Na pierwszy rzut oka Party, najnowszy film Sally Potter, realizuje wspomniany przepis wzorcowo. Zarzewiem fabuły jest tu organizowane przez Janet (Kristin Scott Thomas) tytułowe przyjęcie z okazji objęcia przez nią teki ministra zdrowia w opozycyjnym brytyjskim gabinecie cieni. Już od pierwszych scen reżyserka (i scenarzystka zarazem) sygnalizuje, że nie ma tu szans na zwyczajne towarzyskie spotkanie. Stan emocjonalny poszczególnych postaci w momencie pojawienia się na ekranie jest daleki od normy, czego przyczyny poznamy wraz z rozwojem akcji.

Podczas gdy Janet krząta się w kuchni, przygotowując się do przyjęcia gości, jej mąż, Bill (Timothy Spall), siedzi w fotelu w salonie, z mieszaniną apatii, niedowierzania i rozpaczy na twarzy.
Potter rysuje swoje postaci grubą kreską, na granicy karykatury. Ma to na celu nie tylko spotęgowanie ich komicznego potencjału, lecz również nadanie im rangi alegorii konkretnych postaw i idei. Ujawnienie serii zdrad, oszustw i przemilczeń stanowi wierzchnią warstwę fabularną, pod którą reżyserka chce przemycić aktualną diagnozę kondycji zachodnich elit politycznych, intelektualnych i finansowych. Każdy z bohaterów staje się wyrazicielem jednego z jej elementów.
W postaci Billa – byłego profesora Yale, do niedawna materialisty i ateisty – odbija się kryzys racjonalistycznej wizji świata. Osobista tragedia zmusza go do zrewidowania podstaw własnego światopoglądu. Momentami z nadzieją słucha new age’owego bełkotu Gottfrieda, weterana hippisowskiej kontrkultury, który doskonale odnalazł się we współczesności jako hybryda guru i trenera osobistego. Janet, jeszcze chwilę temu pewna siebie, musi zadać sobie pytanie, czy w politycznym pragmatyzmie nie posunęła się za daleko, podając w wątpliwość sensowność całego swego życia zawodowego. Z kolei cyniczna April deklaruje całkowity brak wiary w demokrację parlamentarną. Choć w Party słowo „Brexit” nie pada ani razu, to szok, jakim był wynik pamiętnego referendum, wydaje się w znacznej mierze wpływać na kondycję bohaterów.

Reżyserka przedstawia pozornie racjonalne poglądy polityczne i stanowiska ideologiczne bohaterów jako kształtowane przez osobiste, często nieuświadomione odczucia, uprzedzenia i urazy. W tym tonie rozgrywa się chociażby kłótnia między Billem a Tomem – ten pierwszy oskarża bankiera, jako przedstawiciela całej finansjery, o chciwość i brak zasad moralnych, zaś drugi odwdzięcza się obwinianiem intelektualistów o pięknoduchostwo i obłudę. Podobny wydźwięk ma sprzeczka Marthy i Jinny dotycząca ich odmiennego postrzegania feminizmu.
Niewątpliwą wartością filmu Potter jest odświeżenie wyświechtanej farsowej konwencji dzięki wpisaniu w nią szerszego kontekstu społeczno-politycznego. Jednocześnie reżyserce udaje się nie zatracić czysto komediowej wartości filmu. Niedosyt pozostawia jednak nieco zbyt pospieszne zakończenie – w momencie największego spiętrzenia absurdu akcja ucięta zostaje przez dość żenującą, niestety, puentę.