W 2010 r. Honda wypuściła krótką reklamę "How much Hipster can you pack in a Jazz?". Widzimy, jak do modelu Hondy o nazwie Jazz pakuje się tabun ludzi w wąskich spodniach, koszulach w kratę lub gustownym retro, okularach wayfarerach. Upychają w środku egzystencjalną literaturę i bio-colę, a do odtwarzacza wkładają kolorowy winyl. Gdy jeden z nich zaczyna opowiadać o zaletach Hondy widzimy, że jest w zasadzie elokwentnym, choć zblazowanym facetem. Nie przeszkadza mu, że jest w reklamie, bo i dlaczego? Hipster też konsument, musi mieć auto. Jest też na tyle dobrze wyedukowany na uniwersytetach że wie, że na subkulturach zarabiało się od dawna. Czy dzisiejszemu hipsterowi - jeśli ten w ogóle istnieje - oryginalny hipster miałby coś do powiedzenia?
Ten oryginalny w zasadzie niewiele mówił. Był też czarny, a kolejne dni odmierzał w tempie bepopu. "Przebujał" życie na używkach i koncertach w klubach, ale bawił się przy tym jak żaden "square" - czyli nudny, "kwadratowy" amerykański obywatel, z którego kpił. Hipster nie zostawił po sobie żadnych spisanych manifestów - nie licząc tych jazzowych. Zajęli się tym za niego "biali Murzyni", czyli beatnicy. Hipster to "biedny arystokrata stylu", a z tego co biali myśleli o czarnych robi jeden wieli żart. Beatnik to błyskotliwy i wierny kopista stylu z uczelnianym zapleczem. Literacko daleko mu jednak do miernego skryby.
Historia hipstera to historia wywrócenia pojęcia trzewiami do góry. Autorka
Subkultury hipsterów, Aleksandra Litorowicz zabiera więc czytelnika swojej książki (pracy doktoranckiej) wpierw do Stanów Zjednoczonych lat 40. i 50., kolebki hipsteryzmu. Tu nie ma "Vice'a", a Terry Richardson nie fetyszyzuje włosów na klacie przy pomocy aparatu fotograficznego.
Hipster lat 40.
to "stoicki hedonista" - jak nazwał go w swoim eseju "The White Negro" Norman Mailer. Według autora "Pieśni kata" hipster odrzuca to, co zastane, otwierając się na ekstremalne emocje, bo to jego esencja. Stąd w hipjęzyku więcej pojęć z zakresu muzyki, "czuja", niż poetyckich metafor. Ma być zwięźle i walić prosto w serce.
Bycie "hip" to od tego czasu bycie zawsze dwa kroki do przodu przed całą resztą nudziarzy. To jednak nie wystarczy. Nie dość, że z tego "podium" szybko się spada, to jeszcze przy okazji można najeść się wstydu, gdy okaże się, że "arystokratą stylu" wcale się nie urodziło, tylko pracuje się nad tym jak nad wielkim dziełem. Tak bywało od zawsze, ale dziś wydaje się być celem samym w sobie... a może Litorowicz odkrywa coś innego?
Autorka dowiaduje się od jednej z przepytywanych przez siebie osób, że z pojęciem "hipster" stało się jak ze słowem "cool". Używane do wszystkiego przestało oznaczać cokolwiek... Przestawmy się jednak na język naukowy i przypomnijmy antropologa kultury Claude'a Levi Straussa i jego pojęcie bricolage'u.
Używający bricolage'u bricoleur, o którym pisze również Litorowicz to nikt inny, jak ten, który "posługuje się tym co ma na podorędziu, elementami „gotowymi", istniejącymi zanim bricoleur zwróci na nie uwagę, chcąc przystosować do własnych celów (na gruncie np. sztuk plastycznych analogicznym działaniem byłby collage)”. Hipster więc zakłada okulary - kujonki, szuka oryginalnych ciuchów "z epoki", sięga po stare polaroidy lub radzieckie Łomo (zajrzyjcie do Nonsensopedii i przeczytajcie definicję hipstera...). Instrukcji obsługi przeważnie szuka na forach internetowych, chociaż jego rodzice "zajechali" w życiu niejedną Smienę i pewnie mogliby mu wiele powiedzieć o fabrycznie zepsutych obiektywach... Stara się być eko i jeździ na starym rowerze, co akurat - bez względu na modę - jest dobre (pod warunkiem, że nie tnie zastawionym autami chodnikiem dzwoniąc na przechodniów).
