„24 Hours To Nowhere” to trzeci już krążek wydany z „Fatalistami” i na tle poprzednich nieco się wyróżnia. Choć to oblicze australijskiego artysty od początku miało nieco łagodniejszy i nostalgiczny charakter niż jego pozostałe dokonania, to na nowym albumie słychać jeszcze wyraźniej, że tym razem nie to „jak”, ale „co” ma do przekazania, jest najważniejsze. Płyta w swojej formie jest dość minimalistyczna, surowa a zarazem bardzo klimatyczna. Większość z dziesięciu piosenek, które znajdują się na krążku, opartych jest na brzmieniu akustycznej gitary.
Usłyszymy tu  tradycyjnie muzyków włoskiej grupy Sacri Cuori, wspierających Race’a w Fatalists od samego początku. Ich sekcja rytmiczna oraz nieco brudniejsze gitary elektryczne, przywołujące na myśl klimat z serialu „Twin Peaks” ,wzbogacają brzmienie piosenek, jednocześnie nie zagłuszając ich. Proporcje są dobrze zachowane – akustyczne melodie oraz niski śpiew artysty są tu nadal kluczowe.

Słychać również, że „24 Hours…” niesie w sobie jeszcze większy ładunek osobistych emocji Race’a niż poprzednie wydawnictwa. Jest to wyczuwalne zarówno w sposobie śpiewania, jak i w tekstach. Aż trzy z nich napisał wspólnie ze swoją przyjaciółką Alannah Hill. Sam Race mówi o tej płycie: „Chciałem nagrać pieśni ponadczasowe, pieśni, które wbijają się w serce jak sztylet i jednocześnie obejmują Twoją duszę. 24 Hours to Nowhere pozostanie dla mnie zawsze bardzo osobistym albumem – opisuje życie, w którym piękno i ból są nierozerwalnymi bliźniakami, tak jak jest naprawdę, a nie jak sobie tego życzymy." Słuchając tego krążka trudno się z nim nie zgodzić.



Hugo Race Fatalists „24 Hours To Nowhere”

Glitterhouse 2016