Rzecz dzieje się w nieistniejącym polskim mieście, skompilowanym z budynków i ulic Łodzi i Warszawy. Nie panuje w nim wieczna noc ani nie pada ciągle deszcz, ale jego atmosfera jest niepokojąco chłodna i złowieszcza. Jedność czasu (24 godziny), miejsca i akcji w fabule to nie jedyne paralele z grecką tragedią. Nad dwudziestoma czteroma bohaterami ciąży fatum wywołane jednym krótkim „tak” człowieka, którego jedynym przewinieniem było to, że chciał poznać prawdę. Biznesmen – wszystkie postaci pozostają bezimienne – potwierdza zlecenie śledzenia swojej żony, podejrzewanej przez niego o romans. Lakoniczna odpowiedź jednego człowieka wpływa na los wielu innych osób. To jak uderzenie palcem w rząd płytek domino, czy, przywołując metaforykę filmu, wprawienie w ruch wahadełka Newtona. Tak też rozwija się narracja _Zera_ – od bohatera do bohatera. Jest to jednak inny zabieg niż w filmach Inárritu czy chociażby w Warszawie Dariusza Gajewskiego – wymagający znacznie większej precyzji i pomysłowości. Podążając za dopiero co poznaną postacią, spotykamy inną i zostajemy z nią na krótki moment, aż i ona nie natknie się na kolejnego człowieka, który będzie przez chwilę bohaterem pierwszoplanowym.

W ten sposób podczas pierwszej połowy filmu poznajemy ćwierć setki postaci o twarzach mniej lub bardziej znanych aktorów, przy czym ci pierwsi to największy atut _Zera_. Rekrutujący się z desek krajowych teatrów, przeważnie z warszawskich Rozmaitości, dają popis niezmanierowanej, wycieniowanej, powściągliwej gry. Wielka szkoda, że po zsumowaniu czasu ekranowego poszczególnych bohaterów okazuje się, że członkowie obsady niewiele mieli do zagrania.
Taka jest konsekwencja scenariusza. Inną jest stopień napięcia – przez pierwszą godzinę, zanim przedstawione zostaną nam wszystkie osoby dramatu, a ich losy zaczną się przeplatać, z ekranu zionie nudą. Kilkuminutowe epizody pędzące w lawinie zdarzeń są jak rozsypane w nieładzie puzzle. Malowniczy to obrazek, ale aż chciałoby się wreszcie przystąpić do układania. Za to ostateczny kształt dzieła tworzonego na oczach widzów daleki będzie od ich wcześniejszych o nim wyobrażeń.

Paweł Borowski jako scenarzysta stworzył galerię postaci, gdzie każda jest jak medal o dwóch stronach. Bohaterowie obdarzeni zostali przeszłością, która, choć niewidoczna i niedopowiedziana na ekranie, czyni ich przerażająco trójwymiarowymi. Każdy ma coś na sumieniu, każdy skrywa jakiś sekret. Tak mało tu ludzi, których można by bezwarunkowo obdarzyć zaufaniem i nie rozczarować się. Wszyscy żyją jak w letargu, nie zważając na konsekwencje swoich działań, raniąc innych, wegetując z dnia na dzień w beznadziejnych układach. Zdrada, kłamstwo, niespełnienie i samotność są ich gorzkim chlebem powszednim. Jako komentarz pasuje tu tytuł ostatniego filmu Kubricka – _Oczy szeroko zamknięte_. Bohaterowie nie wiedzą o sobie nawzajem mnóstwa rzeczy, często tych najgorszych. Zakładają, że nieświadomość jest lepsza od prawdy, a na pewno mniej bolesna. Tylko Biznesmen odważył się zadać pytanie. Ale czy zechce usłyszeć odpowiedź? Finał Zera zmusza widza do porzucenia roli arbitra i do namysłu, jaką decyzję sam podjąłby w takiej sytuacji.

_Zero_ wieści narodziny nie tylko nowego talentu reżyserskiego. Po spuszczeniu na _Porę mroku_ zasłony miłosierdzia, po raz drugi ma okazję zaistnieć Adam Burzyński – kompozytor ciężkiego gitarowego lejtmotywu, który towarzyszy widzowi wiele godzin po seansie, wraz z nieokreślonym poczuciem niepokoju. Debiut Borowskiego potwierdza też pozycję Arkadiusza Tomiaka jako najlepszego obecnie operatora w Polsce. Uczucie déja vu wywołuje natomiast scenografia – ogromne przestrzenie luksusowych mieszkań, urządzonych w stylu „stal i szkło”, miały zapewne podkreślić emocjonalny chłód i pustkę egzystencji bohaterów. Jednak do spółki z błyszczącymi karoseriami drogich samochodów i minimalistyczną elegancją garderoby kojarzą się niefortunnie z polskimi komediami romantycznymi. Tam miejscem akcji są niezmiennie penthouse’y, biura, butiki i wnętrza mercedesów. Zeru udaje się na szczęście zachować rozsądną równowagę między bogatymi a normalsami, chociaż ci z kasą i tak wydają się bardziej zdegenerowani, zblazowani i źli, niż ci o dochodach poniżej średniej krajowej.

Film Pawła Borowskiego nie unika również tematu seksu, i nie chodzi tu o słynne „momenty”, czyli fragment piersi i kilka jęków. Tutaj seks nie oznacza przyjemności, tylko zdradę, zemstę, pieniądze (przemysł porno, męska prostytutka), zboczenie (pedofil), jałowość (bezpłodność jednego z bohaterów), a nawet śmierć (aborcja). Rozkoszny mops liżący porzuconego na podłodze sztucznego penisa to niby zabawny widok, ale oddający przecież upokarzającą dewaluację fizyczności.

Reklamowane jako film o „miłości i nienawiści”, jest _Zero_ w istocie pesymistyczną wizją świata tonącego w obojętności, zamieszkiwanego przez ludzi, którzy nawet mijając się na ulicy oddzieleni są od siebie o tysiące świetlnych kilometrów. I ten ponury obraz wart jest więcej niż dziesiątka nieprawdziwych, lukrowanych opowiastek, jakich pełno w kinach. Miejmy nadzieję, że droga Pawła Borowskiego do drugiego filmu będzie krótsza i prostsza, niż wielu innych debiutantów.


_Zero_
scenariusz i reżyseria: Paweł Borowski
zdjęcia: Arkadiusz Tomiak
muzyka: Adam “Burza” Burzyński
grają: Robert Więckiewicz, Marian Dziędziel, Rafał Mohr,Roma Gąsiorowska
kraj: Polska
rok: 2009
czas trwania: 110 min
premiera w Polsce: 23 października 2009
Monolith











« powrót