realizacja kapitalistycznego imperatywu bogacenia się lub skok w hedonizm. Na ich tle wyróżniają się Georges, Eva i Pierre, którzy podejmują próby wpływania na przestrzeń w której się znajdują. Oczywiście można się spierać co do skuteczności ich działań, jednak koniec końców istotne wydaje się samo pragnienie sprawczości. Georges stara się odzyskać prawo do samostanowienia, Pierre polemizuje z burżuazyjnym oportunizmem na tle uchodźczego kryzysu, Eva przeprowadza sadystyczne eksperymenty na otaczających ją ludziach, ale co ważniejsze przetwarza rzeczywistość przepuszczając ją przez medium elektroniczne. Konkluzje Hanekego co do napięć na linii biernej i aktywnej postawy są dość pesymistyczne. Wszyscy bohaterowie, którzy odrzucają bezczynność w efekcie ponoszą porażkę, czują się jeszcze bardziej osamotnieni.
Najnowszy film austriackiego reżysera jest niepodważalnie świetny pod względem formalnym. Starannie skonstruowane kadry, przypominają momentami klasyczne kompozycje, ich statyczność współtworzy powolne i sukcesywne prowadzenie narracji. Struktura i montaż są jednocześnie metakomentarzem do społecznej diagnozy jak i ciekawą koncepcją opowiadania angażującą widza w aktywną recepcję filmu. Pomimo tych wszystkich zalet teza Hanekego się rozmywa. Filmowiec przywołuje prawie wszystkie tropy, które dotąd wykorzystywał w swojej filmografii, przez to nie kładzie nacisku na żaden konkretny. Happy End nie odnosi sukcesu jako kino zaangażowane, kwestie ekonomiczne i emigranckie rozpływają się w wątku familijnym. Jako dramat rodzinny też nie stawia żadnych oryginalnych tez. Brakuje mu radykalizmu, który cechuje choćby filmy Todda Solondza, nie ma dusznej i hermetycznej atmosfery dramatu czterech ścian jak np. niedawny To tylko koniec świata Xaviera Dolana. Jako obraz podejmujący problem rozpadu rodziny w kontekście kondycji społecznej wydaje się odtwórczy, mało przenikliwy. Kontynuacja wątku znanego z Miłości: eutanazji i wolności wyboru nie wnosi nic nowego. To właśnie będzie chyba największym mankamentem Happy Endu – Michael Haneke nie podjął wysiłku selekcji materiału, wrzucił do swojego najnowszego filmu wszystkie swoje ulubione fragmenty. Jeśli zamiarem reżysera było skonstruowanie filmowej klamry swojego dorobku, to próba okazała się nieudana.
Przypisy:
[1] McLuhan Marshall, Fiore Quentin, Medium is the message, Nowy Jork, Bentham 1967, s. 8, 26, 41, cyt. za: Loska Krzysztof, Pitrus Andrzej, David Cronenberg: rozpad ciała rozpad gatunku, Rabid, Kraków 2003, s. 82.