I tym sposobem wydaje się hipsterowi, że jest dwa kroki do przodu (a właściwie, historycznie rzecz biorąc, jakieś pięć do tyłu). American Apparel już go namierzył. Amerykańska marka odzieżowa, kultowa w hipsterskim światku, jest rozbrajająco szczera, gdy w oficjalnych raportach pisze: "jeśli masz 18-34 lata jesteś dla nas atrakcyjny". Bo gdy dobijasz do 50-tki - oficjalnie nie istniejesz. Nie projektują już dla ciebie rozmiarówki.
Powstają więc bricolage, "mikstejpy" i "mashupy"... Jak powstawały zawsze w świecie subkultur młodzieżowych! Różnicę widać jednak gołym okiem.
Hippisi chcieli system obalić, punki napluć mu w twarz, choć obie grupy poległy pod naporem popkultury i biznesu. Hipsterzy - jeśli istnieją - wchodzą z systemem co najwyżej w grę. Kreatywną grę, jak twierdzi autorka i przywołuje popularną teorię klasy kreatywnej Richarda Floridy. Bo hipster to subkultura, czy raczej postsubkultura, skrojona na miarę naszych czasów. Płynnej tożsamości, sklejanej wciąż na nowo i konsumpcji do przeżarcia, czy jak - jak pisał Veblen - "ostentacyjnej konsumpcji". "Hipster tkwi w sidłach przegięcia" - mówi Litorowicz jeden z ankietowanych i trudno o lepsze podsumowanie. To nawet nie do końca jego wina, że tak przegina. Możliwości prawdziwego buntu ma już coraz mniej. A gdy mu się trafiają - jak Oburzonym na Times Square - nocą w namiotach bywa za zimno, zostawia więc palące się w środku światło i wraca do domu się ogrzać. Taki obrazek można było zobaczyć w jednym z amerykańskich reportaży wyemitowanym w czasie największych protestów młodej Ameryki od dawna. Dodajmy, że reporterzy byli do protestujących nastawieni pozytywnie... tylko akurat nie mogli ich znaleźć. To zresztą też nic nowego, że bunt męczy, a zabawa drenuje kieszeń. Kerouac z Ginsbergiem włócząc się po kraju co jakiś czas pisali do swoich rodzin z prośbą o pieniądze, bo byli spłukani po kolejnych hulankach.
Gdzie w tym wszystkim jest muzyka - w gruncie rzeczy nieodłączna w świecie pierwszych, mailerowskich hipsterów? Pojęcie "muzyki hipsterskiej" raczej nie funkcjonuje, chyba że - jak dziś się mówi - "dla beki". Gatunków i szufladek muzycznych stworzonych przez media (akuszerkę i grabarza każdej subkultury młodzieżowej) i muzyczną blogosferę dziś już nie zliczysz, ale hipster stara się trzymać rękę na pulsie. Często sam sięga po stare syntezatory, albo montuje coś na laptopie. Przecież ma dobry gust i dostęp do informacji i dóbr, o jakich nie śniło się jego poprzednikom grającym obskurne elektro 30 lat temu w Berlinie czy Birmingham.
Kończąc książkę Litorowicz miałam poczucie, że dobrze że pojawiła się na rynku. Jest pierwszą publikacją, która rzetelnie przedstawia korzenie subkultury hipsterów, a przystępny język i kieszonkowy format książki sprzyja przyjemnej lekturze. Nie odkrywa niczego nowego, ale na pewno rzuca trochę światła na mgliste pojęcie hipsteryzmu, które w Polsce nie doczekało się solidnych opracowań. Litorowicz nie chwali i nie atakuje hipsterów, bo to nie zadanie naukowca. Zresztą, jak tu atakować mgłę?
Subkultura hipsterów. Od nowoczesnej etyki do ponowoczesnej estetyki
Aleksandra Litorowicz
Seria: Studia Kulturowe
ISBN: 978-83-63434-01-4
Wydawnictwo Naukowe Katedra