W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Cookies".
Tempo, w jakim Hugo Race nagrywa swoje kolejne albumy, jest naprawdę imponujące. Pod koniec zeszłego roku ukazała się płyta „The Spirit” nagrana wspólnie z jego flagowym zespołem Hugo Race & True Spirit, następnie EP z tymże oraz reedycja koncertu sprzed ponad dwudziestu lat… Teraz przyszedł czas na kolejny album, nagrany pod szyldem „Fatalists”. Słuchając go można dojść do wniosku, że częstotliwość kolejnych wydawnictw nie wynika wyłącznie z pracowitości artysty, lecz głównie z tego, że Race ma naprawdę wiele do przekazania swoim słuchaczom i robi to w znakomitym stylu.
„24 Hours To Nowhere” to trzeci już krążek wydany z „Fatalistami” i na tle poprzednich nieco się wyróżnia. Choć to oblicze australijskiego artysty od początku miało nieco łagodniejszy i nostalgiczny charakter niż jego pozostałe dokonania, to na nowym albumie słychać jeszcze wyraźniej, że tym razem nie to „jak”, ale „co” ma do przekazania, jest najważniejsze. Płyta w swojej formie jest dość minimalistyczna, surowa a zarazem bardzo klimatyczna. Większość z dziesięciu piosenek, które znajdują się na krążku, opartych jest na brzmieniu akustycznej gitary.
Usłyszymy tu tradycyjnie muzyków włoskiej grupy Sacri Cuori, wspierających Race’a w Fatalists od samego początku. Ich sekcja rytmiczna oraz nieco brudniejsze gitary elektryczne, przywołujące na myśl klimat z serialu „Twin Peaks” ,wzbogacają brzmienie piosenek, jednocześnie nie zagłuszając ich. Proporcje są dobrze zachowane – akustyczne melodie oraz niski śpiew artysty są tu nadal kluczowe.
Słychać również, że „24 Hours…” niesie w sobie jeszcze większy ładunek osobistych emocji Race’a niż poprzednie wydawnictwa. Jest to wyczuwalne zarówno w sposobie śpiewania, jak i w tekstach. Aż trzy z nich napisał wspólnie ze swoją przyjaciółką Alannah Hill. Sam Race mówi o tej płycie: „Chciałem nagrać pieśni ponadczasowe, pieśni, które wbijają się w serce jak sztylet i jednocześnie obejmują Twoją duszę. 24 Hours to Nowhere pozostanie dla mnie zawsze bardzo osobistym albumem – opisuje życie, w którym piękno i ból są nierozerwalnymi bliźniakami, tak jak jest naprawdę, a nie jak sobie tego życzymy." Słuchając tego krążka trudno się z nim nie zgodzić.