„Goguś w czerwonej pelerynie” był dla niego symbolem tego, co w amerykańskim komiksie najnudniejsze i najbardziej infantylne, figurą, z którą nie da się zrobić nic ciekawego. A nawet jeśli ktoś czasem próbuje coś z niej wydobyć, czytelnicy są, jego zdaniem, tak nieprzyzwyczajeni do nawet potencjalnej głębi, że natychmiast żądają retconów: Superman został zabity, ale oczywiście wskrzeszono go po paru miesiącach, wcześniej wprowadziwszy czterech (!) Supermanów-samozwańców. Obecny w historiach z lat 80. i 90. nacisk na status bohatera jako jedynego ocalałego Kryptonianina, naznaczający go szczególną samotnością, zniknął, bo przywrócono jego pobratymców znanych z publikacji z lat 50. i 60., łącznie z Krypto Superpsem! Nawet poważniejsze, alternatywne wizje historii tej postaci, takie jak Czerwony Syn (mały Kal-El rozbija się na Ukrainie w latach 20. i zostaje obrońcą nie amerykańskich ideałów, a sowieckiej antyutopii) czy The Nail (uniwersum DC bez Supermana) nie były w stanie zmienić jego przekonania o płytkości i śmieszności tego superherosa.
Wątpię, żeby Człowiek ze Stali zmienił jego zdanie, ale bardzo chciałbym wiedzieć, co Tomek powiedziałby (i napisał) o tym filmie. Czy uznałby podjętą przez Snydera próbę uczynienia Człowieka Jutra bardziej skomplikowaną i realistyczną figurą za choć minimalnie udaną, a przede wszystkim sensowną? A tak po prostu, czy film podobałby mu się choć w jednej dwudziestej tak, jak mnie?
Od razu powiem, że ja nie podzielam antypatii Tomka, ale rozumiem ją, a jego argumenty doskonale precyzowały wszystko, co jest problematyczne w postaci Supermana i co odpycha od niego niemałą potencjalną grupę odbiorców. Mimo że sam wychowałem się na komiksach o jego zmaganiach z Brainiaciem i Metallo (te konkretne numery czytałem w kółko w podstawówkowej świetlicy), a potem na serialu animowanym Warner Bros, zdaję sobie sprawę czemu niektórzy uważają tego bohatera za relikt bardziej naiwnych epok w historii popkultury. Jednocześnie nie jestem szczególnym fanem filmów z Christopherem Reevem, dla wielu stanowiących „definitywną” wizję Człowieka Jutra i synonim kinowego czaru i dziecięcego zachwytu, dla mnie stanowczo zbyt komediowych. Ta kombinacja generalnej sympatii dla Kryptońskiego rozbitka i braku nostalgii wobec klasycznych aspektów tej postaci i „lżejszych” wersji jego przygód uczyniły mnie chyba idealnym widzem dla filmu Snydera. Człowiek ze Stali jest bowiem moją ulubioną ekranową opowieścią o Supermanie.
Twórcy zdobyli u mnie „plusa” już na poziomie kostiumów i scenografii, ze zmodernizowanym super-strojem (wreszcie bez majtek na spodniach!) oraz nowym, gotyckim i organicznym, chwilami wręcz gigerowskim wyglądem Kryptońskiej technologii i architektury, stanowiącym miłą odmianę od Donnerowskich kryształów, rodem ze zwietrzałego s-f z lat 50.
Zapowiadane przez tę warstwę ikonograficzną zmiany i modernizacje fabularne okazały się na szczęście równie interesujące, a już szczególnie miło zaskoczyła mnie kwestia „urealniania” Supermana.
Fakt, że film zapowiadano jako „bardziej realistyczną” wizję herosa, który słynie z tego, że energia słoneczna zapewnia mu niezniszczalność, w połączeniu z obecnością Christophera Nolana jako scenarzysty i producenta, budził u mnie pewne poważne obawy. Należę do tej mniejszości, która nie lubi Nolanowskiej koncepcji Batmana i uważa ją za przejaw niezrozumienia ducha komiksu i zbyt dosłownego i płytkiego rozumienia pojęcia „realizm”. Myśl, że Superman może być poddany podobnemu urealnianiu, a właściwie „uprzyziemnianiu” na siłę, nie nastrajała optymistycznie. Na szczęście nic podobnego nie nastąpiło. Być może Nolan rozumie postać Człowieka Jutra lepiej niż podejrzewałem, a może jego zapędy zostały w porę powstrzymane przez Snydera, który zapamiętał z Watchmenów, że „realistyczny” nie musi znaczyć „odarty z elementów fantastycznych”. W każdym razie już otwierające film sceny na Kryptonie uspokoiły mnie, że fantastyki zdecydowanie tu nie zabraknie. Następujące potem sekwencje „ziemskie” pokazały zaś, że bardziej realistyczne będą kwestie, które powinny takie być, a nie były dotąd ani w serii filmów z lat 70. i 80., ani w telewizyjnym Smalville - problem obecności wśród ludzi kogoś, czyje zdolności są na dłuższą metę niemożliwe do ukrycia, relacje bohatera z Lois Lane, a przede wszystkim moralny ciężar dylematów, jakie stawia przed nim jego „podwójna” natura i konieczność decydowania o losach świata.
Mimo że Człowiek ze Stali nie jest w tym względzie całkiem konsekwentny, a zakończenie może oznaczać wprowadzenie motywu podwójnej tożsamości Supermana w jego klasycznym, nie bez powodu wyśmiewanym wydaniu („magiczne” okulary i fryzura), wiele rzeczy naprawdę jest tu mroczniejszych i bardziej realnych niż w jakimkolwiek wcześniejszym przedstawieniu tego superbohatera. Począwszy od szarych i przyziemnych aspektów świata, jakie poznaje w swoich wędrówkach Kal-El – obraz brodatego Clarka Kenta harującego na statku rybackim wbrew moim obawom nie wypada ani trochę śmiesznie, za to doskonale współgra z wartościami, w jakich go wychowano – przez pogłębiony czarny charakter (monolog Zoda o sensie jego życia jest autentycznie przejmujący) i uderzająco dokładne i przytłaczające ukazanie zniszczeń, jakie pociąga za sobą walka nadludzi, po budzące spore kontrowersje wśród fanów rozwiązanie konfliktu, dostajemy tu Supermana, jakiego po prostu jeszcze nie widzieliśmy. Utracony Krypton nie jest tu super-technologicznym rajem, ale zdehumanizowaną antyutopią, doskonale współgrającą ze wspomnianym, surowym i drapieżnym designem, a Zod i jego armia nie są kryminalistami, którzy zrodzili się z kultury o wysokiej etyce, ale typowym, planowanym wytworem tej kultury. Samo istnienie żyjących rodaków nie umniejsza samotności Kal-Ela, wręcz przeciwnie, uświadamia mu, że w swoim ojczystym świecie byłby takim samym odmieńcem jak na Ziemi, może nawet większym ze względu na swe „zakazane” pochodzenie. Wybór związany ze zniszczeniem znalezionego na biegunie statku nabiera zaś w tym świetle bez mała tragicznego wymiaru, a jego pełne konsekwencje mogą jeszcze nie raz zawisnąć nad bohaterem – miejmy nadzieję, że kolejne filmy pociągną ten wątek.
Ten mroczniejszy ton oczywiście nie wszystkim się spodoba, część amerykańskich krytyków wręcz całkowicie odrzuciła film jako traktujący siebie zbyt poważnie i „wyssany” z ducha kinowej przygody, jaki zapamiętali z wersji Donnera. Mnie przed takimi porównaniami uchronił nie tylko wspomniany brak przywiązania do tamtego dzieła, ale też „mityczne” myślenie o postaci Supermana. Moje niedawne uwagi odnośnie nowego
Star Treka tyczą się
Człowieka ze Stali w jeszcze większym stopniu. W swojej długiej historii postać Kal-Ela i zamieszkiwany przez niego wszechświat ulegały bowiem zmianom i modernizacjom nieporównanie bardziej radykalnym niż saga Rodenberry'ego. Jak zawsze w takim wypadku, nowy Superman coś stracił, w tym wypadku część niewinności i lekkości (odczytania przez pryzmat 9/11 nasuwają się same), zyskał za to świeżość, a jego idealizm stał się poważniejszy, trudniejszy, a co za tym idzie – bardziej autentyczny. Podobnie jak Marvelowskiego Kapitana Amerykę oczyszczono go z hurrapatriotyzmu i naiwności, jednocześnie nie pozbawiając jednak elementarnej dobroci, a nawet ją pogłębiając.
Podejrzewam, że to wszystko nie przekonałoby mojego przyjaciela, który uznałby pewnie, że aby uczynić z Supermana postać z krwi i kości, trzeba by pójść jeszcze dalej i zaryzykować bardziej niż zrobił to Snyder. Dla mnie ta próba prawdziwego uwspółcześnienia i uwiarygodnienia człowieka w czerwonej pelerynie jest jednak w pełni satysfakcjonująca. Jeśli - jak to z mitami bywa - każda epoka ma takiego Supermana na jakiego zasługuje, to może nasza epoka nie jest tak zła, jak się o niej mówi?
Człowiek ze stali (Man of Steel)
reżyseria: Zack Snyder
scenariusz: David S. Goyer, Christopher Nolan
zdjęcia: Amir Mokri
muzyka: Hans Zimmer
obsada: Henry Cavill, Amy Adams, Russell Crowe, Michael Shannon, Diane Lane, Kevin Costner, Antje Traue, Laurence Fishburne, Ayelet Zurer, Christopher Meloni, Keke Palmer, Michael Kelly, Harry Lennix, Dan Aho, Jadin Gould, Tahmoh Penikett, Dylan Sprayberry i inni
kraj: USA
rok: 2013
czas trwania: 143 min
premiera w Polsce; 21.06.2013 r.
Warner Bros. Entertainment Polska
Wspominany w tekście Tomasz Daniel Dobek to założyciel i redaktor naczelny Portalu Kryminalnego, niezwykle utalentowany prozaik, dramaturg, scenarzysta, krytyk literacki i filmowy. Współtwórca portalu Załoga G, wieloletni współpracownik krakowskiego teatru PODEST. Zmarł przedwcześnie w 2008 roku w wieku 28 lat.